Atak szeregu z pozoru niezwiązanych ze sobą podmiotów na Marię Pyż-Pakosz, polską dziennikarkę ze Lwowa, redaktor naczelną Radia Lwów, pomaga uzmysłowić, że frazes o „zgodzie i bezpieczeństwie” stanowi wyznanie wiary znacznej części ośrodków opiniotwórczych. Redaktor naczelna Polskiego Radia Lwów wybrała zupełnie inną drogę, przy okazji wypisując się z tej wspólnoty, która polskość widzi wyłącznie jako funkcję szkodzenia pewnemu dużych rozmiarów państwu sąsiadującemu z Rzeczpospolitą.
SKĄD SIĘ BIORĄ ATAKI NA MARIĘ PYŻ – PAKOSZ ZE LWOWA?
NAGONKA MEDIALNA „GAZETY POLSKIEJ” NA RADIO LWÓW.
Maria Pyż-Pakosz została zidentyfikowana jako „prorosyjska nacjonalistka” początkowo przez lansowany tak w mediach „niezależnych”, jak i lewicowo-liberalnych, facebookowy profil „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Prowadzony przez internetowego agitatora Marcina Reya fanpage sformułował wobec naszej rodaczki ze Lwowa szereg poważnych zarzutów wyłącznie na podstawie uczestnictwa w grupach dyskusyjnych czy też polubionych profili. Zupełnie tak, jakby śledzenie różnych treści (a to umożliwia dostęp do grup czy też polubienie profilu) oznaczało od razu utożsamianie się z nimi. „Zbrodnią” okazało się też powiadomienie opinii publicznej o poglądach osób takich jak Mateusz Piskorski (były poseł Samoobrony, obecnie szef partii Zmiana) czy Dawid Hudziec (znajdujący się po wschodniej stronie frontu korespondent, współprowadzący portal Novorossya.today).
Jak się okazało, niektórym wolno najwyraźniej mniej, a zalicza się do nich red. Pyż-Pakosz. O poglądach Piskorskiego, Hudźca czy też Bartosza Bekiera rozpisują się nadspodziewanie często portale i strony tropiące prawdziwą czy też wydumaną rosyjską agenturę, nadając tym postaciom dużo większy rozgłos, niż byłyby one w stanie samodzielnie osiągnąć. Tymczasem, przekazanie poglądów tych samych osób na prowadzonych przez siebie stronach staje się podejrzane, gdy robi to redaktor Polskiego Radia Lwów. Warto nadmienić, że Pyż-Pakosz wykazała się – w przeciwieństwie do swoich oponentów – elementarnym poczuciem etyki dziennikarskiej, gdyż po prostu zadała tym osobom kilka pytań w formie wywiadów. Wówczas odbiorca sam ma możliwość wyrobienia sobie opinii na temat prawdziwości zarzutów o sprzyjanie Rosji przez wspomniane osoby. Jeśli naprawdę prezentują oni punkt widzenia Kremla, to tym bardziej red. Pyż-Pakosz wyświadczyła nam wszystkim przysługę, gdyż umożliwiła ona ewentualne potwierdzenie tych zarzutów przez samych zainteresowanych.
Jednocześnie nic nie wiadomo na temat zaangażowania redaktorki Polskiego Radia Lwów w jakąkolwiek strukturę polityczną, która czynnie popierałaby donbaski separatyzm skierowany ku Rosji. Mimo tego „sensacyjne” odkrycie, że konkretna osoba polubiła dany profil na Facebooku, stało się osnową tekstu Katarzyny Gójskiej-Hejke na temat dziennikarki ze Lwowa, którego autorka stosuje podobne insynuacje, do jakich odwołał się Marcin Rey na profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce”.
„Paweł Kukiz kontra Polacy z Ukrainy”, bo o tym artykule mowa, to wyliczanka zarzutów wobec pochodzącej ze Lwowa dziennikarki, na czele z tym, że redaktor tamtejszego radia ośmiela się nie sympatyzować z „Rewolucją Godności” i władzami post-majdanowej Ukrainy.
Jak twierdzi Gójska-Hejke, Maria Pyż-Pakosz (i jej rodzina) „jest głosem Rosji”. Ten wątpliwy merytorycznie sposób „argumentacji” jest dominujący w tekście publicystki portalu Niezalezna.pl i „Gazety Polskiej”.
„Trzeba bowiem wiedzieć, że wszystkie najważniejsze i realnie działające polskie organizacje na Ukrainie oraz najistotniejsze polskie media opowiedziały się jednoznacznie przeciwko agresji Rosji na Ukrainę i zadeklarowały obronę niepodległości swojej ojczyzny” – pisze Gójska-Hejke na portalu Niezalezna.pl. Jest prawdą, że wiele organizacji skupiających osoby uważające się za Polaków-obywateli Ukrainy, poparło i Majdan, i władze w Kijowie. Być może z punktu widzenia władz Ukrainy Maria Pyż-Pakosz zachowuje się niepoprawnie jako obywatelka tego kraju (kwestia dyskusyjna, choć dla nas bez znaczenia), ale przecież nie dlatego jest ona reprezentantką kogokolwiek (w tym wypadku – Ruchu Pawła Kukiza), bo posiada obywatelstwo Ukrainy, lecz dlatego, że za swoją ojczyznę uważa przede wszystkim Polskę. Katarzyna Gójska – Hejke uważa odwrotnie (bez najmniejszej wiedzy), iż Polacy na Ukrainie mają swoją druga ojczyznę.
Rodzina p. Marii Pyż-Pakosz i ona sama to właśnie kawałek żywej jeszcze Polski we Lwowie, gdzie najpierw jest się Polakiem, a dopiero potem obywatelem jakiegokolwiek państwa. Nie istnieje żadna „ukraińska Polonia”. Na Ukrainie mieszkają również Polacy jako mniejszość narodowa. Ukraina, to nie Stany Zjednoczone z 20 milionową Polonią. Świadczą o tym niekoniecznie poglądy redaktorki Polskiego Radia Lwów, lecz postawa jej i całej rodziny, która przygotowuje audycje po polsku „za pieniądze polskiego podatnika”, ale – nie oszukujmy się – w ramach wynagrodzenia dostają oni ułamek tego, co otrzymują ukraińscy żacy w Polsce za wyświadczenie nam przysługi studiowania na naszych uczelniach. A więc studiowania „za pieniądze polskiego podatnika”. Ci ostatni, w przeciwieństwie do lwowskiej rodziny Pakoszów, nie muszą podejmować dodatkowej pracy zarobkowej.
„Przedstawicielka Pawła Kukiza na Kresy sympatyzuje lub współpracuje z siłami, które napadły na Ukrainę, mordują jej obywateli, w tym Polaków” – pisze Gójska-Hejke, która nie kryje się z tym, że odwołuje się do ustaleń Marcina Reya (administratora „Rosyjskiej V kolumny w Polsce”). Warto się zastanowić, z jakimi siłami sympatyzuje autorka tekstu z portalu Niezalezna.pl, która pisała w grudniu 2013:
„Im szybciej Ukraińcy wyzwolą się spod wpływu Moskwy, im mocniej okopią swą niezależność sojuszami z Zachodem i im większy będzie nasz udział we wszystkich tych procesach, tym większa jest szansa, że uda się upowszechnić ‒ także na Ukrainie ‒ prawdę o zbrodni dokonanej na Polakach przed 70 laty” („Między Banderą a Majdanem, raz jeszcze”). Jak wiadomo, „upowszechnianie prawdy o zbrodni sprzed 70 laty” jest obecnie na Ukrainie penalizowane jako uwłaczanie godności bandytów z Ukraińskiej Powstańczej Armii, a „sojusze Ukrainy z Zachodem” okazały się warte tyle, co zawsze, o czym my Polacy wiemy najlepiej, zaś Ukraińcy właśnie się o tym przekonali.
Skądkolwiek się zatem pochodzi – z Macierzy, z Kresów czy z zagranicy – to wciąganie Polski w konflikt Ukrainy z Rosją w sytuacji, gdy mityczny „Zachód” chce nas wykorzystać wyłącznie jako antymoskiewski zderzak, zakrawa na działanie przeciwko interesom Rzeczypospolitej. Przypomnijmy jeszcze raz fragment: „Trzeba bowiem wiedzieć, że wszystkie najważniejsze i realnie działające polskie organizacje na Ukrainie oraz najistotniejsze polskie media opowiedziały się jednoznacznie przeciwko agresji Rosji na Ukrainę i zadeklarowały obronę niepodległości swojej ojczyzny” – pisze Gójska-Hejke, nieświadomie chyba zaznaczając, że pod pojęciem „ojczyzny” wielu ludzi polskiego pochodzenia widzi przede wszystkim Ukrainę. Nie jest to, rzecz jasna, nic złego, ale pogodzenie się z tym punktem widzenia jako jedynym właściwym wymagałoby utożsamienia interesów polskich i ukraińskich.
Tymczasem, procesy asymilacyjne Polaków na Ukrainie od dawna nabierają zatrważających dla nas rozmiarów, bezwzględna większość Polaków zadeklarowała w ostatnim spisie powszechnym na Ukrainie, w roku 2001, że ich językiem ojczystym nie jest polski, lecz ukraiński. Samo ich utożsamienie się w jakikolwiek sposób z polskością jest i tak wyjątkowym zjawiskiem, jednak inna jest optyka ludzi utożsamiających się jednocześnie w pełni z państwem ukraińskim, wraz z jego integralnością terytorialną, a inna Polaków, którzy nie chcą i nie muszą poświęcać się na rzecz ukraińskiego Krymu czy Donbasu. Państwo ukraińskie otrzymało od Sowietów znacznie więcej ziem, niż wynikałoby to z terytorialnego zasięgu ukraińskiego etnosu, co zresztą jest typowe dla krajów post-sowieckich.
Rzeczpospolita i stojąca za nią polska wspólnota narodowa nie muszą poświęcać swoich interesów w celu obrony sztucznych granic wyznaczonych przez komunistów, choć ich nienaruszalność stanowiła o kruchym, jak się okazało, pokoju na naszym kontynencie.
Tymczasem, swój heroizm Ukraińcy mogli wykazać walcząc o Krym. Obecnie nawet ukraińskie kierownictwo przyznaje, że militarnie Donbasu nie zdobędą, natomiast wysocy urzędnicy Kijowa (m.in. gubernator Giennadij Moskal) nie ukrywają przed opinią publiczną, iż ludność Donbasu jest prorosyjska. Niemniej, to nie Polakom powinno zależeć najbardziej na odbudowaniu Wielkiej Ukrainy w granicach sprzed Majdanu, o ile mieszkańcy terenów wyłączonych spod kontroli Kijowa w ogóle sobie życzą powrotu w granice państwa ukraińskiego.
Najprawdopodobniej atakujący Marię Pyż-Pakosz autorzy pokroju Reya czy Gójskiej-Hejke widzą Ukrainę jako swego rodzaju wice-Polskę, zatem każde działanie sprzeczne z ukraińskim interesem jest też niekorzystne dla Polski, a wszystko sprowadza się do coraz bardziej pojemnego (niczym ongiś „faszyści” za sprawą organu Michnika) terminu „rosyjscy agenci”. Jest to specyficzna wspólnota anty-rosyjskiego interesu łączącego rzekomo Warszawę i Kijów, w której nie ma miejsca na sygnalizowane na długo przed Majdanem problemy Polaków zamieszkujących obecnie w wyniku powojennego przesunięcia granic państwo ukraińskie. Problemy ze zwrotem kościoła pw. św. Marii Magdaleny we Lwowie, zwrotem budynku parafii św. Antoniego, kult ludobójców na dawnych Kresach, w tym tablica upamiętniająca dowódcę UPA Romana Szuchewycza („Tarasa Czuprynki” mordercy Polaków) na elewacji polskiej szkoły im. św. Marii Magdaleny we Lwowie – o tym wszystkim Maria Pyż-Pakosz mówi od dawna. Jej wiarygodność jako obrończyni polskiego stanu posiadania na Kresach jest ugruntowana i potwierdzona czynami. Wielka szkoda, że „niezależni” publicyści nie zaatakowali jej wtedy jako „głosu Rosji”, o ile w ogóle interesowali się w tamtym czasie Polakami na Wschodzie. Ci ostatni najwyraźniej są zauważani tylko wówczas, gdy można uzasadnić wykrwawienie własnego kraju i narodu w kolejnym konflikcie z Moskwą. Co gorsza – konflikcie o interesy obcego państwa, bo przecież Ukraina to nie tylko nie jest Rosja, ale też nie Polska.
Wreszcie, Maria Pyż-Pakosz stała się ofiarą obowiązującego w pewnych kręgach paradygmatu, zgodnie z którym oddanie na rzecz polskości mierzone jest wysługiwaniem się obcej wspólnocie narodowej. I tak, tropiący „rosyjską agenturę” wśród Polaków publicyści nawet nie ukrywają, że działają z pozycji pro-ukraińskich. Zatem, polskość przestaje być wartością autonomiczną, niezależną od Ukraińców, Rosjan czy innych nacji. Gójska-Hejke potwierdza, że myśli właśnie w ten sposób, gdy pisze: „Kto jak kto, ale oni powinni znać oblicze Moskwy. Co sprawia, że ludzie, którzy twierdzą, iż walczą o rzetelne przedstawienie losu Polaków na Ukrainie, mogą opowiadać się po stronie państwa, które dopuściło się na naszych rodakach jeszcze większego ludobójstwa i do tej pory skrywa prawdę o nim?” – czytamy w jej artykule.
Widać wyraźnie, że ludobójstwo dokonane przez Ukraińską Powstańczą Armię i ubieganie się o upamiętnienie jego ofiar istnieje dla ludzi pokroju autorki portalu Niezalezna.pl wyłącznie w kontekście rosyjskim. Nasuwa się nieodparte wrażenie, że dla Gójskiej-Hejke Moskwa stanowi punkt odniesienia także w sprawach nie związanych ze stosunkami polsko-rosyjskimi, jak np. zbrodnie afirmowanej przez Kijów UPA. Dlatego właśnie konsekwentne i zdecydowane stawianie sprawy Wołynia nie może być oceniane inaczej, niż przez pryzmat rosyjski. Tylko w takiej optyce i w takiej atmosferze debaty publicznej antybanderyzm Marii Pyż-Pakosz może być uznany za „prorosyjskość”, nawet jeśli nie ma to nic wspólnego z prawdą.
W całej opisywanej sprawie jednak można być optymistą. Okazuje się, że pośród nas są jeszcze osoby, które mimowolnie nawet stają na pierwszej linii frontu i – co istotne – wcale nie zamierzają z niego dezerterować. Gdy proponuje się nam „zgodę i bezpieczeństwo” w stosunkach z Ukrainą, nawet za cenę naszej narodowej godności, to tę uwłaczającą nam narrację dekonstruuje nasza rodaczka ze Lwowa, za co zupełnie niezasłużenie płaci wysoką cenę.
Józef Piłsudski powiedział podczas dekorowania Lwowa orderem Virtuti Militari – Miasta Semper Fidelis – Zawsze Wiernego Tibi Poloniae, że ten „był zawsze bez trwogi”. Wówczas doceniono bohaterstwo lwowian, którzy obronili miasto przed Ukraińcami, a potem przed bolszewikami. Obecnie, w wymagający nie mniejszego poczuwania się do obowiązków polskich sposób, o nasze interesy zabiega Maria Pyż-Pakosz. Dziś nie trzeba toczyć wojen, ale konieczna jest wierność ideałom, których wzór po raz kolejny przychodzi do nas ze Lwowa.
MARCIN REY POZWANY PRZEZ PORTAL KRESY.PL ZA POMÓWIENIE
POMÓWIENIA MARCINA REYA ZA POMOCĄ ŚRODKÓW MASOWEGO KOMUNIKOWANIA.
Przypomnijmy – w grudniu w podkrakowskich Dobczycach, gdzie mieszka Marcin Rey z rodziną, ktoś rozrzucił kilkaset ulotek. „Uwaga, pedofil w Dobczycach!” – krzyczał ich tytuł. I dalej: „Straż sąsiedzka ostrzega: W Dobczycach mieszka niejaki Marcin Rey skazany we Francji za gwałt na dwóch dziewczynkach”. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi policja.
Marcin Rey wychowywał się we Francji. W 1991 r. – po przemianach ustrojowych – przyjechał do Polski. Pracuje jako tłumacz. Nie był nigdy skazany za pedofilię.
Rey interesuje się wydarzeniami na Ukrainie, wspiera w Internecie naszych wschodnich sąsiadów. Badał m.in. powiązania polskich działaczy narodowych z rosyjskimi nacjonalistami. „Kogoś zabolało, że w swojej internetowej publicystyce ujawniłem powiązania niektórych osób z tzw. środowisk kresowych skupionych wokół ks. Isakowicza-Zaleskiego z rosyjskimi terrorystami na Ukrainie. Komuś nie w smak, że opisałem organizacyjne powiązania antyukraińskiego portalu Kresy.pl z Ruchem Narodowym” – napisał Marcin Rey w Internecie.
Sprawę opisała „Gazeta Wyborcza”. Marcin Rey udzielił też wywiadu na ten temat Telewizji Republika. To nie spodobało się Fundacji Kompania Kresowa – wydawcy portalu Kresy.pl – która pozwała Reya z prywatnego aktu oskarżenia. Zarzuca mu pomówienie za pomocą środków masowego komunikowania. Domaga się od niego 5 tys. zł zadośćuczynienia i kolejnych 5 tys. zł na Fundację im. Brata Alberta prowadzoną przez ks. Isakowicza-Zaleskiego.
W pozwie Kompania Kresowa twierdzi, że „jest fundacją prowadzącą działalność w zakresie kultury, edukacji i oświaty”. Dodaje, że redaktorzy portalu „nie pozostają zależni od jakichkolwiek ośrodków nacisku bądź ośrodków prywatnych interesów, jak również nie afiliują się i nie przynależą do jakichkolwiek grup ideowych lub politycznych, bądź innych prywatnych lub politycznych ośrodków”.
Sprawa ma toczyć się przed warszawskim sądem, bo według skarżącego Marcin Rey miał dopuścić się przestępstwa w studiu Telewizji Republika, które znajduje się w stolicy.
Nie mamy związków organizacyjnych z żadną partią
– Chyba uderzyłem w czuły punkt portalu Kresy.pl. Sprawa wydaje mi się absurdalna. To tak jakby redakcja dziennika „Trybuna” chciała kogoś pozwać za stwierdzenie, że ma powiązania z SLD. Mam dowody na związki portalu z narodowcami i przedstawię je przed sądem – zapowiada Marcin Rey.
– Mamy swoją linię redakcyjną i nie odżegnujemy się od szeroko rozumianego nurtu narodowego. Natomiast pan Rey zarzucił nam związki organizacyjne z Ruchem Narodowym, który jest partią polityczną. Nie mamy takich związków organizacyjnych z żadną partią. To jest pomówienie, dlatego zdecydowaliśmy się skierować sprawę do sądu – mówi Tomasz Kwaśnicki, redaktor naczelny Kresy.pl.
Wczoraj jedną z głównych informacji na portalu Kresy.pl była wypowiedź Janusza Korwin-Mikkego z wywiadu udzielonego radiowej Trójce o rzekomych roszczeniach terytorialnych Ukrainy wobec Polski. Na stronie internetowej Kresy.pl widniej też zarys mapy Polski z czasów I Rzeczpospolitej, obejmującej terytoria dzisiejszej Ukrainy, Białorusi czy Litwy, z wizerunkiem skrzyżowanych szabel i jednym wersem polskiego hymnu „Co nam obca przemoc wzięła”.
Źródła:
http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/skad-sie-biora-ataki-na-marie-pyz-ze-lwowa
Marcin Skalski
„Głos Polski” Toronto nr 32 4-11 sierpnia 2015