W dzisiejszym „Uważam Rze” Piotr Zaremba poświęca mi sporą część swojego artykułu o „Chorych na Kaczyńskiego”. Ilość zarzutów i uszczypliwości wobec mnie jest tam spora.
Sporo również taniego psychologizowania. Zaremba stosuje wszelkie sposoby, by przedstawić mnie jako osobę niedojrzałą, rozemocjonowaną, patrzącą na świat z pozycji kamerdynera, wtórną, nieoryginalną, śmieszną, egzaltowaną, zagubioną, sfrustrowaną, niepoważną itp. Aż dziw bierze, że w kilkunastu, kilkudziesięciu zdaniach można nagromadzić tyle insynuacji i epitetów. A dlaczego to wszystko? Bo ośmieliłem się napisać małą broszurkę na temat Jarosława Kaczyńskiego. Każdy, kto ją czytał, musi przyznać, że obraz lidera PiS jest w niej krytyczny, ale zniuansowany – dostrzegam w Kaczyńskim wielkość i małość, skuteczność i śmieszność, potęgę i małostkowość.
Nic to jednak nie znaczy dla Zaremby – dla niego to kolejny dowód na to, że jestem „chory na Kaczyńskiego”. Proponuję więc znamienitemu redaktorowi przejrzenie moich wpisów na blogu, zapoznanie się z moją aktywnością w poprzednim roku zarówno w kraju, jak i zagranicą. Jeśli ilościowo i jakościowo dostrzeże tam „nadobecność” Kaczyńskiego, to przyznam mu rację. A może przypomni sobie, o co poszedł spór między Kluzik – Rostkowską i Michałem Kamińskim z jednej strony, a Pawłem Kowalem i mną z drugiej, w sprawie strategii PJN. Wszystkie strony publicznie przyznają, że ta pierwsza dwójka chciała „dekonstruować przywództwo Kaczyńskiego”, podczas gdy pozostała dwójka ( a także Paweł Poncyljusz i Elżbieta Jakubiak) nie godziła się na rolę PJN jako „młotka na Kaczora” i opowiadała się przede wszystkim za prezentacją własnego programu i równego dystansu zarówno do PiS, jak i do PO. Jest jeszcze kilka dowodów na to, że nie mam obsesji na punkcie Kaczyńskiego, ale tłumaczenie tego nie ma sensu – Zaremba zawsze tak będzie twierdził, bo tak mu jest wygodnie.
Odwróćmy zatem role – chętnie zapytam, kiedy ostatnio Zaremba napisał coś krytycznego o Kaczyńskim? W jakim swoim artykule całkowicie odmówił mu racji, ośmieszył i wskazał na jego nieudolność, nieskuteczność, śmieszność? Dlaczego taka zajadle atakuje wszystkich, którzy mogą być alternatywą dla prezesa PiS na prawicy? Jakie psychologiczne i osobiste kwestie powodują nim w ten sposób, że wciąż jest tak zafascynowany Kaczyńskim? Dlaczego ulega jego urokowi i jest chory na niego? Czy Zaremba uznałby takie pytania za zasadne? A tanie psychologizowanie, na które mógłbym sobie pozwolić, za uzasadnione? Czy pytania o psychologiczne i emocjonalne uzależnienie jednego z czołowych polskich publicystów politycznych wobec jednego cz czołowych polskich polityków jest zasadne? Dlaczego Zaremba poświęcił liderowi PiS aż dwie książki – mógłbym pytać. I zagłębić się w badaniu zakamarków psychiki obu panów. To byłoby fair?
Ok., Zaremba jest publicystą a ja politykiem, więc to raczej on ma prawo pytać mnie i walić we mnie, jak w bęben, niż odwrotnie, ale chciałbym, żeby choć na chwilę on, i jemu podobni, zrozumieli, że zajmowanie się Kaczyńskim nie jest objawem choroby. Tak , jak zajmowanie się Tuskiem u Piskorskiego , nie jest objawem choroby, ale po prostu przejawem konkurowania politycznego (gdybym chciał był złośliwy napisałbym, że to raczej niepisanie źle o Kaczyńskim u Zaremby, niż moje niepisanie o nim dobrze, jest objawem choroby, a mój krytycyzm jest właśnie objawem zdrowia). Zachęcam do przejrzenia moich wpisów na blogu (najprostsza metoda) – ile jest tam miejsca poświęconego krytyce Tuska i PO, a ile Kaczyńskiego i PiS. Jak ktoś chce uchodzić za rzetelnego publicystę, powinien zdobyć się chociażby na tyle i przyznać – najlepiej publicznie – że w zdecydowanej większości jestem na kontrze wobec premiera i jego obozu politycznego, a nie wobec prezesa PiS i jego partii.
Na marginesie – jak informuję na blogu, lub na swoje oficjalnej stronie internetowej o moich inicjatywach na terenie kraju lub w Parlamencie Europejskim, to jakoś Piotr Zaremba nie śpieszy się z ocenianiem tego i informowaniem o tym publiczności. Jak napiszę o Kaczyńskim – odpór jest natychmiastowy i ostry (pozazdrościć prezesowi tak czujnych i oddanych publicystów). Jeśli redaktor „Uważam Rze” sądzi, że tym sposobem – zamilczając moje działania polityczne niepoświęcone Kaczyńskiemu, i atakując mnie za każdy wpis o prezesie PiS – narzuci mi obowiązek pisania o wszystkich, ale nie o szefie PiS, to się grubo myli. Kaczyński jest dzisiaj moim konkurentem politycznym i będę się o nim oraz o PiS wypowiadał krytycznie, tak jak on i PiS wypowiadają się krytycznie o PJN. Podobnie zresztą postępować będę wobec PO.
I na koniec – Zaremba docieka przyczyn, dla których wydałem ową książeczkę. Jak zwykle przychologizuje i to raczej nietrafnie. Najprostszą odpowiedzią (choć nie uwzględniającą perspektyw i motywacji politycznych) jest ta, że o Kaczyńskim potrafię o wiele więcej powiedzieć, niż na przykład o Tusku. Jak człowiek był na wyprawie w dorzeczu Amazonii, to nie pisze wspomnień z tego, jak budował igloo i jak to jest na biegunie. Przez pewien czas byłem przy prezesie PiS, w moim otoczeniu także jest mnóstwo osób, które znają go dobrze, i miałem wrażenie, że owa broszurka wnosi coś nowego w opisywanie Kaczyńskiego. Zaremba uważa inaczej i ma do tego prawo, ale będzie się musiał pogodzić, że każdy w Polsce, kto będzie chciał w przyszłości opisać fenomen lidera PiS, będzie musiał sięgnąć do tej książeczki. Tak samo, jako do książki samego Zaremby o Kaczyńskim. Czyżby to była główna przyczyna irytacji i furii Zaremby? Gdybym tak twierdził, sprowadziłbym ten wpis do psychoanalitycznego poziomu artykułu Piotra Zaremby w dzisiejszym „Uważam Rze”. A tego bym nie chciał.