Bez kategorii
Like

Musimy zmienić kurs władzy – natychmiast.

14/04/2011
496 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

Donald Tusk, 30. sierpnia 2007 r.: „Jeśli uważacie państwo, że Jarosław Kaczyński i PiS w czasie kampanii wyborczej mają zamiar aresztować kandydatów innych partii, używając podsłuchów, to weźcie pochodnie w ręce i idźcie na Pałac Prezydencki…”

0


Podpalacz, podpalacz nastrojów, nie zaś premier. Za ten styl skrzykiwania bojówek Donald Tusk zdobył laur salonu. I salon z nim jest na zabój. I salon będzie popierał  PO-bój bydła, aż do krwi ostatniej. Nie wierzycie? Osobiście straciłem złudzenia. Nie mają odwrotu – są zakładnikami, zniewolonymi zakładnikami w sidłach totalnego kłamstwa. Z takich sideł nie  wyrwa się żadna zwierzyna.

Napiszę kulturalnie: Jeśli uważacie państwo, że Donald Tusk i PO w czasie czterech lat rządów zrealizowali choć jeden postulat z kampanii wyborczej, to weźcie w zęby kratki wyborcze, idźcie do urn i zagłosujcie na PO; jeśli nie zrealizował, głosujcie na PiS. Nie idźcie na Pałac Prezydencki z pochodniami, bo tam wyrosły mury, których pilnuje ZOMO. Po prostu zagłosujcie z głową. I pilnujcie urn i komisji wyborczych, gdy będą liczyć głosy.

A teraz do rzeczy. Narysujmy sobie trzy odręczne szkice.
 
Obrazek pierwszy: Rzeczpospolita na Titanicu.
 
Polski Titanic płynie do góry przeznaczenia. Klasa polityczna i oligarchia bawi się na pokładzie. Orkiestra zaprzyjaźnionych mediów  przygrywa do hulanek rozpustnikom. Tymczasem, służba, czyli my wszyscy, uwija się przy robocie. Jedni na pokładzie donoszą żarcie na stoły rozpustników, inni – pod pokładem – sypią węgiel do kotła. 

Obrazek symbolicznie przekazuje, jak głębokie podziały w narodzie unicestwiają ten naród. Titanic już faktycznie zderzył się z górą lodową, a w burtach pojawiły się wyrwy. Pracujący przy kotłach, pod pokładem, gdzie sypie się węgiel do kół zamachowych  gospodarki, widzą wlewającą się przez dziury matriksu wodę długu i detonacje absurdalnych pomysłów załatania dziur. Wiedzą, że kapitan Tusk obrał zły kurs, bo wyrzucił za burtę kompas  i postanowił wyznaczać kurs statku na podstawie nawigacji i  prognoz pogody nadawanych z radiostacji berlińskich i moskiewskich. W rezultacie prostych obserwacji, przeczuwają, że statek zatonie. 
 
Pracujący na górnych pokładach są jak rekruci, wpatrzeni w oblicza starych piratów, co znoszą kufry złota do swych kajut. Są jak koty w wojsku dostające wycier od starych dziadków, lecz  znoszą to z przekonaniem, że kiedyś wejdą w rolę swoich przełożonych, dziś wyżej stojących w hierarchii.  

Skoro płyniemy  na Titanicu, fala musi być rytuałem w naszym państwie – to naturalne.

     
Zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego zostali uznani na Titanicu polskiego państwa za ciemnogród i moherów  Mają coraz więcej zakazów. Zakaz pracy, awansów i dostępu do dóbr reglamentowanych przez towarzyszy oficerów, zakaz demonstracji i zakaz pokazywania się na salonach. 
 
Co zrobić, żeby nie mieć zakazów? To proste: wyrazić chęć  bycia lokajem towarzyszy oficerów i ich agentów. Tu, przy panach i na salonach wykazać własną przydatność, tu zdobyć ostrogi do karier, a czasami coś uszczknąć ukradkiem do własnej kieszeni.  Ten ostatni proceder nazwany korupcją i/lub nepotyzmem jest tolerowany i wybaczany najwierniejszym lokajom na Titanicu. Jakoś trzeba nagradzać wierną służbę, która widzi, co i jak żremy, z kim śpimy, kogo kantujemy przy pokerze prywatyzacji, czy zamówień publicznych.
 
Niby to idiotyczny obrazek? Niby! Tymczasem, Titanic  na kursie zderzenia z górą lodową dopłynął z Donaldem Tukiem na mostku kapitańskim  do swego przeznaczenia. 
 
Obrazek drugi:  lot samolotu we mgle. 
 
Oto rok po tragedii smoleńskiej wciąż jesteśmy we mgle żałoby – totalnie odcięci od prawdy. Serce nam krwawi, gdy opłakujemy ofiary, które zostały skierowane przez polskie państwo w najciemniejszą paszczę lewiatana. Serce nam jeszcze bardziej krwawi, gdy uświadomimy sobie, że celem polskiej polityki zagranicznej jest pojednanie z lewiatanem, przyjęcie  kłamstwa, którym nas karmi, za prawdę, podtrzymanie trybun, pod którymi ze szturmówkami przemaszerują Dominiki Tarasy i inne nacje wychowanków Gazety Wyborczej i TVN-u. 
 
Niech żyje partia "PO nas choćby POtOP". Niech żyje tron naszego sługi wytresowanego od  "nadzieji do bulu" w komnatach pod żyrandolem spadkobierców generała Wojciecha. Niech żyje trud, który podejmujemy każdego dnia, by Andrzej brat reżyser  z Danielem psubratem Tuhaj Bejem mogli nas podgrzewać do wojny polsko-polskiej. Niech żyje Lech, polski Ernesto Guevara.   Wprawdzie nie strzelał do nikogo, nikogo nie ukatrupił, ale ma zasługi dla kraju, a ostatnio rwie się na eksport jako doradca, który podpowie rewolucjonistom, co mają uczynić, żeby się udupić.
 
Rzeczpospolita do "bulu" klęczy na kolanach. Klęczą Polacy, a nie oficerowie pospołu z agentami, więc propagandziści mający środki i media zalewają coraz bezczelniej mózgi pospólstwa tanim sikaczem kłamstwa. Niech żyje mgła, w której wykonaliśmy zadanie. Niech żyje literacko szpachlowana "Nienawiść", za którą dostaje się Nobla i Białego Orła.
 
Nie oszukujcie się, że prawda jest poprawna i potrzebuje wyszukanych strategii. Najlepiej walić ją prosto z mostu, jak niezależna dziennikarka, Ewa Stankiewicz, która wyciąga proste i logiczne wnioski z Armagedonu smoleńskiego. 1. Dymisja tego rządu; 2. Trybunał Stanu dla Donalda Tuska; 3. Powołanie komisji międzynarodowej; 4. Ujawnienie zdjęć satelitarnych z 10.04.2010. 
 
Naiwność, pani Ewo. Zatupią, zakrzyczą, załgają taką naiwność. Potrzebuje Pani wsparcia, a "Solidarni 2010" potrzebują wsparcia ruchu co najmniej tak prężnego  jak Solidarność z 1981 roku, by potrząsnąć towarzyszami oficerami na Titanicu.

Prezydent naszego państwa chełpi się bowiem, że państwo zdało egzamin i wykonało zadanie, oddając śledztwo Putinowi i odcinając Polaków od prawdy kłamstwem smoleńskim. Pani zdrajcy dostaną najwyższe odznaczenia i ordery państwowe, a ludzie protestu będą poniewierani przez mundurowych lokai  – tak jak w ostatnich dniach. 

 
Jest o czym myśleć. Jakie formy protestu mogą okazać się dziś skuteczne? jakie formy walki doprowadzą do przełomu? co trzeba uczynić, by obudzić śpiącego  polskiego orła do lotu? 

Pani Ewo, smutne refleksje. Jeśli zostanie Pani sama na placu boju – we mgle wydobywającej się zza murów Pałacu Namiestnikowskiego, jeśli nie wymyślimy sposobu stałego zasilania i wzmacniania ruchu oporu przed bandytami, to lepiej od razu klęknijmy na kolanach na posadzkach polskich kościołów przed tronem. Oni już wygrali wojnę z Polską. 


I tylko ludzi żal.
 
Obrazek trzeci: łączmy się a nie dzielmy. 
 
Wielka mistyfikacja oddala nas od prawdy.  Media oferują w marketach gotowe wersje przyczyn katastrofy smoleńskiej  i wciąż zbyt wielu skołowanych kupuje narracje. Myślimy o nich lemingi, ale to droga donikąd. To w większości ofiary. Już wkrótce do nas dołączą, ale musimy odnaleźć drogę do ich wypranych mózgów. Popracować na każdym poziomie nad odzyskaniem kontroli nad własnym losem
 
Prawda jest niezmiernie prosta. Donald Tusk  i Bronisław Komorowski nie mają pojęcia o tym, jak rządzić Polską. Całą energię i pomyślunek kierują na dobijanie watah, na podsycanie nienawiści jednych przeciw drugim, na dzielenie i napuszczanie swoich ogarów z mediów i służb na ludzi, którzy nauczyli się logicznie myśleć i wyciągać prawidłowe wnioski z sytuacji.   
 
Celem tej polityki jest mur, budowanie murów w taki sposób, żeby nie dopuścić do zjednoczenia sił wyzyskiwanych i oszukiwanych. Ten mur ma mieć zęby i ma precyzyjnie gryźć, ośmieszać i odcinać od siebie, rozproszonych i nie myślących wspólnie, wrogów władzy. Ten mur ma budować dla jednych getta, a dla drugich oazy komfortu i poczucia wyższości. Ten mur rośnie dziś całkiem inaczej niż 30 lat temu. To sztuka zobaczyć, jak. 

Czym się różni obecna polityka od polityki generała Wojciecha Jaruzelskiego? Na tym etapie konfrontacji Donald Tusk i Bronisław Komorowski nie mają sprawnie zorganizowanego przeciwnika. Wali się praktycznie wszystko, a każdy walczy tylko o swoje i nie pojawi się w jego umyśle myśl o potrzebie zjednoczenia wysiłków. Wielu nie ma siły na nic, niektórzy wciąż wierzą, że skoro jest demokracja i liberalizm, to o wyborze władzy decyduje kartka wyborcza, a sukcesie życiowym własna zaradność. Ten mit buduje dość sprytnie mury w miejscach, gdzie nie powinny one stać.

 
Miło jest posłuchać frajerów, którzy głoszą, że jakieś mury, np. wirtualnych finansów już runęły, a wkrótce runą mury zakłamanych mediów. Nic z tego. I jedne i drugie mury rosną. Są budowane po to, żebyśmy zgodzili się pozostać we własnym więzieniu i płacić podatki na nadzorców i urzędników. Chwal sobie więzienie, chwal, bo  pośród bojowników wolności niedola i brak perspektyw na pracę. Oto najnowszy cel nowego porządku. Dziel i rządź. Jednych okradaj, by dać innym. Dawaj tak, żeby wygrać wybory. Koniec takiej polityki rysuje się marnie. Przegrywamy wszyscy, również beneficjenci dzisiejszych sukcesów i własnej zaradności. Czym się różni taka polityka od polityki targowicy?

Powyższe słowa niosą grozę, bo nie wyłania się z nich recepta na uleczenie Polski z choroby. Są zapowiedzią, że walka będzie się zaostrzać w najbliższych tygodniach i miesiącach. Atmosfera wszechobecnego kłamstwa zgęstnieje. Czarna eucharystia mediów będzie odprawiana w najlepsze, dług powiększany, ceny pójdą w górę, bezrobocie wzrośnie, i.t.d.
 
Ewa Stankiewicz powiedziała, że będzie protestować do skutku, czyli zrealizowania czterech postulatów ruchu "Solidarni 2010". Jaką szansę mamy na prawdę o Smoleńsku (i w ogóle prawdę), jeśli Ewa zawróci? Jaką szansę mamy, gdy PiS przegra najbliższe wybory? Ktoś nam wyjaśni, co jest prawdą. 
 
Z "bulem" i bez "nadzieji" napiszę, że Ewa porwała się motyką na słońce (Peru). Jeśli zostanie sama, ma mało szans na zwycięstwo. Ale tu pojawia się paradoksalnie nadzieja. Jeśli wytrwa wystarczająco długo, jak wytrwał kiedyś Mahatma Gandhi, w pokojowym proteście, jeśli tej garstce uda się sztuka maszerowania przez kilka tygodni z namiotem Drzymały przez Krakowskie Przedmieście, pojawią się kolejne namioty Drzymały.
 
Zacznie się coś, co dziś wydaje się niemożliwe: łączenie się Polaków pomimo nasilania wysiłków władzy, by ich podzielić, poróżnić, rozbić i omotać obietnicami lub groźbami. 
 
Cokolwiek o tym nie sądzicie, ja dochodzę to dość interesujących wniosków. To nie PiS może być zwornikiem odrodzenia solidarności wyzyskiwanych. Tak wiem, ryzykowna teza, a na dodatek bez żadnych racjonalnych argumentów na poparcie. Nic się przecież nie dzieje. Drepczemy w miejscu, a "Solidarni 2010", podobnie jak inne tego typu ruchy, nie są nawet partią polityczną. I być nie muszą, bo mają do wykonania znacznie poważniejsze zadanie: zjednoczyć ze sobą niezadowolonych z nieudolnych rządów. Zjednoczyć na tyle, by chcieli walczyć o sprawiedliwość nie osobno, lecz razem. 
 
A PiS niech wygra wybory, by przywrócić minimum równowagi w Rzeczpospolitej, która dryfuje jak Titanic – wprost na górę lodową przeznaczenia. Ktoś musi zmienić ten kurs – natychmiast.

0

Piotr F.

101 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758