Ponieważ jakiś kolejny rosyjski historyk, jakiś Matfiejew czy ktoś podobny, domaga się od nas przeprosin za zwycięską wojnę postanowiłem napisać kilka słów o kajaniu się, tak w ogóle
Ponieważ jakiś kolejny rosyjski historyk, jakiś Matfiejew czy ktoś podobny, domaga się od nas przeprosin za zwycięską wojnę postanowiłem napisać kilka słów o kajaniu się, tak w ogóle. Mam przed sobą oto zapomnianą już książkę Artura Sandauera pod tytułem „O sytuacji pisarza polskiego pochodzenia żydowskiego w XX wieku” . Rzecz nie jest zbyt obszerna, za to bardzo zagmatwana. Wydano ją w środku stanu wojennego, w roku 1982. Pisze w niej Sandauer słowa znamienne, do których my – poprzez zapomnienie tej książki – dopiero się przyzwyczajamy. Pisze mianowicie, że „żadna organizacja Żegota nie pomoże”.
Słowa te sprowokowane zostały wydarzeniami na placu Krasińskich w dzień wybuchu powstania w getcie warszawskim. Sandauer pisze, że wobec zachowania się Polaków stojących na tym placu nie jest ważne nic, a już najmniej te 2 tysiące uratowanych przez Kossakową i jej współpracowników. Po prostu. W gettcie zabijano Żydów jacyś ludzie z tego szydzili, byli oni Polakami i przez to nic więcej się nie liczy. Warto tę frazę zapamiętać i odświeżyć sobie w pamięci inne frazy Sandauera. Pisze też autor o tym, że literatura polska, co było jej obowiązkiem, nie podjęła w sposób odpowiedni tematu po wojnie. Po czym zaraz w następnym akapicie cytuje Miłosza i jego ekspiacje w imieniu nas wszystkich narodzonych i nienarodzonych. W imieniu tych co patrzyli i tych co spali w domach, a także w imieniu tych, którzy narażali życie. Pisze też Sandauer, że Andrzejewski, żeby się po wojnie przypodobać Żydom z bezpieki, zmienił swoje opowiadanie „Wielki tydzień”. Co prawda nie poszedł tak daleko jak Miłosz i nie uruchomił rozebranych na placu Krasińskich karuzeli, ale powypisywał rzeczy poniżające Polaków, po to – podkreślam – by się przypodobać Żydom. I to się Sandauerowi nie podoba wcale. On z tego szydzi i drwi. Co innego Miłosz, który puścił w ruch karuzelę. Ten przyjął postawę właściwą, ale to i tak za mało, żeby nas uratować. Bo wtedy, w kwietniu, stali tam i patrzyli.
Powyższe meandry mieści Sandauer na dwóch zaledwie stronach i ani razu nie zabraknie mu oddechu, ani razu się nie pochyli ze wstydem i ani razu nie zająknie. Musi udowodnić swoją tezę i celowi temu służy wszystko i każdy. Karuzela rozebrana – źle, zbudowała i na chodzie – jeszcze gorzej. Szmalcownicy – dramat, Żegota – nędzna namiastka pomocy. Słowem – nie ma dla nas ratunku. A skoro nie ma, to musimy go sobie znaleźć sami. Co też, jak przypuszczam uczynimy. Myślę, że narracja Sandauera powinna być przypominana każdemu studentowi polonistyki, na każdym roku od nowa. I innym studentom także. Za ten plac Krasińskich, za to, że ludzie stali tam i patrzyli jak Niemcy ich mordują musimy odpowiedzieć wszyscy. To nic, że zburzono Warszawę, a ci co tam stali na tym placu rok później gnili w kanałach. To nic, że żaden z nich nie ocalał, a jeśli nawet to na pewno nie pamięta tamtego tygodnia, bo ma inne obłędy w głowie. To się nie liczy.
No, więc dobrze. Niech się nie liczy.
Niech nie liczą się także pomniki postawione wystrzelanej przez AK ludności ukraińskiej na Podkarpaciu. Nikt na całej Ukrainie nie interpretuje ich zgodnie z intencją, czyli jako ręki wyciągniętej do zgody. Wszyscy uważają, że to ekspiacja za popełnione grzechy. Na całym Wołyniu nie ma ani jednego krzyża postawionego ku pamięci pomordowanych. Oznacza to w ukraińskiej głowie tyle tylko, że pomordowanych nie było. Gdyby byli jacyś rząd na pewno by ich uczcił. To znany z uczciwości i prawości rząd, ten w Kijowie. Gdyby profesorowie polscy byli naprawdę polscy, napisano by o tym na pomniku ku ich pamięci. Skoro tego nie zrobiono, to znaczy że byli to jacyś inni profesorowie. Po prostu tutejsi, lwowscy. Polska zaś była na Ukrainie okupantem. Niczym więcej, a udowadnia to za każdym razem kiedy wyciąga rękę do zgody. Czy gdyby nie miała tych wszystkich grzechów na sumieniu, chciałaby się godzić? W życiu. Nikt rozsądny na Ukrainie nie pomyśli inaczej, to jasne. Trzeba bowiem bronić swoich i swego. Taka jest dziejowa konieczność i już. Polacy są winni i udowadniają to za każdym razem. Już łatwiej Ukraińcowi uwierzyć, że Rosjanie są bez winy. Oni przynajmniej, jak ich o coś oskarżyć od razu sięgają po broń, albo biją w mordę. Polak zaś tylko chcę się godzić. Od razu widać, że ma coś do ukrycia.
Niech więc nie będzie tych krzyży na Wołyniu i niech nie liczą się te pomniki. Nie je woda zabierze i ziemia przysypie, a potem śnieg.
Niech się nie liczy list biskupów polskich do biskupów niemieckich. Bo jak kiedyś powiedział pewien niemiecki polityk – skoro przepraszali to widocznie mieli za co. Nie się ten list nie liczy także.
Cóż ma się w takim razie liczyć? A nauka jaka z tych dwudziestoletnich już prób pobratania się z narodami ościennymi płynie. Nie wyciągajcie pochopnie ręki do zgody bracia, bo wam ją odetną lub w najlepszym razie na nią naplują. Trzymajcie tę rękę w kieszeni, tak by było widać, że dłoń opiera się na kolbie. Wtedy może uda się wam ocalić życie i kraj.
Wszystkich serdecznie zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania książek. Moich i Toyaha.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy