Bez kategorii
Like

Motylem jestem, czyli poradnik politycznego przetrwania

12/07/2012
501 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Treści twittów, które otrzymałem. To leciałoby mniej więcej tak: „Ch..u je..ny! Odwołaj swoje chamskie słowa, sk…u! Pojeb..cu jeden, w d..ę jeb..y, ku..o skur..ła, ku..sie pier…ny! Żebyś połknął swoje gó..o, pi..o jeb..a!

0


Znacie Państwo teorię, że za huragan w Indochinach odpowiedzialność może ponosić motyl trzepocący skrzydłami w Meksyku? No to właśnie tak się czułem przez ostatnie dni. Ale chyba już burza minęła – nie straciłem mandatu, nie spalono mi domu, chyba nie zanosi się też na proces cywilny z Sereną. Może nawet poseł Grodzka zorientuje się, że jej nie obraziłem. Mógłbym nawet cynicznie powiedzieć, że się opłacało – większość ludzi podziela moje zdanie, PJN i ja osobiście znaleźliśmy się choć na chwilę na czołówkach gazet, przybyło mi dużo followersów na twitterze. Dlatego czas opisać mechanizm tego typu burz medialnych – bez uskarżania się na to, że wieje, że pada i że czasami obrywa się przelatującym w pobliżu drzewem. Po prostu, warto – ze środka tornada – nazwać po imieniu to, jaki jest mechanizm tego typu przelotnych burz medialno – politycznych.

 

Po pierwsze – na takie awanturki musi być zapotrzebowanie. Pojawia się ono zwłaszcza po tym, jak "druga strona" coś zmajstrowała. Wówczas jest ssanie na to, by i po "naszej stronie" znaleźć ekwiwalent owego "czegoś". W moim przypadku zadziała potrzeba znalezienia na cito kogoś, kto byłby prawicowym Wojewódzkim i Figurskim naraz. Trochę mi to schlebia, że sam jeden miałem być wymieniony na tamtych dwóch, ale na bezrybiu i rak ryba – salon potrzebował na….gwałt kogoś, kim można by zrównoważyć grubiaństwo W i F. Szukano więc fałszywej równowagi – salon ma swoich chamów, ale przecież i prawicowcy mają swojego – kalkulowano. A ja się akurat napatoczyłem swoim, przyznajmy to, nienajszczęśliwszym wpisem. Dlatego uważaj, polityku – jeśli w obozie przeciwników złapano kogoś na seksistowskiej wypowiedzi, nie wyrywaj się z dowcipami o kobietach. Jeśli ktoś z innej partii został oskarżony o rasistowską odzywkę, zachowaj dla siebie, co myślisz o prezydencie Obamie.

 

Po drugie – najbardziej zabawne jest to, że za chamstwo byłem atakowany tak…chamsko, że aż na mnie zrobiło to wrażenie. Treści twittów, które otrzymałem, nie da się po prostu tutaj zamieścić. Spróbuję jednak sparafrazować i skumulować ich zawartość. To leciałoby mniej więcej tak: "Ch..u je..ny! Odwołaj swoje chamskie słowa, sk…u! Pojeb..cu jeden, w d..ę jeb..y, ku..o skur..ła, ku..sie pier…ny! Żebyś połknął swoje gó..o, pi..o jeb..a! Jeszcze raz wzywam, ku..sie, żebyś przeprosił. Zdechnij, ku..o, we własnym gó…nie!" No, coś w tym stylu. Więc pamiętajcie, jak was przyłapią na seksistowskim tekście, to żądający przeprosin będą odwoływać się przede wszystkim do waszego życia intymnego; jeśli powiecie coś, co inni uznają za naigrywanie się z czyjegoś wyglądu, to właśnie wasza fizjonomia będzie tematem najbardziej komentowanym. I tak dalej. Zasada mimetyzmu zadziała na pewno.

 

Po trzecie – zaraz zlecą się co słabsze umysłowo i politycznie osobniki, żeby podkarmić się na waszej padlinie. Kilku poważnych polityków nie za bardzo chciało komentować mój twitt, ale znalazła się jedna europosłanka, o której – prawdopodobnie – nigdy Państwo nie słyszeli. To Jolanta Hibner. Tak, Hibner, ale nie ta Hubner. Jolę nazywa się w PE "tą drugą Hubner", ale często zamienia się przymiotnik "druga" na inny, trochę mniej elegancki. Otóż wzmiankowana Jola, na łamach Superaka, na których zapewne pojawiła się po raz pierwszy i ostatni, wypowiedziała się na mój temat. Nie tylko powiedziała, że jestem jak z rynsztoka, i że jestem prymitywny, ale także uznała za stosowne powiedzieć, że moje zachowanie to "problem moich rodziców", którzy nie potrafili mnie wychować. Wolałbym, żeby Jola odczepiła się od moich rodziców – zwłaszcza, że ma dużo do roboty i chyba nie za bardzo wie, co zrobić ze swoim wolnym czasem. Bo na pewno nie spędza go na ciężkiej pracy w PE. Sprawdziłem jej statystki i okazało się, że dzielna Jola w ciągu trzech lat wypowiedziała się na sali plenarnej…19 razy (ja – 100). To daje jakiś jeden speech na dwa miesiące! Pomyślałem, że może Jola, nie władając specjalnie żadnym obcym językiem, po prostu się trochę wstydzi publicznie zabierać głos? Zdarza się. Ale Jola jest także nieśmiała w pisaniu – skierowała od 2009 roku zaledwie 11 zapytań poselskich (ja – 150). Zresztą – ani jednej na napisała sama; we wszystkich wspierać ją musiał ktoś inny. Pomyślałem – brawo! Co będzie mnożyć biurokrację. Bo jest konsekwentna – podpisanych rezolucji ma 4 (ja 75). Jola nie ma na swoim koncie żadnej opinii i żadnego raportu. Ten minimalizm zachwyca i onieśmiela. I dlatego rozumiem teraz, co skłoniło taką Jolę do wyzywania mnie od rynsztokowców, prymitywów i wypowiadania się na temat moich rodziców – to duża ilość wolnego czasu i brak obowiązków w PE. Skorzystam z moich kontaktów z dziennikarzami i przekaże im numer telefonu Joli. Niech choć tam daje upust swojej aktywności – może dzięki temu ktoś zacznie ją w końcu odróżniać od Danuty Hubner, na czym Joli chyba bardzo zależy.

 

Po czwarte – jak cię już zaczynają młotkować, to spokojnie czekaj, aż znajdzie się ktoś, kto tak popłynie, że przegnie i zupełnie zmieni kierunek dyskusji. Bo na to można liczyć – że jakiś bijący w was geniusz powie taką głupotę, że na jej tle zaprezentujecie się jako ktoś w miarę, mimo wszystko, rozsądny. Na szczęście są tacy ludzie i zawsze można na nich liczyć. Co zresztą ciekawe – są to zazwyczaj ci sami, niezależnie o co chodzi. Jak tylko gdzieś się zaczyna ruchawka, od razu próbują przy tej okazji pobiec w tym kierunku i komuś dołożyć z kopa lub z główki. Do takiej grupy politycznych kiboli należy na pewno Filip Libicki. Byłby klasycznym przykładem politycznego kibola, gdyby nie to, że nikt nie ma ochoty umawiać się z nim na ustawki. Ale nie przeszkadza mu to w tym, by zawsze pojawić się tam, gdzie coś się dzieje i można kogoś walnąć lub, przynajmniej, opluć. I tak było także w moim przypadku. A że kolega Libicki pluje dosyć niecelnie, to i zysk z niego niepodważalny. Bo napisał on o moim twicie, że mógł być…rasistowski. Po czymś takim mogłem już tylko odczuć ulgę, bowiem wiedziałem, że nawet moi najgorsi wrogowie już takiej bzdury nie łykną. W dawnych, dobrych czasach można jeszcze było liczyć na to, że "Gazeta Wyborcza" doszukałaby się w moim wpisie antysemityzmu, ale dzisiaj musi już wystarczać Libicki. Co tu dużo mówić – jednak upadek.

 

Po piąte – najbardziej zajadli nie są politycy, ale dziennikarze. Twoi koledzy po fachu, czyli większość polityków (z wyjątkiem Jol i Filipów – oczywiście), stara się nie robić histerii, zwłaszcza jak widzi, że nie nazwałeś kogoś "kur..ą" czy nie zamordowałeś staruszki. Ale już na taką powściągliwość u nieprzychylnych ci publicystów liczyć nie powinieneś. W moim przypadku szczucie i nawoływanie do nagonki zaczęła niezawodna Monika Olejnik. Zachęcała w studio Radia Zet do walenia we mnie, ale politycy raczej się ociągali. Po niej był Paweł Smoleński. Mówiąc szczerze, do tego momentu nawet się zastanawiałem – kurcze, a może naprawdę przesadziłem? Może jednak trzeba by było kogoś przeprosić? Ale jak zobaczyłem, kto i jak na mnie szczuje, nie miałem już żadnej wątpliwości, o co kaman i jak się powinienem zachować.    A więc piąta rada, polityku: na kolegów w zawodzie możesz jeszcze liczyć, ale niechętni ci dziennikarze przekroczą wszelkie granice, byleby cię zabić. Żadnych złudzeń.

 

Po szóste – jak robisz coś sensownego i błagasz media o zainteresowanie, płaszczysz się przed nimi, żeby nadały rozgłos jakieś fajnej rzeczy, którą robisz, zabiją cię milczeniem. Nie napiszą nic, choćbyś sczezł! Ale jak zrobisz coś debilnego, albo naprawdę głupiego, to masz dziennikarzy zaraz na telefonie i pod oknami. Mediów nie interesuje robienie rzeczy dobrych – one mają ochotę tylko na coś sexy. I gdybym był 100-procentowym politykiem, to naprawdę wykorzystałbym te ich przywarę, równie brutalnie i równie wulgarnie, jak zrobił to z nimi Palikot. Zmusił je do służenia sobie, bo nawet jak go krytykowały, to i tak robiły mu dobrze. Tylko, że ta droga prowadzi albo do zostania szkodnikiem demokracji, albo jej nieznośnie banalnym ozdobnikiem  Jeśli macie trochę czasu, to zerknijcie poniższy link. Przekonacie się o tym na świetnym i naprawdę zabawnym, choć może nie dla mnie, przykładzie

 

 http://wiadomosci.onet.pl/blogi/buzek-wsrod-umierajacych-versus-flash-mob-pod-us,7179473,454462155,blog.html

 

 

Po ostatnie – nigdy nie wiesz, za co możesz zginąć. Jak jest zapotrzebowanie medialne lub polityczne, jak jest sezon ogórkowy, jak coś innego się dzieje, nad czym nie masz kontroli, to cokolwiek napiszesz, cokolwiek powiesz, zrobią z ciebie – w zależności od potrzeby – chama, nienawistnika, gwałciciela, idiotę, rasistę itp. Mnie to spotkało parę tygodni temu, jak dałem się sfotografować Superakowi na przekazaniu małemu i biednemu Jasiowi pewnej sumy pieniędzy. Okazało się, ze dla Gazety Wyborczej było to lansowaniem się na nieszczęściu ludzkim. A więc cokolwiek zrobisz, polityku, i tak nie masz żadnego wpływu na to, co o tobie napiszą. A więc – rób swoje i miej w dupie to, co inni o tobie myślą.

 

P.S. Napisałem "dupa", licząc, że wywoła to kolejną burzę i ktoś na przykład zainteresuje się poniższą akcją

 

http://www.freekavalenka.org/

 

Nikt się nie zainteresował? Hmmmm…..coś więc muszę napisać na twitterze.

 

0

Marek Migalski

283 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758