Moja bitwa o polską szablę i polskiego konia
01/09/2012
677 Wyświetlenia
0 Komentarze
63 minut czytania
Kiedy zabierałem się do napisania tego artykułu, opowiedziano mi wstrząsającą historię.
Córka przyjaciół mojej żony, studentka, dowiedziała się, że koń, na którym w klubie, uczyła się jako dziecko jeździć – co oznaczało bliską z nim zażyłość, musiała bowiem oporządzać go, karmić, czyścić i dbać o niego, został przeznaczony na rzeź. Wówczas poruszyła niebo i ziemię, oddała swoje stypendium, na wykupienie go i przedłużenie jego życia w służbie dzieci niepełnosprawnych. Pomyślałem, sobie: chyba jednak wieloletnia ofensywa o wypranie naszej młodzieży z tradycyjnych wartości, pali na panewce, skoro pojawiają się takie postawy. Nawet, jeśli nie są powszechne.
Jestem synem oficera, legionowego piechura. Jak koń wszedł w moje życie?
Jako cztero, pięciolatek, obserwowałem z wypiekami na twarzy, defilady trzecio majowe lub jedenasto listopadowe na Placu Łukiskim w rodzinnym Wilnie. Najpierw szli weterani Powstania 1863 roku, w granatowych mundurach, ze srebrnymi wyłogami. Byli otaczani niezwykłą czcią i szacunkiem. Za nimi paradował stacjonujący w Wilnie czwarty pułk Ułanów Zaniemeńskich, w którym służył major Henryk Dobrzański, przyszły „Hubal”. Byłem oniemiały z zachwytu, obserwując niemal baletowe pląsy wspaniałych rumaków, z jeszcze wspanialszymi jeźdźcami z obnażonymi szablami i proporcami na lancach.
Potem moją wyobraźnią zawładnął indiański i kowbojski koń, na którym jeździli Winetou i Old Shatterhand u Karola Maja. Wreszcie przyszło ukoronowanie: Trylogia wielkiego Sienkiewicza. A wraz ze Skrzetuskim, Wołodyjowskim, Kmicicem, Zagłobą mit najwspanialszej chyba wtedy w świecie kawalerii: husarii. Za Stefana Batorego,stanowiła ona już 90 % narodowej jazdy. Szumiały mi jej skrzydła przy tej najcudowniejszej z lektur. Żałujcie młodzi, że wam nieodpowiedzialni ludzie wykreślili dziś katechizm Polaka: „Ogniem i mieczem”, „Potop” i „Pana Wołodyjowskiego”. To na ich bohaterach wychowywali się żołnierze Armii Krajowej, „Zośki”, „Parasola”, „Kamieni na szaniec”. Lotnicy bitwy o Anglię, marynarze walczący na oceanach z niemieckimi U-botami, żołnierze spod Falaise, Tobruku, Monte Cassino i Lenino.
No i pieśń patriotyczna : ” To konnica Polska, sławne szwoleżery, zdobywają szturmem wąwóz Somosierry” , „Barwny ich strój, amaranty podpięte pod szyją, ech Boże mój, jak to polscy ułani się biją, ziemia aż drży…” „Hej, hej ułani, malowane dzieci”, „Tam na błoniu błyszczy kwiecie, stoi ułan na widecie”…. „Jedzie w las ułan, krew mu ciecze z ran…z konia padł na wznak, na kaliny krzak, a kalina jak matula, swemi listki mu otula, śmiertelne łoże” Uczyły miłości Ojczyzny, ofiarności, poświęcenia, przekonania że nie żyje się tylko dla siebie. Bo przecież ta żołnierska, ułańska śmierć, to za wymarzoną, wymodloną Polskę, której wtedy nie było. Tych pieśni uczyłem się w domu, były pieśniami mego ojca. Śpiewałem je na lekcjach umuzykalnienia w gimnazjum. Śpiewałem je w harcerstwie. Do 1949 roku moja piąta Bydgoska Drużyna Harcerzy co niedzielę maszerowała w zwartym szyku, z własną orkiestrą do kościoła. Aż do ogłoszenia w 1948 odchylenia prawicowo nacjonalistycznego, czyli początku tępienia wszystkiego co polskie i narodowe. Symbolem tego czasu było aresztowanie w 1950 roku Władysława Gomółki, który przez najzagorzalszych stalinowców , został uznany za polskiego nacjonalistę, bo wprawdzie chciał budować socjalizm,ale nie na wzór sowiecki. W 1953 roku, aresztowano głowę polskiego kościoła, Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który potrafił powiedzieć, że kocha Polskę bardziej niż własne serce. Oczywiście nie mogła też przetrwać najbardziej polska z polskich, organizacja młodzieży – harcerstwo. To na moich plecach odbywał się w 1949 roku dramat jego likwidacji, byłem bowiem ostatnim drużynowym mojej gimnazjalnej drużyny. Do dzisiaj mam w oczach płonący na ostatnim obozowym ognisku nasz totem: Świętego Jerzego.
To tradycja polskiego romantyzmu: narodowe posłannictwo Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego, duch żołnierskich i harcerskich pieśni, przebijały się we wszystkim, co ważne w polskiej kulturze. Bo ta kultura była narodowo i człowieczo twórcza. To ona stworzyła pokolenie, które w latach wojny tak wspaniale zdało egzamin z patriotyzmu i odpowiedzialności za Polskę. Jeszcze dziś, jego żyjący przedstawiciele, stanowią najbardziej świadomą część naszego społeczeństwa.
Dlatego po wojnie, gdy jasną stała się zdrada naszych sprzymierzeńców, którzy za przelaną za nich i za Polskę krew, zapłacili oddaniem nas na przeszło pół wieku w ramiona Stalina, po kilku jako tako spokojnych latach, przyszło w roku 1948 otwarte uderzenie w polskość, nazwane eufemistycznie „odchyleniem prawicowo nacjonalistycznym”. To był atak na wyrosłe z polskiej tradycji pokolenie. Na narodotwórczy polski romantyzm. Na polską poezję, polską pieśń i polskie myślenie. Na przedwojenną Polskę, tę zniszczoną przez Hitlera i Stalina. I na postawę Polaków wobec okupantów. Na polską historię a więc i na polski czyn zbrojny. Znaleźli się w literaturze , teatrze i filmie bardowie zwalczający tradycję. Powstała szkoła szyderców, która i dziś odradza się pod dyktando i pod skrzydłami zmasonizowanej i na nowo bolszewizującej się antyeuropejskiej „Europy” . Rozpoczęto jak i dzisiaj atak relatywizujący wszystkie polskie dokonania zbrojne, w walce o niepodległość. Symbolami polskiej tromtadracji, głupoty i nieodpowiedzialności ,stawały się w ich artykułach i filmach Somosierra, kosynierzy, Westerplatte, Powstanie Warszawskie. Pojawiły się dwa obraźliwe pojęcia: „bohaterszczyzna” i „ułańszczyzna”. A symbolem polskiej skłonności do nieprzemyślanych gestów „szkoła szyderców” uczyniła polskiego ułana. Zdaniem marszałka Bernarda Law Montgomerego i niemieckiego dowódcy wojsk pancernych Hansa Guderiana – największym dowódcą wojsk pancernych II wojny światowej, był Polak, generał Stanisław Maczek. W 1946 roku, odebrano mu wraz z siedemdziesięcioma pięcioma najwybitniejszymi wojennymi dowódcami, polskie obywatelstwo. Oskarżając przedwojenne, „burżuazyjne” rządy ( choć na przykład minister Obrony Narodowej, marszałek Rydz Śmigły był chłopskim dzieckiem), usiłowano wmówić narodowi, iż przedwojenna armia, która potrafiła zniszczyć jedną czwartą niemieckiego uzbrojenia, składała się wyłącznie z ułanów, chociaż cała nasza, po mobilizacji milionowa armia, posiadała tylko 11 brygad kawalerii. Przedwojenna Polska potrafiła olbrzymim wysiłkiem stworzyć potężny przemysł obronny – dziś w ramach likwidacji zdolności obronnej kraju, prawie nie istniejący. Był to – tzw. Centralny Okręg Przemysłowy. To na jego terenie działał Hubal. To świadomi politycznie i patriotycznie, inżynierowie, chłopi i robotnicy ziemi kieleckiej zasilali oddział Hubala i współpracowali z nim, zaopatrując go w leki, żywność i tworząc siatkę wywiadu. Hitler wiedział, że za parę lat Polska stałaby się państwem nie do pokonania. Mieliśmy lepsze od Niemców karabiny maszynowe, artylerię przeciwlotniczą, wspaniałe, nowoczesne bombowce „Łosie”. Tylko w nie wystarczającej ilości. Brakowało kredytów, których nam zachód odmawiał, by nie rozdrażniać Hitlera. W konspiracji i Powstaniu Warszawskim służyły produkowane przez ludzi z Cenralnego Okręgu Przemysłowego, świetne automaty – steny, oraz „filipinki”, granaty ręczne. Czas wspomnieć o rozszyfrowaniu maszyny „Enigma” przez polskich matematyków w tym przez Mariana Rejewskiego. Realizując w moim zespole „Sekret Enigmy” reżyserowany przez powstańca warszawskiego, Romana Wionczka, jeszcze nie wiedziałem, ze Rejewski był moim starszym kolegą z bydgoskiego gimnazjum i druhem z Piątej Bydgoskiej Drużyny Harcerzy.. Dziś w tym gimnazjum, dowiedziałem się na zjeździe absolwentów – nie ma w ogóle harcerstwa! Dzięki „Enigmie” alianci do końca wojny znali plany sztabu hitlerowskiego, zwłaszcza w wojnie o oceany, którymi szło wojenne zaopatrzenia dla sojuszniczej Armii Czerwonej. Na początku wojny, Goebbels wymyślił dla propagandy mającej podnieść ducha w Wehrmachcie, mit o rzekomych szarżach polskich ułanów na czołgi. W rzeczywistości, polska kawaleria, nieoceniona zwłaszcza w miękkim i podmokłym a więc niedostępnym dla wojsk pancernych terenie, szarżowała tylko piechotę i tabory przeciwnika. Raz w Lasach Królewskich starła się z kawalerią niemiecką, która pierzchła w popłochu z pola bitwy. Szarże polskiej kawalerii w 90 – ciu procentach były zwycięskie. Raz tylko w czasie II wojny, pod Krojantami, miało miejsce przebicie się Osiemnastego Pułku Ułanów Pomorskich z Grudziądza przez czołgi, co było jedyną szansą przy wychodzeniu z okrążenia. Polski ułan był szkolony nie tylko do walki z konia, gdzie wykorzystywał pęd, który uniemożliwiał wrogowi ładowanie broni po pierwszych salwach. Na tym też polegała wspaniała, przeprowadzona przy minimalnych stratach, szarża ułanów Kozietulskiego, pod Somosierrą, która spełniła identyczną rolę strategiczną jak Monte Cassino, które otworzyło aliantom drogę na Rzym. Nie przeszkodziło to Andrzejowi Wajdzie dołączyć do szyderców, po których stronie zawsze i wtedy i teraz się opowiadał. Bardem „szkoły szyderstwa” był na przykład Wiesław Górnicki, który potrafił pisać, że Książę Józef Poniatowski, prawdopodobnie po pijanemu utopił się w Elsterze, bo to malutka rzeczka! Tak, jakby nie wiedział, że w czasie bitwy pod Lipskiem była wezbrana powodzią. I jakby nie wiedział, że, Książę już przed bitwą, był w gorączce od dwóch ciężkich ran a pocisk otrzymany przy forsowaniu rzeki był śmiertelny. Kazimierz Koźniewski, Krzysztof Teodor Toeplitz, Zygmunt Kałużyński, Jerzy Urban, Daniel Passent, pisali w podobnym duchu. Władza zacierała ręce. W ich artykułach i filmach, przedwojenna Polska i Jej etos, rozpadały się jak w sztuce Emila Zygadłowicza, zatytułowanej „Domek z kart”. Wajda nie zawahał się przed zdublowaniem w „Lotnej” sfałszowanej przez Goebbelsa kroniki wojennej, ukazującej polskich ułanów bezsilnie rąbiących szablami w stalowe lufy nowoczesnych „Tygrysów”. Zdemaskował to reżyser Sieński, żołnierz września, który w swoim pełnometrażowym filmie „Spojrzenie na wrzesień”, polemizował z filmem Jerzego Bosaka „Wrzesień, tak było”, który ukazywał jeden, zwycięski marsz hord hitlerowskich przez Polskę, bez ukazania wysiłku obronnego i rzeczywistych strat zadawanych najeźdźcy. Otóż Sieński, zatrzymał klatkę filmową w scenie szarży na czołgi i ukazał, że polscy ułani w tej kronice, to przebierańcy, którzy pod polskimi kawaleryjskimi płaszczami mieli niemieckie spodnie i buty. „Lotna” Wojciecha Żukrowskiego, który w kampanii wrześniowej walczył w artylerii konnej, była pięknym opowiadaniem o miłości ułanów do koni, którzy potrafili bardziej dbać o swych zwierzęcych towarzyszy broni, niż o siebie samych. „Lotna” to dramatyczne a zarazem liryczne pożegnanie z koniem, które Wajda przerobił na obraz niemocy i bezsiły polskiego ułana. Czy reżyser zadał sobie trud by się dowiedzieć, jakie straty potrafili zadawać polscy kawalerzyści przeważającym siłom niemieckim i bolszewickim?.
Ten straszny czas „odchylenia prawicowo – nacjonalistycznego” przypadł na moje studia w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, w samym zenicie stalinizmu. A poszedłem do niej z marzeniem o zrobieniu w przyszłości filmu, według przeczytanej przeze mnie, zaraz po zakończeniu wojny, małej książeczki, wydanej na obczyźnie: „Wrzesień żagwiący” Melchiora Wańkowicza. Zawierała ona dwa opowiadania : „Hubalczycy” i „Westerplatte”. Później przymierzał się do „Hubalczyków” Czesław Petelski i zdaje się Andrzej Wajda. Ale w tym czasie było to marzenie ściętej głowy.
Zaraz po absolutorium, które zrobiłem na przełomie tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku na szósty, wykorzystując zamieszanie powstałe przez rewelacje Chruszczowa o zbrodniach Stalina, zrealizowałem skromny film dokumentalny „Apel Poległych”, w którym Polacy zobaczyli po raz pierwszy Tobruk, Monte Cassino i Powstanie Warszawskie. Nie wiem jak by to się dla mnie skończyło, ale właśnie pod wpływem wypuszczenia Kardynała Wyszyńskiego i Gomułki z aresztu, odwołano dyrektora mojej Wytwórni Filmów Dokumentalnych,Ritę Radkiewicz, małżonkę ministra Bezpieki.
Po dwóch filmach fabularnych, cieszących się powodzeniem ( drugi z nich, „Drogę na zachód” obejrzało w kinach siedem milionów widzów), rozpocząłem wbrew radom mojego szefa, Jerzego Bosaka, przygotowania do filmu „Daleka jest Droga” według opowiadań Ksawerego Pruszyńskiego. Był to film o żołnierzach Pierwszej Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Przypominam, ze generał miał wtedy odebrane polskie obywatelstwo, które przywrócono Mu dopiero w 1971 roku. Pracujący w moim zespole filmowym Krzysztof Gradowski zwykł mawiać: „Poręba to facet, który lubi nadziewać się na dzidy!” .Ja uważałem, że nie ma takiej ceny, której nie warto zapłacić, za poszerzenie drogi – jak to mawiał inny mój kolega, do:„amnestii dla historii Polski”.
Generał Maczek od początku swej kariery wojskowej, jeszcze służąc w piechocie, miał obsesję, szybkiego przerzucania w boju swoich żołnierzy. W tym celu, używał wozów dwukonnych, na które ładował żołnierzy i karabiny maszynowe. Kiedy został dowódcą brygady kawalerii, nadał jej nazwę ,„pancernej”, gdyż na jej wyposażeniu znalazło się kilka czołgów rozpoznawczych. Kiedy po klęsce , przechodził przez Węgry do Francji, gdzie odtwarzano polską armię, prosto z siodła, przesiadł się na nowoczesne angielskie czołgi „Cromwelle”, ale zachował całą ułańską nomenklaturę i regulamin: szeregowiec nazywał się w jego Pierwszej Dywizji Pancernej ułanem, starszy szeregowiec starszym ułanem, sierżant wachmistrzem, kapitan rotmistrzem . Na przedramieniu i wieżycach czołgów nosili skrzydło husarskie a jeden naramiennik miał kolor czarny, jako symbol żałoby po koniu. Tak generał Maczek świadomie walczył o przedłużenie tradycji, jak późniejszy mój bohater ekranowy – Hubal. Dywizja przeszła heroiczną bojową drogę, wyzwalając Francję, Belgię i Holandię. Ten pełen chwały szlak, z rzucającymi się Polakom w ramiona, wyzwolonymi przez nich Francuzami, Belgami i Holendrami, pokazałem w moim filmie , który miał nazywać się gorzko „Obcy” a któremu pod naciskiem cenzury musiałem zmienić tytuł na „Daleka jest droga”. Koniec wojny zastał dywizję w Wilhelmshaffen, w charakterze okupanta Niemiec. Mój film zaczyna się w tym miejscu. Co dalej? Miała być obiecana defilada zwycięstwa w Warszawie a zaczął się los tułaczy. Generał Maczek, absolwent dwóch fakultetów humanistycznych na Uniwersytecie Lwowskim i po Akademii Sztabu Generalnego, mistrz wojny pancernej, zakończył życie w Edynburgu jako barman w lokalu jego byłego żołnierza. Alternatywą był powrót do kraju, z wszystkimi tego konsekwencjami. Szef sztabu generała Maczka pułkownik Franciszek Skibiński został szefem pancernego wyszkolenia Ludowego Wojska Polskiego. Jak generał Mossor, gen. Kirchmajer, jak mój przyjaciel, as nad asy w bitwie o Wielką Brytanię Stanisław Skalski. To ich przyjęcie do powojennego wojska, było pretekstem do uwięzienia Gomułki, któremu szykowano proces, jaki miał zakończyć się jak w Czechosłowacji czy na Węgrzech, wyrokiem śmierci.
W tym filmie jest scena pożegnania czołgów, odsyłanych na złom, na których dywizja przeszła swój pełen chwały, bojowy szlak. To scena o charakterze pogrzebu. Potem idą w las, by z rozpaczy wyładować ostatnie magazynki strzelając do drzew. A bohater filmu genialnie grany przez Henryka Bąka mówi z wyrzutem do swego dowódcy: „koni by my żywcem nie oddali”…
Za ten film, zapłaciłem sześcioma laty bezrobocia. Mój konsultant, pułkownik Franciszek Skibiński, który jeszcze dzień przed kolaudacją, po obejrzeniu filmu, ściskał mnie ze wzruszeniem przy swoich jeszcze żyjących żołnierzach, wyparł się w „Życiu Warszawy” tej funkcji. Musiał otrzymać rozkaz z góry. Moje bezrobocie ogłosił w tygodniku „Świat” Krzysztof Teodor Toeplitz w artykule zatytułowanym „Za łatwy debiut”! Mimo iż był to mój trzeci film fabularny, po dwóch dochodowych i dobrze przyjętych ! Chociaż szydercy potrafili wtedy pisać, że film na który idzie publiczność, nie może być filmem dobrym! Było to pierwsze bezrobocie w moim życiu. Dziś przeżywam drugie, na razie „tylko” dwudziestoletnie. Dziś w Polsce niepotrzebni są władcom obrońcy tradycji, której mamy się wyrzec. Czy widzom jesteśmy także zbyteczni?
Ale ja nie sądzę, że miejsce w kulturze, zależy od ilości przerobionej taśmy, tylko od tego, czy jest się na drodze, którą kultura polska wytacza przez wieki. Czy się jest z Bogiem, Honorem, Ojczyzną. Dzisiaj, przy osiągnięciu stanu wtórnego analfabetyzmu ( Główny Urząd Statystyczny podaje, że przeciętny Polak czyta pół książki rocznie!), kultura uznała za swą powinność dorównanie poziomowi odbiorcy, ukierunkowanemu na zachodnie barbarzyństwo kulturalne. Zrezygnowała z wysoko podniesionej poprzeczki, do której odbiorca musiał się podnosić. No, ale taka kultura była narodotwórcza. Trzeba wiec ją zniszczyć, tak jak wyrzuciło się z lektur wielkiego Sienkiewicza i twórczynię Roty. Jak Fundacja Batorego usiłowała wyrzucić Mickiewicza i Słowackiego.
Wtedy po sześciu latach udało mi się dźwignąć. I przeżyć najbardziej twórczy czas. Udało mi się prowadzić przez ćwierć wieku zespół filmowy, który był placówką walki o kulturę narodową. W sumie 86 polskich filmów. O najtrudniejszych, stanowiących tabu, kartach historii, albo będących adaptacjami narodowej klasyki. Także ze sporą partią filmów dla dzieci, z „Sercem” Amicisa na czele i serią filmów o Panu Samochodziku. To nie było łatwe w polskiej kinematografii, której główny nurt miał zawsze i nadal ma, charakter kosmopolityczny. Toteż wykorzystano mój ośmioletni bój o film o Katyniu „Requiem” ,by po przegranej – bo ten film musiał zrobić ktoś Inny – odebrać mi zespół i tym samym, warsztat pracy. Myślę, że moje dwudziestoletnie już milczenie, jest nie tylko moją krzywdą. Czekają niezrealizowane: film i serial o Księciu Józefie „Pięć dni do wieczności”, scenariusze o Walerianie Łukasińskim: „ Tajny więzień stanu”, „Jasna” o Wicie Stwoszu, „Ostatni liść” o Henryku Wieniawskim. Z Janem Marszałkiem pracujemy nad prawdziwym filmem o obu okupacjach na bohaterskiej i patriotycznej ziemi łomżyńskiej a więc i o Jedwabnem. Czy nic nie mówi fakt, ze większość oskarżonych z 1949 roku , przed procesem nieludzko torturowanych, dla wymuszenia przyznania się do niepopełnionej zbrodni, była w ruchu oporu? Nie sądzę, by film, który teraz powstaje, mógł mi zagrozić. Myślę, że będzie zgodny z polityczną poprawnością. Obym się mylił! Może kiedyś ten film, jak i „Requiem” o katach i ofiarach Katynia powstaną? Kiedy i Polska powróci do niepodległości? Węgry pokazały, że nigdy nie należy tracić nadziei!
Zrealizowałem jeszcze dwa filmy, w których operowałem dużą ilością koni i kawalerzystów. Były to „Katastrofa w Gibraltarze i „Złoty pociąg”. Oba ukazywały moment klęski w 1939 roku i ukazywały przekraczanie naszych wojsk przez granicę, do Rumunii i na Węgry. W obu filmach kawaleria była ważnym elementem akcji i scenerii, ale nie odgrywała w nich roli kluczowej. Oba te filmy były realizowane po najwspanialszym doświadczeniu mojego życia: po „Hubalu” .
O tym filmie tak mówił w wywiadzie dla tygodnika „Film” wybitny rosyjski pisarz i scenarzysta Jurij Nagibin ( m. innymi autor scenariusza dla Akiro Kurosawy „Dersu Uzała” i moim do „Jarosława Dąbrowskiego” ): „ …Nie chodzi tu o dziesiątki, czy setki Niemców, których zlikwidował Hubal, ale o to, iż Hubal pokazał, że Polska żyje, że nie na darmo śpiewa się piękny Hymn, pokazał, że Polska nigdy nie padnie na kolana przed wrogiem, nigdy nie stanie się krajem niewolników. Każdy tego rodzaju zryw, jest świadectwem tego, że ludzkość nie stoczyła się jeszcze na dno, nie została spodlona… Jestem dumny z kraju, który lubię, a który dał takiego człowieka. Filmy w rodzaju „Hubala”, rodzą w takich widzach, jak ja, głęboki szacunek dla żywotności i charakteru polskiego narodu. To film dla ludzi, którzy zastanawiają się nad tym, jakim człowiek powinien być!… To film światowej rangi. Poręba jest jednym z najlepszych polskich reżyserów… Pracowałem już z niejednym reżyserem radzieckim i zagranicznym, pracowałem również z Kurosawą, muszę jednak przyznać, że praca z Porębą, dała mi najwięcej satysfakcji”…
Przepraszam, nie mogłem oprzeć się zacytowaniu ostatnich słów wielkiego pisarza i filmowca. To chwila satysfakcji dla człowieka, jak ja, skreślonego z mapy polskiej kultury.
Ale i „Hubal” miał być skreślony z polskiej historii. Niemcy po zbezczeszczeniu jego zwłok, pochowali go w nieznanym miejscu, by nie powstała jego legenda. Stalinowcy również o to zadbali. Hubal, jak każdy człowiek przekraczający miarę swego czasu, był atakowany z wielu, zdawałoby się wykluczających się stron. Zrozumiałe, że człowiek którego charakter i postawa, były esencją polskości, musiał być nie tolerowany przez wszystkich, dla których polskość była i jest drzazgą w oku. Oskarżali Hubala o wszystkie grzechy. Oni, którzy akceptowali i podjudzali ubeckie tortury i mordy na akowcach, nagle zdecydowali się oskarżać go za niesubordynację wobec władz Londynu i Polski Podziemnej! Inna sprawa, że część góry Podziemia i Londyn dawały im do tego materiał. Łatwo było oskarżać człowieka zaszytego w lasach, który nie wiedział o personalnych roszadach a który miał akceptację generała Tokarzewskiego, pierwszego dowódcy Służby Zwycięstwu Polski, który mianował Hubala zastępcą Komendanta Okręgu Kieleckiego. Hubal nie orientował się wówczas w sytuacji na zachodzie, który przecież nigdy nie zamierzał dokonać wiosennej ofensywy, a w którą święcie wierzył Hubal i za tę wiarę zapłacił życiem, tak jak cały naród – okupacją i pięcioletnią wojną. W Londynie, w „Oficynie Poetów i malarzy” wydano książkę – paszkwil, p.t. „W cieniu legendy majora Hubala”, autorstwa Tadeusza Wyrwy, oskarżającą majora o wszystkie grzechy od niesubordynacji, watażkowatości po odpowiedzialność za niemieckie pacyfikacje wsi. Jeśli chodzi o te ostatnie, to pięknie o tym napisał Zbigniew Załuski w zapomnianej a jakże ważnej książce „Siedem polskich grzechów głównych”, która wtedy była jedyną, która miała odwagę bronić polskich świętości historycznych, przed szydercami na usługach stalinowców. Pisał o tym, że kiedy chuligani napadają na przechodnia i nikt mu nie śpieszy z pomocą, to za to jest odpowiedzialna stalinowska „szkoła szyderców”, która świadomie niszczyła sens ofiary walczącej Polski, a wiec i postawy odwagi, ofiarności, altruizmu. Pisze, że przecież Niemcy nie pacyfikowali tylko tych wsi, przez które przechodził oddział Hubala! I albo winien był Hitler albo Huba! Niemcy zaczęli okupację w Polsce od masowych egzekucji w Wawrze i Bydgoszczy . I od rozstrzeliwania przez Wehrmacht polskich jeńców. To był szok dla polskiego oficera, wychowanego do walki rycerskiej, żołnierza z żołnierzem! Każdy, kto prowadził wtedy bój, ratował codziennie 3000 istnień polskich, bo tylu Polaków ginęło dziennie z rąk okupanta. Skąd taka zaciekłość w zohydzaniu pamięci tego wzorca polskości?
Hubal był w prostej linii potomkiem Zawiszy Czarnego, wnukiem powstańca 1863 roku. Kawalerzystą zostawało się albo kiedy było się szlachcicem, albo chłopem. Obaj byli od dziecka zżyci z koniem. Kadra oficerska składała się głównie ( choć nie tylko) z ziemian. Kadra podoficerska i ułańska z chłopstwa.
Szlachta, potomkowie rycerstwa, nagradzanego ziemią za męstwo, przejęło rycerskie cnoty swoich praprzodków. Już Mieszko I posiadał 3000 jazdy i pokonał z jej pomocą Niemców pod Cedynią. Potem był Grunwald, Kircholm, Chocim, Somosierra, Rarańcza, (w której brał udział major Hubal Dobrzański), Rokitna…
O Hubalu często mówi się, nie wiem, czy świadomie czy z niewiedzy, , że był pierwszym partyzantem II wojny. Nie! Gdyby tak było, poddał by się rozkazom nakazującym rozwiązanie oddziału. Nie chciał być partyzantem. Chciał być ostatnim – a więc w razie spodziewanej wiosennej ofensywy pierwszym, żołnierzem regularnym, ciągle istniejącej armii polskiej. Czy to nie symboliczne, że kiedy major 30 kwietnia 1940 roku ginął pod Anielinem, w Norwegii, pod Narwikiem, lądowała już Brygada Podhalańska, która niebawem stoczyła tam sławny bój?
Symboli zresztą jest więcej. Może cała działalność majora jest wielkim symbolem walki o ciągłość państwa, tak nie dawno odzyskanego i tak szczodrze okupionego krwią? Może to tłumaczy tak wściekłe ataki na Jego pamięć? Hubal przy spotkaniu stadniny Janowskiej otrzymał konia, którego zostawił na przechowanie marszałek Śmigły Rydz. Jedyne zdanie wypowiedziane w tej scenie, które o tym informowało, zostało wycięte przez cenzurę. Nie uratowałem również słów majora, wypowiadanych po rozproszeniu oddziału, że jest tak zimno, bo mamy 11 listopada. I wtedy major ma do jedenastu pozostałych żołnierzy, krzepiące, patriotyczne przemówienie. Za to przy próbach wycinania sekwencji Bożego Narodzenia, wygrałem z cenzurą, przy pomocy ministra obrony. Chociaż przed tym musiałem zagrozić zdjęciem z filmu mojego nazwiska.
Major Dobrzański, kiedy zaczyna się jego epopeja, miał już za sobą piękny szlak bojowy. Siedemnastoletni, musiał sfałszować datę urodzenia by dostać się do Legionów. Zresztą, jak mój ojciec. Brał udział w obronie Lwowa Z wojny bolszewickiej wyszedł jako najmłodszy major wojska polskiego. Czterokrotnie był odznaczony Krzyżem Walecznych, i Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari. I nigdy nie awansował. Miał twardy charakter. Może nie nadawał się do wojska w czasie pokoju? Nie umiał „być na niby”. Zniszczył panom generałom zabawę na manewrach, skracając je o dwa dni, bowiem jak na wojnie, sforsował rzekę i aresztował sztab przeciwnika przy rannym goleniu. Jako kwatermistrz 4-tego Pułku Ułanów w Wilnie, nie tolerował korupcji, odmawiając zakupu żywności w majątku swego dowódcy. Był znany i szanowany w wojsku. Miał 22 złote, 3 srebrne i 4 brązowe medale, zdobyte w krajowych i międzynarodowych zawodach hippicznych. Otrzymał złotą papierośnicę od Księcia Walii z wygrawerowana dedykacją, dla najlepszego jeźdźca wszystkich armii. Brał udział w olimpiadzie w Berlinie. Po wojnie, w Niemczech wyszła książka o nim „Der schimmel major”, interpretująca jego postać jako ostatniego polskiego romantyka. Jeśli już mowa o koligacjach, może warto wspomnieć, że spowinowacony z majorem Dobrzańskim, był mój przyjaciel, św. pamięci Janusz Zakrzeński, z którym stworzyliśmy w „Polonii Restituta” postać Józefa Piłsudskiego, którego potem przez lata z takim aplauzem dublował przy różnych patriotycznych okazjach. Żona Henryka Dobrzańskiego, Zofia, była z domu Zakrzeńska!
Na zawodach z jego udziałem, często bywał prezydent Mościcki z małżonką, która była rodzoną siostrą majora. Nigdy jednak nie skorzystał z ich zaproszenia do prezydenckiej loży.
Kiedy w ministerstwie kultury zaproponowano mi gotowy scenariusz Jana Józefa Szczepańskiego „Szalony major”, oniemiałem ze szczęścia. Obłożyłem się lekturą. Oczywiście od dawna śledziłem wszelkie napaści na majora, ze strony „szkoły szyderców”. Zrozumiałem też, że mam szansę polemiki z „Lotną”.
Przypomniałem sobie „Hubalczyków” Melchiora Wańkowicza. Jego jędrny, sienkiewiczowski styl i sienkiewiczowskie widzenie było porywające. W postaci majora widział współczesnego Kmicica. Opowiadanie było oparte o dwie relacje. Najdłużej walczącego wraz z majorem Dobrzańskim żołnierza – „Romana”, wachmistrza Romana Rodziewicza i zamężnej z ambasadorem w Rzymie, drugiej siostry majora, Leonii Pappe. Ale była już faktograficzna, po żołniersku oszczędna, książka dowódcy hubalowej piechoty, Marka Szymańskiego, p.t. „Oddział majora Hubala” i bardzo solidna relacja świetnego lubelskiego dziennikarza, Mirosława Dereckiego, p.t..”Tropem majora Hubala”. Ukazało się też kilka artykułów, przede wszystkim Jerzego Piórkowskiego w „Polityce” i w kwartalniku „Polska’, biorących w obronę majora.
Miałem poczucie, iż już sam tytuł „Szalony major” ma posmak ironiczny. Dlaczego film o symbolu polskości ma mieć tytuł obraźliwy, ukuty przez Niemców?
Natychmiast skontaktowałem się z Markiem Szymańskim. Poznałem też jego żonę, siostrę innego oficera oddziału, porucznika Modesta Iljina. Rannego męża przeholowała wpław przez Wisłę w ostatnich dniach powstania. Przez państwa Szymańskich, poznałem cały klub Hubalczyków. Żyło ich wtedy ponad sześćdziesięciu. Wśród nich, idący z majorem, od Wołkowyska do śmierci, wachmistrz „Roman” Rodziewicz, emigrant z Londynu, który przyjeżdżał do Polski na wszystkie uroczystości Hubalczyków. Żył też jeszcze Henryk Ossowski – adiutant majora, oraz łączniczka oddziału Ludmiła Żero.
Ze wszystkich relacji wyłaniał się zupełnie inny obraz Hubala. Coraz bardziej upewniałem się w przekonaniu, że major Dobrzański nie był nikim w rodzaju sugerowanego przez szyderców watażki. Zwłaszcza, że udało mi się zdobyć kopie jego rozkazów. Wynikało z nich, że był to bardzo pragmatycznie myślący, świetny, nowoczesny dowódca – strateg, przygotowujący na wiosenną ofensywę aliantów, poważne uderzenie na tyłach przeciwnika. Nie jego winą było, że ta ofensywa nigdy nie nastąpiła. Wierzyło w nią cały polskie społeczeństwo. Powtarzano z nadzieją: ”słoneczko wyżej, Sikorski” bliżej”. Tą nadzieją karmił się cały polski naród, który jak i Hubal stał się ofiarą naszej naiwnej wiary w dobrą wolę i rzetelność wobec traktatów, naszych sojuszników. W swojej popremierowej recenzji Wojciech Żukrowski pisał, że w momencie rozkładu państwa,, w obliczu słabości kierujących, przypadkowi ludzie stawali na czele. I przyrównuje majora Dobrzańskiego do innego majora: prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. „Major Hubal Dobrzański podejmuje się tego, co było pragnieniem tysięcy żołnierzy, więcej, setek tysięcy obywateli, którym nie dano broni do ręki, którzy nie dostąpili zaszczytu włożenia munduru”…
Wiedziałem już że czeka mnie poważny bój o prawdziwyfilm o Hubalu. O walce o ciągłość naszej państwowości.
Najpierw z autorem scenariusza, Janem Józefem Szczepańskim. Myślałem początkowo, że przekonam go argumentami świadków historycznych wydarzeń. Były w scenariuszu 3 sceny nadające filmowi piętno ironii, które całkowicie przeczyły faktom: scena rozstrzelania przez oddział Hubala pierwszych jeńców. To nie tylko gwałciło etos polskiego żołnierza i oficera, który pokonanego przeciwnika nie pozwalał uśmiercić, ale było sprzeczne z planem majora, któremu dla budzenia otuchy i nadziei w społeczeństwie, potrzebne było nagłośnienie istnienia umundurowanego żołnierza w niemieckim morzu okupowanej Polski. Także po stronie przeciwnika. Po drugie, Szczepański wymyślił romans z chłopską łączniczką oddziału, „Tereską”. Romans na oczach oddziału, nie wchodził w grę. Zarówno z powodów przedziału społecznego jak i demoralizującego wpływu na dyscyplinę .Po trzecie – w scenariuszu, Hubal ginął w szarży, jak powinien ginąć każdy głupi polski ułan. Pamiętajmy, że wtedy wbijano społeczeństwu słowa :”bohaterszczyzna” i „ułańszczyzna” jako najbardziej pejoratywne cechy polskiego charakteru narodowego.
W tej sytuacji, otoczeni przez współpracujących z nami żołnierzy majora, wraz z Ryszardem Filipskim i operatorem Tadeuszem Wieżanem uznaliśmy, że podstawą filmu będzie scenopis. We wszystkich pisanych i żywych świadectwach, akcja opisująca losy oddziału, powtarzała się. Postanowiliśmy sami napisać dialogi. Formalnie sprawa sama się rozwiązała. Szczepański zażądał wycofania jego nazwiska, w proteście przeciw obsadzeniu Filipskiego w roli tytułowej. „Albo Filipski, albo ja” – napisał. Ja odpisałem: „Filipski”. Jeszcze przedtem musiałem podpisać kuriozalny cyrograf, że za tak błędną obsadę, biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Tak, jakby kiedykolwiek reżyser nie odpowiadał za obsadę aktorską! W międzyczasie, stalinowska fałszerka historii Maria Turlejska, napisała do ministra kultury protest przeciwko powstaniu filmu. „ A po co nam taka apoteoza dworków i plebanii, po co nam ten kult munduru? ” W wytwórni ukazały się napisy: „Hubal – Ubal”. Podobnie, kiedy kręciłem film „Polonia Restituta”o odradzaniu się Niepodległej z hekatomby I wojny światowej, , pisano: „Polonia prostytuta”. A Krzysztof Teodor Toeplitz zapowiedział w tygodniku „Świat” klęskę filmu. Rozpoczął się bój o prawdę i piękno tego filmu. Po stronie prawdy była faktografia i postawa głównego bohatera , które układały się w schemat tragedii antycznej, która zawsze była i będzie dla mnie najwyższym wymiarem człowieczej wielkości. Bohater, który wybiera swój los, jest mu wierny do końca. Aż do śmierci, którą poprzedza próba jego postawy, zwana kuluminacją. W tym filmie są to zbrodnie Wehrmachtu na niewinnej ludności. Kiedy podczas dokumentacji byliśmy z Markiem Szymańskim w Gałkach, gdzie Niemcy wymordowali wszystkich mężczyzn od 7-go do 70-go roku życia, córka ówczesnego sołtysa, zapytana przeze mnie: ” czy nie ma pretensji do majora? ” – odpowiedziała: „przecież Niemców też ubywało”. Taka była prawdziwa reakcja ludu, tak sprzeczna z „mądrościami” pseudointeligentów ze szkoły szyderstwa.
Po stronie piękna stała kawaleria. I koń. Nawiązaliśmy kontakt przede wszystkim ze stadem ogierów w Bogusławicach, prowadzonym przez byłego oficera kawalerii ,Tadeusza Osadzińskiego. Mieliśmy więc konie, ale nie mieliśmy kawalerii. Trzeba ją było stworzyć. W tym celu, na głównego konsultanta zaprosiłem byłego komendanta I Pułku Szwoleżerów Warszawy, a podczas okupacji Komendanta Łódzkiego Okręgu Armii Krajowej, pułkownika Michała Stempkowskiego. Aktorzy podpisując umowę na granie roli, zobowiązywali się do udziału w dwumiesięcznym kursie konnej jazdy. Ci którzy twierdzili, że już umieją jeździć, też musieli wziąć udział w obozie, pod rygorem skreślenia z listy wykonawców. Obóz był męką kilkugodzinnych treningów jeździeckich. Jeden z aktorów dla żartu, za złotówkę spuszczał spodnie, ukazując rany na siedzeniu. Ale chodziło o coś innego: o naukę regulaminu, dyscypliny, poruszania się, raportowania. Jednym słowem był to dwumiesięczny, skrócony kurs podchorążówki kawalerii, który przeobraził aktorów w scementowany, wzajemnie solidarny, przekonany o wykonywanej misji oddział. Ogromną rolę spełnił tu masztalerz, były wachmistrz. p. Gajda (niestety nie pamiętam już jego imienia). Podczas zdjęć, kiedy zajeżdżaliśmy do gospody na posiłek, czyniliśmy to w mundurach, w zwartym szyku, z żołnierskim śpiewem. Robiło to wokół nas szczególną atmosferę. Pamiętajmy, że nie tak dawno, ta ludność cierpiała ubeckie szykany za współpracę z majorem. Miało to jeszcze posmak owocu zakazanego. Opłaciło się to wielokrotnie, bo przecież ta ludność nam statystowała. Podczas sceny Pasterki w Poświętnem, nie musiałem prosić statystów o płacz. Większość z nich przeżywała tę scenę po raz drugi: w rzeczywistości i w filmie. A dzisiejszy proboszcz nie zgadza się na umieszczenie na kościele tablicy pamięci o wejściu Hubala na pasterkę. Wisi za to tablica poświęcona Gwardii Ludowej.
Wróćmy do koni. Czekało je wiele batalistycznych scen. Musiały być do tego przygotowane. Sprowadziliśmy je do wąwozu i ostrzelaliśmy i obrzuciliśmy petardami. Sprawdziły się w scenach bojowych. Ale koń to stworzenie lękliwe. Zwłaszcza, ze posiada inną niż my budowę oka. Widzi wszystko w powiększeniu. Niestety, jednemu z tych wspaniałych zwierząt zawdzięczamy ludzką tragedię.
Po trudnych scenach batalistycznych, bez żadnego wypadku, kręciliśmy spokojną scenę raportowania, gdzie oddział stał w szeregach. I nagle koń zrzucił nie wiadomo, dlaczego jeźdźca i usiadł na nim łamiąc mu staw biodrowy. Innych wypadków w tym ostro batalistycznym filmie, na szczęście nie było.
Po załamaniu się majora, kiedy dowiedział się o pacyfikacjach, zawisła nad nim śmierć. Przyjmuje ją po żołniersku, jako konsekwencję wyboru drogi. Na ekranie, zgodnie z prawdą, ta śmierć musiała być prosta, zwyczajna, pozbawiona patosu. Zwłaszcza, że po niej, triumfujący niemieccy żołdacy, bezczeszczą zwłoki bohatera, wrzucając je na wóz z gnojem. Ale artystyczna przekora, kazała mi przed ukazaniem ciała, niesionego na płaszczach, gdzie widzimy kłucia bagnetami i połamane kolbami kości, uczynić z koni bez jeźdźców, anioły śmierci, przez pokazanie ich pędu w zwolnionym obrazie, gdzie siodła stają się jakby ich skrzydłami. Lubię bardzo ostry realizm przemieniać w poetycką symbolikę.
Podobnie rozegrałem śmierć bohatera w „Jarosławie Dąbrowskim”, kiedy prowadzi on konia przez plac w Paryżu, który jest wielkim pobojowiskiem, trafia go zabłąkana kula. Dąbrowski padając nie wypuszcza z rąk wodzy, zawisa na nich, koń ciągnie go czas jakiś po trotuarze, po czym bohater umiera na obcym bruku a na niego wali się i przygniata go Kolumna Zygmunta z Placu Zamkowego w Warszawie. Walcząc na obcej ziemi, też umiera za Polskę.
Na zakończenie powiem, że w moim, zlikwidowanym bezprawnie zespole „Profil”, powstał film „Szlachetna krew” Zygmunta Malanowicza, według rosyjskiego opowiadania Kaszafutdinowa, którego głównym bohaterem jest wspaniały sportowy rumak, doprowadzony do samobójstwa, przez nieodpowiedzialność, niechlujność i okrucieństwo ludzi ,eskortujących jego transport . Ostatnim kadrem filmu jest śmiertelny skok rumaka z wysokiego mostu, z wiozącego go wagonu. Jest to symboliczna ucieczka od świata odczłowieczonych ludzi, do lepszej rzeczywistości.
Osobnym filmem jest moja „Siwa Legenda”. To film bardzo widowiskowy. W swym charakterze i stylu, niemal szekspirowski. Rówieśnik „Ogniem i Mieczem”. Jego akcja również ma miejsce w XVII wieku. Ukazuje zarysowania na organizmie Rzeczpospolitej Narodów, wywołane samowolą i prywatą wielmożów. Wprowadziłem w ten film przestrogę Piotra Skargi, mówiącą o możliwości upadku państwa. Tłem wydarzeń są najazdy i zajazdy, Tatarzy, , wojska Rzeczpospolitej i rycerstwo najemne. Ma miejsce zdobywanie zamku. Film ukazuje losy kniahini, która od dziecka nie potrafi wybrać pomiędzy dwoma rycerzami, wychodzi za mąż za jednego z nich i zaraz po ślubie stwierdza, że kocha tego drugiego i zamienia ich i swoje życie w piekło. Jeden z nich staje na czele buntu chłopskiego, drugi, na czele wojsk do stłumienia tego buntu. Jeden z nich ginie w pojedynku z byłym przyjacielem, drugi zostaje okaleczony a sama kniahini kończy obłędem. To film polsko – białoruski, kręcony na starych kresach Rzeczpospolitej Narodów, w Kamieńcu Podolskim, Chocimiu.
Był moralnym triumfatorem wśród publiczności Festiwalu Filmów Polskich w Gdańsku, gdzie jury składało się z osób co najmniej mi niechętnych: Adam Michnik, Kazimierz Kutz, Iza Cywińska, Ks. Józef Tischner. Jednak Ksiądz prof. Tischner dał wywiad,w którym powiedział, że ten film, przyjęty był bardzo dobrze przez całe jury i powinien być szeroko rozpowszechniany, zwłaszcza wśród młodzieży. Mimo to, a może dlatego, intryga „Gazety Wyborczej” i uległość szefa kinematografii wobec tej redakcji sprawiły, że zaraz po jednorazowym pokazie premierowym, „Siwa legenda” zniknęła z ekranu i pozostaje do dzisiaj nie znana polskiej publiczności. To film o międzynarodowej obsadzie. Z Polaków grają znakomita Iwona Katarzyna Pawlak , bohaterka wyprodukowanego w moim zespole „Nad Niemnem”, hitu polskich ekranów, ( 14 000 000 widzów tylko w kinach, nie licząc serialu telewizyjnego), Maria Probosz, Leon Niemczyk, Józef Fryźlewicz, Michał Szewczyk. W głównych rolach męskich – ulubieniec rosyjskiej publiczności Łotysz Iwar Kałnynsz i Lembit Ulfsek, Estończyk, laureat głównej nagrody w Wenecji za tytułową rolę Dyla Sowizdrzała w filmie Ałłowa i Naumowa. Gra też laureat z Wenecji Genadij Garbuk za film „Dwoje”. „ Siwa legenda” To film bardzo „koński”. Przez cały okres zdjęciowy miałem do dyspozycji 50 koni. Pracowałem z polskimi i rosyjskimi kaskaderami. I przekonałem się, że w każdym kraju, jak i w Polsce, ludzie mający bliski kontakt z przyrodą i jej tak wspaniałymi reprezentantami, jakimi są konie, niczym się od siebie nie różnią: są szlachetni, uczciwi, odpowiedzialni i jako ludzie maja prawo pisania się z dużej litery. A w Polsce, gdzie koń reprezentował nie tylko piękno w obrazach Rodakowskiego czy Kossaków, ale i był uczestnikiem walki o niepodległość kraju, cieszy się szacunkiem i miłością, czego dowodem było poświęcenie się studentki ratującej życie zaprzyjaźnionego konia, od której zacząłem ten artykuł.