Byłam członkiem Obwodowej Komisji Wyborczej, zatem podzielę się tym, co się u nas działo.
Pierwsza myśl, jaka nasuwa mi sie w związku z całokształtem pracy w komisji: cyrk na kółkach!
O tyle o ile przedwyborcze przygotowania, oraz samo głosowanie przebiegało bez niespodzianek, o tyle już po zamknięciu lokalu zaczęły się schody. Największym problemem naszej komisji byli ludzie będący w jej składzie… Akurat były tu wyłącznie kobiety. Ale jakie! Hohoho…
W 90% "stare wyjadaczki", które w niejednej komisji już uczesniczyły. Najgorsze jednak bylo to, że pani Przewodnicząca, choć bez wątpienia sympatyczna i mądra, miała tu ZEROWY posłuch, albo i nawet taki na minusie. A baby dosłownie non stop gdakały, przekrzykiwały się jedna przez drugą, pakowały z łapami gdzie chciały. Każda najmądrzejsza, wiedząca najlepiej i nie znosząca sprzeciwu.
Tuż po zamknięciu lokalu zabraliśmy się za liczenie głosów. Nikt nie organizował pracy rozdzielając zadania, czy jakkolwiek systematyzując poczynania członków komisji – wszystko odbywało się chaotycznie. Jedna coś sortowała, druga liczyła, piąta zapisywała, szósta wpierniczała się ze swoimi sugestiami i poprawiała piątą. Chyba nikt nie ogarnie ani zakresu odpowiedzialności poszczególnych osób, ani tym bardziej systemu w jakim odbywały się poszczególne etapy liczenia.
Gdy głosy zostały podliczone, okazało się że w urnie znalazły się o trzy karty do sejmu za dużo. Na mój rozum, w pierwszej kolejności należałoby policzyć wszystko jeszcze raz, bo może zaszła zwykła pomyłka, o którą przecież całkiem łatwo w tych okolicznościach.
– Coooo?! Nie, a po co?! Skoro wychodzi o trzy za dużo, to o trzy za dużo były wydane!
– Na mojej zmianie już nie zgadzała się ilość podpisów w spisie wyborców, z ilością kart jaką miałam na stole!
– Tak, tak, tam gdzieś po drodze może karty się skleiły i ktoś dostał dwie zamiast jednej. Mi pan zwrócił taką nadwyżkę, po czym policzyłam podpisy oraz karty ze stołu. I się nie zgadzało!
Przekrzykiwanki trwały parę dobrych chwil. W końcu któraś z pań rezolutnie zapytała:
– Dobra, co robimy?!
(przekrzykiwanki, przepychanki słowne, bajzel przez pięc minut)
– Taki błąd nie przejdzie w raporcie, musimy coś z tą nadwyżką zrobić tak aby się zgadzało.
Pani Przewodnicząca nie zgodziła się na robienie czegokolwiek (tzn. podkładania, zamieniania kart i takich tam zabiegów kosmetycznych). Wywołało to konsternację, kolejną falę utyskiwań i gdakania. Przewodnicząca jednak nie przejęła się protestami, pomaszerowała wysłać raport.
Wiadomo było, że ów nie przejdzie, nadwyżka głosów będzie tzw. twardym błędem, który uniemożliwia zakończenie procedury. Gdy tylko pani Przewodnicząca opuściła salę, kobiety (ciągle gdacząc i przekrzykując się jak chore na umyśle) zaczeły… pakować karty. Zdumiona pytam się zatem, dlaczego już je pakują, skoro mamy poważny błąd? A co jeśli jeszcze coś wyskoczy, może trzeba będzie policzyć jeszcze raz te karty?? Sprawdzić?
– Nie, a co tam sprawdzać! Trzeba spakować.
– Nie, nie będziemy tak siedziały tu do północy. Pakować!
– Pakować!
– Pakować!
– Pakować!
– Jaki tam błąd może być! Najwyżej rozpakujemy!
Zrezygnowałam, przecież nie będę się z tym towarzystwem użerała. Ja pierwszy raz w komisji, nie do końca wiem jak to wygląda w praktyce…
Pani Przewodnicząca wróciła za około pół godziny. Oczywiście że z rapotu figa, nadwyżka głosów jak przewidywaliśmy jest twardym błędem. Zaczęły się szaleńcze wrzaski z serii "czyja to wina", oraz "co teraz zrobić żeby ów problem rozwiązać", "o której my wrócimy do domu".
Ostatecznie Pani Przewodnicząca trzeźwo nie przystała na żadne dziwne kombinacje, postanowiła wpisać w uwagach "komisja wydała o 3 karty za dużo". Przy drugiej lub trzeciej próbie raport został przyjęty i zaakceptowany… W między czasie odbywał się festiwal gdakania, przekrzykiwania i wieszania psów… głównie na Przewodniczącej, że przez nią będziemy tu siedzieć do rana, bo nie chciała iść na łatwiznę i poprawić wyniku.
Najważniejszym problemem komisji było: niech się wali, niech się pali, ale trzeba jak najszybciej wrócić do domu. Najważniejsza troska: żeby tylko nas nie ściągali do Urzędu Miasta. Nie – dobrze i rzetelnie wypełnijmy swoje obowiązki, wtedy będziemy spały spokojnie.
Prace zakończyłyśmy około drugiej w nocy, wywieszając wyniki. Oczywiście nawet ta prosta czynność nie mogła obyć się bez gdakania, wrzasków jak na targu i idiotyczyncy przepychanek. Finalnie do Urzędu pojechał raport z nadwyżką trzech głosów i adnotacją o pomyłce podczas wydawania kart do głosowania. Nikt z Urzędu Miasta nie wzywał nas celem wyjaśniania zaistniałej sytuacji. Nie mam pojęcia jak to rozwiązują, kiedy są o 3 głosy za dużo.
Komuś je odejmują? Hę, ale komu?