Przyjęło się powszechnie w systemach prawa karnego państw cywilizacji zachodniej (a może właściwie tego co z niej zostało) uważać, jakoby odbywanie kary pozbawienia wolności odgrywało jakąś znaczącą rolę w „prostowaniu” moralnego kręgosłupa osadzonego. Jest to mit któremu początek dała tzw. szkoła humanitarna w prawie karnym, powstała w XVIII wieku. Dziś, kiedy „resocjalizacja” stała się już elementem paradygmatu współczesnej myśli penitencjarnej, ideolodzy lewicowi podnoszą że sprawca jest jednocześnie ofiarą, zdeterminowaną przez społeczeństwo by popełnić przestępstwo i dlatego na organach władzy państwowej ciąży obowiązek nie tylko ich ukarania, ale i wskazania właściwej ścieżki postępowania. Oczywiście taka wizja każdemu przyzwoitemu człowiekowi, a i Bogu (jeśli istnieje) jest obrzydła, ponieważ sugeruje istnienie odpowiedzialności zbiorowej, a skoro odpowiedzialność ponosi grupa (nie jednostka), to można z […]
Przyjęło się powszechnie w systemach prawa karnego państw cywilizacji zachodniej (a może właściwie tego co z niej zostało) uważać, jakoby odbywanie kary pozbawienia wolności odgrywało jakąś znaczącą rolę w „prostowaniu” moralnego kręgosłupa osadzonego. Jest to mit któremu początek dała tzw. szkoła humanitarna w prawie karnym, powstała w XVIII wieku. Dziś, kiedy „resocjalizacja” stała się już elementem paradygmatu współczesnej myśli penitencjarnej, ideolodzy lewicowi podnoszą że sprawca jest jednocześnie ofiarą, zdeterminowaną przez społeczeństwo by popełnić przestępstwo i dlatego na organach władzy państwowej ciąży obowiązek nie tylko ich ukarania, ale i wskazania właściwej ścieżki postępowania. Oczywiście taka wizja każdemu przyzwoitemu człowiekowi, a i Bogu (jeśli istnieje) jest obrzydła, ponieważ sugeruje istnienie odpowiedzialności zbiorowej, a skoro odpowiedzialność ponosi grupa (nie jednostka), to można z tego wysnuć łatwo wniosek, że i grupa podejmuje za jednostkę decyzję, a od tego do totalniackich pomysłów niedaleko…
Jak jednak działa to w rzeczywistości? Ano wsadza się takiego zdegenerowanego drobnego złodzieja do celi razem z mordercą czy gwałcicielem na powiedzmy 2 lata, wskutek czego ów złodziej poddaje się cudownym ozdrowieńczo-resocjalizacyjnym wpływom wywieranym przez swych towarzyszy, a po wyjściu z więzienia roztacza się przed nim wspaniała wizja rozpoczęcia życia od nowa, z masą pomysłów w głowie jak tu kogoś nie tylko okraść, ale i zabić gdyby stawiał opór (nauki więzienne nie poszły na marne).
W ramach tzw. resocjalizacji, niektórzy więźniowie pracują w zakładach karnych (co samo w sobie jest zupełnie słuszne, ponieważ odciążą budżet), ma to rzekomo sprawiać, iż nauczą się jak można coś osiągnąć nie uciekając się do czynów bezprawnych. Wydaje mi się jednak, że w rzeczywistości owe wykonywanie nieskomplikowanych prac zapobiega jedynie dalszemu zidioceniu, które mogłoby nastąpić gdyby taki osadzony siedział w celi nie robiąc zupełnie niczego jakkolwiek pożytecznego. Nie jest więc to instrument osławionej „resocjalizacji”, a jedynie instrument zapobiegający co nieco degeneracji.
Dlatego uważam, że zamiast zamykania drobnych przestępców w więzieniach na okresy typu rok czy dwa, należałoby wykonywać na nich kary cielesne w rodzaju chłosty (jak w np. w Malezji), podobnież należy postępować wobec tych, którzy dzisiaj otrzymują wyroki w zawieszeniu, które de-facto żadną karą nie są.
P.S. Autor zdaje sobie sprawę z tego, że pisze oczywistości.
Tekst ukazał się pierwotnie na stronie junta.pl.
Od urodzenia skazany na sukces, a jeśli teza o zaostrzaniu się walki klasowej w miarę postępu socjalizmu jest prawdziwa, to w przyszłości także na więzienie. Trochę czytam i czasem coś napiszę. Poza tym studiuję prawo.
2 komentarz