Powołanie ministerstwa ds. walki ze smogiem postrzegam jako rządowy program tworzenia miejsc pracy. Departament w Ministerstwie Środowiska wystarczyłby w zupełności.
Zwłaszcza, że w dziedzinie środowiska najwyraźniej władza nie radzi sobie z elementarnymi sprawami.
Okolica w której mieszkam właśnie przeżywa boom inwestycyjny. Wyburzenia peerelowskiej zabudowy, w miejsce której jak grzyby po deszczu wyrastają nowoczesne biurowce i osiedla; przez cały dzień jeżdżą wywrotki z kruszywem i cementem, betoniarki, ciężarówki z materiałami budowlanymi… Dodatkowo właśnie kończy się sezon solenia i posypywania piaskiem chodników.
I nikt tego nie sprząta!
Od miesięcy ulice i chodniki zalega kurz, piach i pył! Przejazd karetki na sygnale, ciężarówki czy podmuch wiatru – i mamy prawdziwą burzę piaskową. Pył wciska się wszędzie, podrażnia oczy, zatyka nosy i uszy, zgrzyta między zębami. Wystarczy wyjść do sklepu po zakupy i w sprzyjających okolicznościach po powrocie ubranie nadaje się do prania a „nosiciel” – pod prysznic.
Pytanie, czy to dlatego, że wyniki pracy ministerstwa będą opisywać abstrakcyjne wskaźniki, a do sprzątania ulic wystarczy ekipa z miotłami nasuwa się samo.