Miłość z Internetu
15/02/2012
375 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
Czy randki internetowe rzeczywiście dają większe szanse poznania idealnego partnera? Badania naukowe pokazują, że niekoniecznie.
Podobnie jak dla większości blogerów NE Walentynki są dla mnie dniem z tej samej półki co Halloween albo Święto Indyka, ale muszę przyznać, że uważam je za odrobinę sympatyczniejsze. Między innymi dlatego, że świadczą o wyższości starej słowiańskiej Kupały, kiedy dookoła kipi lato i zieleń, w dżinsach buzują hormony, laski prężą gruczoły, a rozgrzana przyroda sama podpowiada najlepszy czas na miłość, a nawet ułatwia seks na tzw. łonie (natury, ma się rozumieć). Spędziłem kawał życia raczej w ciepłych krajach i widzę związek między uczuciami a stanem przyrody i temperaturą otoczenia. Tylko jakiś zimnokrwisty Anglosas zza biurka mógł wymyśleć, że w środku ściętej lodem zimy, gdy ręce grabieją i z nosów się sączy, jest dobry czas na miłość. Dostrzegam w tym raczej chęć komercyjnego ożywienia z natury drętwego i martwego sezonu, może w myśl starego niemieckiego porzekadła „Kalte Haende warme Liebe”, do czego mam zadawnioną awersję, podobnie jak do wszelkich handlarskich sztuczek i manipulacji.
Odkąd tylko ludzie zaczęli ze sobą romansować, inni zawsze starali im się w to mieszać. Obojętne, czy tymi innymi byli rodzice, księża, przyjaciółki, czy biurokraci, ich motyw był z grubsza zawsze ten sam: sądzili, że wiedzą lepiej od zainteresowanych, kto jest dla nich lepszą parą. Dziś jednak w globalnej wiosce króluje nowa swatka: Internet. Od swoich starych poprzedników różni się pod dwoma względami. Po pierwsze, działa tylko dla zysku. Po drugie, ma do czynienia z odwróceniem nastawienia zainteresowanych. Dziś samotni i złaknieni miłości sami ustawiają się w długiej kolejce, aby się dostać do komputerowej obróbki, podczas gdy dawniej prawie wszyscy młodzi opędzali się od takich usług i porad jak tylko mogli. Randki internetowe obiecują bowiem dwie rzeczy, których ani dawne swatanie ani klasyczne podrywanie kawiarniano-plażowo-dancingowe zapewnić nie mogło. Pierwszym jest nieporównanie większa podaż potencjalnych partnerów. Drugim jest naukowo opracowana metodologia kojarzenia ludzi o podobnych cechach psychicznych i systemach wartości, co ma rodzić trwałe i szczęśliwe związki.
To, że wybór partnerów jest większy, nie podlega dyskusji. Ale czy z tego wynika możliwość lepszego trafienia? I czy naukowo sprawdzone algorytmy kojarzenia par rzeczywiście dają takie wyniki, których tradycyjne zaloty lub flirtowanie zapewnić nie mogą? Żydowski psycholog Eli J. Finkel i jego zespół z Northwestern University w Illionois, USA, zadali takie właśnie pytania w badaniu jakie przeprowadzili, i którego wyniki opublikowali – raczej chyba nie przypadkowo – na kilka dni przed Walentynkami 2012. Magazyn pt. Psychological Science in the Public Interest, w którym pojawiła się ta publikacja trafił do mnie jednak dopiero wczoraj i stąd to relatywne spóźnienie o jeden dzień z moim walentynkowym postem, w którym materiał ten streszczam.
W gruncie rzeczy dr Finkel dokonał rodzaju meta-studium czyli naukowego przeglądu i analizy bezpośrednich badań tego tematu przez różne zespoły psychologów, prowadzonych od czasu, gdy w roku 1995 w sieci pojawiła się Match.com, pierwsza profesjonalna witryna kojarzenia par, czyli internetowa agencja datingowa (dating to po angielsku „randki”) . Dziś jest to już w Internecie cały przemysł, którego roczne obroty szacuje się na miliardy dolarów. Analiza zespołu dra Finkela poddaje jednak w wątpliwość rzeczywistą wartość i skuteczność całej tej dziedziny oraz stosowanych w niej metod. Uwaga autorów omawianej tu publikacji skupia się nie tyle na tym, co dotychczasowe badania już wykazały, ile raczej na tym, czego wykazać nie zdołały, a zwłaszcza tego, jak funkcjonują w rzeczywistości rozreklamowane algorytmy kojarzenia partnerów.
Komercyjnie sprawa wygląda w miarę uczciwie. Wiele firm woli chronić swoją własność intelektualną w formie strzeżonych samemu tajemnic handlowych, niż publikować ją poprzez opatentowanie, aby potem dochodzić swych praw. Nie ma powodu, dla którego internetowe agencje datingowe nie mogłyby zachowywać się tak samo. Ale to sprawia, że twierdzenia o niezawodności lub skuteczności stosowanych przez nie metod doboru partnerów są niemożliwe do obiektywnego zweryfikowania. Mówiąc inaczej, nie istnieje naukowy dowód na to, że jakikolwiek algorytm internetowego doboru potencjalnych partnerów zwiększa szansę na to, iż rzeczywiście zaiskrzy między nimi kiedy się w końcu spotkają. To, co na ten temat napisano w dotychczasowych raportach z badań naukowych pochodzi od samych agencji datingowych w Internecie, które nie ujawniają jednak szczegółów tego, jak działają ich najważniejsze programy komputerowej obróbki potrzebnych do decyzji danych.
Można jednak sprawdzić, ile warte jest twierdzenie często stawiane przy takich algorytmach: że kojarzą osoby o podobnych cechach osobowych. Nie ma wątpliwości, że tak w istocie jest, biorąc uwagę choćby ogromną liczbę pytań zadawanych na ten temat w typowym kwestionariuszu aplikacyjnym. W rozumowaniu tym zakłada się jednak, że osoby o podobnych cechach psychicznych i systemach wartości rokują lepsze i trwalsze związki, a to wcale nie jest udowodnione. Aby sprawdzić takie założenie Finkel analizuje badania dr Portii Dyrenforth opublikowane w Nowym Jorku w 2010 roku. Dr Dyrenforth przeanalizowała ponad 20.000 osób skojarzonych internetowo pod kątem jakości ich związków i przeprowadziła ocenę ich osobowości. Rzeczywiście, okazało się, że pary o zgodnych cechach wydają się szczęśliwsze od par pod tym względem mocno odmiennych, ale różnica jest niewielka. Wynosi tylko 0,5%. „Nie miałbym nic przeciwko twierdzeniu internetowych agencji datingowych, że ich algorytm kojarzenia par nieco zwiększa szansę udanego związku. Problem pojawia się jednak, kiedy twierdzą, że znajdą dla ciebie tę jedyną, czy tego jedynego.”
No, dobrze, ale czy szansa znalezienia tego wymarzonego partnera nie wzrasta wskutek drugiej ważnej cechy internetowych swatów: wielkiego wyboru kandydatów? Okazuje się, że wcale nie jest to takie proste. Niektóre z tych algorytmów (i agencji) nie przyjmują postawy besserwisser’ów i po zebraniu oraz analizie danych nie wyskakują z gotowym wynikiem lub krótką listą gotowych kandydatów, lecz pozwalają szukającemu określić kogo szuka i potem według tych kryteriów dostarczają tylu potencjalnych kandydatów, ilu mają w swych zasobach. Podstawowym założeniem w tym drugim podejściu jest to, że ludzie rzeczywiście potrzebują tego, czego chcą, nawet jeśli im się tak tylko wydaje. To prawda, że jest to założenie stojące właściwie za każdą decyzją konsumencką. Ale zmiana decyzji w sprawie zakupu książki albo pralki przez Internet to jednak co innego niż zmiana decyzji w sprawie potencjalnego partnera życiowego, lub choćby tylko seksualnego. Tym bardziej, że wiele wskazuje na to, iż ludzie często wcale nie wiedzą czego chcą.
Dr Finkel przeprowadził swego czasu osobne badania dotyczące tzw. speed dating – zjawiska z tej samej dziedziny, co agencje matrymonialne, popularnego zwłaszcza w Ameryce i w środowiskach żydowskich. Wymyślił je rabin Jakub Deyo z ortodoksyjnej organizacji Ejsz ha-Tora (Ogień Tory) chcąc w ten sposób zwiększyć szanse osób samotnych na małżeństwo, a więc i liczbę małżeństw, a zatem także i dzieci w Domu Izraela. Obecnie speed dating przyjął się także w innych środowiskach, dla różnych grup wieku i w różnych celach, m.in. w biznesie, wśród hobbystów, homoseksualistów itp. Klasyczny speed dating polega na tym, że w określonym miejscu (przeważnie w zarezerwowanym na taki wieczór barze lub kawiarni) umawia się większą liczbę potencjalnych partnerów, możliwie w proporcji płci 50:50 i w podobnym wieku, po czym np. przy osobnych stolikach pozwala się parom na kilkuminutowe rozmowy w dowolnych konfiguracjach. Po określonym czasie, dajmy na to po 5 minutach odzywa się dzwonek albo gong i pary muszą się rozstać, aby do kolejnej rundy zasiąść z kimś innym. W ciągu jednego wieczoru można w ten sposób poznać wiele osób i z nich, najczęściej po kilku takich wieczorach, można ujawnić organizatorom osobę, której chciałoby się przekazać sugestię dalszego kontaktu i odpowiednie dane. W czasie samych randek przy stolikach tego robić nie wolno.
Speed dating jest zjawiskiem bardzo amerykańskim w swej pragmatycznej prostocie. W porównaniu z tradycyjnym polowaniem po kawiarniach i dyskotekach oszczędza czasu i zwiększa wydajność randkowania. Uczestnicy często nie muszą się nawet przedstawiać, bo każdy ma plakietkę z imieniem, wszyscy wiedzą po co przyszli, ale nie ma presji ani pośpiechu, bo i tak dobór następuje dopiero po zakończeniu spotkań. Rozmowy są spokojne, bo w barze są tylko uczestnicy randek i nie ma pijackich hałasów. Ustrukturyzowany charakter każdego zetknięcia i ograniczony gongiem czas sprawia, że wszyscy mogą czuć się w miarę podobnie i nie ma ryzyka np. zanudzenia kogoś rozmową. Ponieważ uczestnicy zwykle wnoszą pewną opłatę organizatorom, za którą wszyscy mają jednakowe prawo do napojów i ciasteczek, nie ma popisywania się poprzez stawianie drinków lub dań specjalnych. Speed dating przyjął się także w Internecie jako spotkania on-line, traktowane jednak tylko jako wstęp do kontaktu w realu.
Otóż dr Finkel zauważył, że partnerzy takich spotkań, od których często zbiera się dane w celu organizacji imprezy i często pyta o preferencje dla lepszego skonfigurowania grupy, zupełnie inaczej określają swoje gusta i oczekiwania „na wejściu” do gry, a zupełnie inaczej po kilku sesjach, kiedy nabierają wprawy i złapią skalę porównań. Są to różnice często tak znaczne, a zjawisko jest tak powszechne, że twierdzenie iż ludzie od początku znają swoje preferencje i na ogół wiedzą czego chcą można włożyć między bajki.
Również owo bogactwo wyboru stanowi problem i to nie tylko dla osiołka, któremu w żłoby dano. Wiele badań nad zachowaniem konsumentów, od czekoladek w pudełku po listy win w restauracjach, dowodzi że mniej znaczy więcej. O wiele łatwiej wybiera się jedną z tuzina czekoladek w pudełku lub jedno z pięciu win na karcie, niż powiedzmy z 30 czy 50. A przecież w przypadku internetowych agencji datingowych klient ma do wyboru nie kilkadziesiąt, lecz tysiące proponowanych mu partnerów o określonym zespole cech.
Finkel nie znalazł badań, które by wyjaśniały jak klienci agencji datingowych radzą sobie z tym ewidentnie kłopotliwym nadmiarem i jak w tych warunkach mogą dokonać wyboru. Ale pewnej odpowiedzi mogą tu znowu dostarczyć badania nad speed dating. Tu w kilku badaniach stwierdzono, ze jeśli organizatorzy przesadzą z liczbą uczestników takich spotkań, ludzie zaczynają mniej uwagi zwracać na treści rozmów i cechy, które da się w nich najlepiej określić (np. inteligencję, zainteresowania, system wartości itp.), a więcej na cechy fizyczne: wygląd, sex appeal itp. Wniosek: zbyt duży wybór spłyca rozpoznanie i zagłusza zainteresowanie cechami, które mogą mieć potem o wiele bardziej krytyczne znaczenie dla związku.
Konkluzja z publikacji Finkela jest więc taka, że miłość jest równie trudno znaleźć w Internecie jak i gdzie indziej. Nie znaczy to, że nie warto jej tam szukać. Ale warto sobie zdawać sprawę z tego, że tradycyjny flirt na wycieczce, rozmowa na stołówce, albo tzw. psia znajomość (tzn. gdy trzeba wyjść z psem na spacer o tej samej porze co syn sąsiadów ze swoim) dają często lepszy efekt praktyczny niż samotne klikanie myszą po nocach w nadziei, że strzałka na ekranie stanie się strzałą Amora.
Deser muzyczny
Skoro o miłości mowa to proponuję śliczną, choć smutną perską pieśń miłosną Ahang szodam mówiącą o tęsknocie w rozłące, która trwa zbyt długo i sprawia, że miłość wygasa i pozostają z niej tylko piękne, lecz coraz bardziej zamazane wspomnienia. Piękny, poetycki tekst napisała Mariam Heydar-zadeh już bodaj 50 lat temu, w oryginalnym wykonaniu tę pieśń wtedy wylansowała Mofid Hengameh, a tu w odrębnej własnej aranżacji śpiewa ją Mehdi Razvan. Zarówno perska poezja miłosna, jak i muzyka należą do najpiękniejszych na całym Wschodzie i uchodzą tam tradycyjnie za wzór z najwyższej półki. Niemal wszyscy zwracają też uwagę na niezrównaną elegancję i szlachetne brzmienie języka perskiego. Niestety, nagranie, a zwłaszcza montaż dźwięku nie jest najlepszej jakości – wyraźnie słychać manieryczny autotuning i źle doklejone końcówki z obu stron – za co przepraszam.
Zastrzeżenie:
Wszystkie utwory muzyczne, zdjęcia i inne materiały obce zamieszczane na tym blogu pochodzą z łatwo dostępnych źródeł publicznych i w ich ściąganiu nie ma zamiaru pogwałcenia czyichkolwiek praw autorskich. Wszelka oryginalna muzyka, obrazy i teksty należą do ich autorów i wykonawców, których nazwiska i źródła podaję, a w miarę możności i potrzeby także opatruję dodatkowymi informacjami. Zamieszczam je w celach edukacyjnych i rozrywkowych, dla ubogacenia doznań i ułatwienia korzystania z dóbr kultury, co jest naturalnym prawem każdego człowieka. Z tytułu publikowania blogu nie czerpię żadnych korzyści materialnych.
Bogusław Jeznach