Michalkiewicz dla NE: Linofilstwo nad puszką z Pandorą
20/09/2011
441 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Kto by pomyślał, że kampania wyborcza będzie obfitowała w takie rewelacje?
Co prawda dotyczą one już nawet nie marginesu życia politycznego, co marginesu w ogóle, ale nie można grymasić zwłaszcza w sytuacji, gdy margines rozszerza się z szybkością światła i właściwie poza marginesem prawie niczego już nie ma. Właśnie przeczytałem, że podczas przemówienia prezesa Jarosława Kaczyńskiego w Krakowie, dwaj aktywiści Greenpeace „spuścili się” na linach i mimo zaproszenia na kawę, jakie pod ich adresem skierował prezes Kaczyński, nie skorzystali z niego, tylko wisieli na linach aż do końca jego przemówienia. Wygląda na to, że w naszym nieszczęśliwym kraju pojawiła się nowa orientacja seksualna. Nie ma chyba jeszcze oficjalnej nazwy, ale pewnie tylko patrzeć, jak również i nazwa się pojawi. Stanisław Lem w „Doskonałej próżni” wspomina, że kiedy na skutek rozprzestrzeniania się w ziemskiej atmosferze Nosexu, który miał zahamować eksplozję demograficzną w Trzecim Świecie poprzez zniesienie wszystkich przyjemnych doznań towarzyszących aktowi seksualnemu, ludzkość stanęła na krawędzi zagłady, tylko „wyjątkowo karny naród japoński zacisnawszy zęby… i tak dalej – ale największe spustoszenia Nosex poczynił w dziedzinie kultury. I kiedy wreszcie sytuacja została opanowana, miejsce erotyki, jako inspiracji kultury zajęła gastronomia, w której, obok głównego nurtu, natychmiast pojawiły się zboczenia. Na przykład spożywanie gruszek na klęczkach uchodziło za wyjątkowo nieprzyzwoite, ale radykalna sekta zboczeńców- klęczycieli prowadziła nieubłaganą walkę o równouprawnienie. Zatem, skoro w naszym nieszczęśliwym kraju już pojawili się pierwsi linofile, to tylko patrzeć jak swoje linofilskie postulaty, na podobieństwo sodomitów i gomorytek umieszczą w samym centrum życia politycznego. Prawdopodobieństwo takiego rozwoju sytuacji jest tym większe, że nawet prezes Jarosław Kaczyński, podobnie jak przewodniczący innych partii, przymilający się do wyborców, opowiedział się za „czystą energią”, której linofile dlaczegoś akurat potrzebują dla zadośćuczynienia swojej grzesznej nieczystości. Drugi powód to ten, że wspomniani linofile wisieli na linach tylko do końca przmówienia prezesa Kaczyńskiego. Gdyby tak, skoro już zawiśli – wisieli tak do końca życia, to prawdopodobienstwo ekspansji linofilstwa w naszym nieszczęśliwym kraju trochę by się zmniejszyło. Ale – próżne nadzieje. Jesli coś złego może sie stać, to na pewno sie stanie, zwłaszcza podczas kampanii wyborczej, kiedy to, za sprawą naszych Umiłowanych Przywódców, pragnących się do nas przymilić jeszcze bardziej, otwiera się „puszka z Pandorą”.
Puszka z Pandorą, jak wiadomo, to taka nieszkodliwa namiastka puszki Pandory, skąd, jak pamiętamy, wyszły wszystkie ludzkie przywary. W puszce z Pandorą niczego takiego nie ma; nasi Umiłowani Przywódcy czerpią stamtąd rozmaite makagigi, które po szczęśliwym zakończeniu wyborczej kampanii zostaną natychmiast zapomniane zarówno przez nich, jak i wyborców, którzy – jak wiadomo – mają dobrą pamięć, ale krótką. Czyż w przeciwnym razie możliwe byłoby ponowne wybieranie Aleksandra Kwaśniewskiego, będącego prawdziwym nieszczęściem naszego i tak nieszczęśliwego kraju, na urząd prezydenta? Czyż możliwe byłoby pretendowanie przezeń do rangi autorytetu moralnego? Nie bez kozery powiadają, że tylko dlatego Pan Bóg nie zsyła na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o całkowitej bezskuteczności pierwszego. Inna rzecz, że ta krótka pamięć sprzyja higienie psychicznej, bo zachowywanie w pamięci wszystkich przedwyborczych obietnic naszych Umiłowanych Przywódców musiałoby u każdego wywołać objawy sławnej schizofrenii bezobjawowej. Śledząc tedy wyrywkowo zza Oceanu eskalację dobrych intencji naszych Umiłowanych Przywódców zauważam, iż przy pozornym puszczaniu wodzy fantazji, starannie unikają spostrzegania słonia w menażerii w postaci ekonomicznego modelu państwa to znaczy – kapitalizmu kompradorskiego. Jak wiadomo, polega on na tym, że w odróżnieniu od kapitalizmu zwyczajnego, w którym o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na nim decydują właściwości podmiotu działającego – w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na nim decyduje przynależnośc do sitwy, której najtwardsze jądro stanowią tajne służby z komunistycznym, a gdyby tak głębiej poskrobać, to kto wie, czy nawet nie z gestapowskim rodowodem. Tymczasem to właśnie ten fatalny, ustanowiony w Magdalence model, którego warunkiem sine qua non jest usuwanie poza główny nurt życia gospodarczego większości społeczeństwa, blokuje narodowy potencjał ekonomiczny, wskutek czego naród nasz zaczyna sie zwijać, zaś państwo nie jest w stanie wytworzyć siły w żadnym segmencie swego funkcjonowania. Wystarcza mu jej już tylko na oprymowanie i okradanie własnych obywateli, których sprzedaje w coraz głębszą niewolę lichwiarskiej międzynarodówce – ale na nic więcej. Trudno tego nie zauwazyć nawet człowiekowi niespecjalnie spostrzegawczemu, a cóż dopiero – naszym Umiłowanym Przywódcom, którzy taką, dajmy na to, okazję potrafią dostrzec w mgnieniu oka nawet w szczelnie zaciemnionym pokoju. Skoro zatem, nawet puszczając wodze fantazji, starannie tego słonia w menażerii wzrokiem omijają, to musi być jakaś ważna tego przyczyna. Nietrudno domyślić się – jaka. Już zuważenie tego słonia, nie mówiąc o wezwaniu do zmiany modelu, jest traktowane przez ciagnące z kapitalizmu kompradorskiego grubą rentę Siły Wyższe jako „ekstremizm”, skutkujący natychmiastowym wyrzuceniem przy pomocy instrumentów prawnych, albo i bezprawnych, na margines sceny politycznej, gdzie jak wiadomo, w ciemnościach rozlega się płacz i zgrzytanie zębów. Skoro nawet my, zwykli śmiertelnicy, wiemy takie rzeczy, to cóż dopiero – nasi Umiłowani Przywódcy?
Ale nawet nie ruszając z posad modelu kompradorskiego można by ulżyć naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu poprzez zlikwidowanie podatku dochodowego. Nie chodzi już nawet o jego wysokość, chociaż i ona pozostawia wiele do życzenia, co o jego konstrukcję, dzięki której władza publiczna zyskuje dodatkowe uprawnienie, wcale nie konieczne do zapewnienia państwu dochodów, a drastycznie ograniczajace zakres wolności obywateli. Ponieważ podatkiem tym opodatkowanych jest dochód, czyli różnica między przychodem, a kosztami jego uzyskania, władza publiczna, chcąc prawidłowo wymierzyć ten podatek, musi mieć uprawnienie do kontrolowania dochodów obywateli, którzy z kolei muszą takiej kontroli się poddawać i otwierać przez urzędem skarbowym duszę bardziej, niż przed księdzem na spowiedzi. Co więcej – to uprawnienie bywa wykorzystywane przez władzę publiczną do nękania obywateli podpadniętych politycznie, w nawet tych, którzy po prostu nie pozwolili się okraść, albo próbowali uniknąć haraczu. Wreszcie podatek dochodowy, zwłaszcza w wersji progresywnej, jest z punktu widzenia interesu narodowego wyjatkowo głupi, ponieważ represjonuje wydajną pracę. Teoretycznie – im wydajniejsza praca, tym wieksze dochody, ale przy podatku dochodowym – im większe dochody, tym większy rozmiar podatkowej konfiskaty, więc nie opłaca się pracować wydajnie. Przeciwnie – mimo transformacji ustrojowej istnienie podatku dochodowego sprawia, że znana sentencja: „socjalizmu się nie lękaj, mało rób, a dużo stękaj: – nadal zachowuje niesłabnącą aktualność. Więc w czynie społecznym zachęcam naszych Umiłowanych Przywódców, by spóbowali ze swoich puszek z Pandorą wyciągnąć również pomysł likwidacji podatku dochodowego. Oczywiście mam świadomość, że po wyborach natychmiast o tym zapomną, ale może przynajmniej część wyborców to zapamięta i uwierzy, że to możliwe.
Stanisław Michalkiewicz