Mgła w pierwszorzędnym gatunku
31/08/2012
475 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Pierwsze posiedzenie Sejmu po wakacyjnej przerwie rozpoczeło się od jazgotu na temat Amber Gold.
Nie ma specjalnego powodu, by do tego jazgotu przywiązywać jakąś szczególną wagę – bo z okoliczności wynika, iż bankructwo Amber Gold, przedtem wyraźnie chronionego przez organy państwowe, jest odpryskowym fragmentem konfliktu między wojskową, a „cywilną” bezpieką. Jego początki sięgają połowy lat 80-tych, kiedy to zgodne dotychczas współdziałanie obydwu bezpieczniackich watah: wojskowej i cywilnej w przygotowaniu, przeprowadzeniu i administrowaniu stanem wojennym, zostało przerwane zamordowaniem ks. Jerzego Popiełuszki. Wprawdzie nie należy przeceniać prawdomówności generała Kiszczaka, niemniej jednak cóż szkodzi przypomnienie, iż jego zdaniem morderstwo to było uderzeniem w generała Jaruzelskiego – to znaczy – w bezpiekę wojskową, której generał Jaruzelski zawdzięczał swoje wyniesienie? Wojna ta, jak pamiętamy, zakończyła się pogonieniem generała Mirosława Milewskiego, który w UB był chyba od urodzenia, ze wszystkich funkcji partyjnych i państwowych, co oznaczało całkowite zwycięstwo watahy wojskowej nad watahą cywilną, czyli SB. Nawiasem mówiąc, decyzją Biura Politycznego KC PZPR zakazano prokuraturze kontynuowania śledztwa w sprawie afery „Żelazo” (MSW zorganizowało bandy kryminalistów, które za granicą dopuszczały się morderstw na tle rabunkowym i kradzieży, by z ten sposób uzupełnić „tajną kasę” bezpieki, no i oczywiście – nakraść się trochę prywatnie) i chociaż w „wolnej Polsce” sprawa nie była jeszcze przedawniona, żaden z organów „demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwosci społecznej” nie ośmielił się decyzji Biura Politycznego KC PZPR podważyć. Więc w następstwie tego zwycięstwa wataha wojskowa została hegemonem na tubylczej politycznej scenie i w takim charakterze przygotowała, przeprowadziła oraz nadzoruje prawidłowy przebieg sławnej „transformacji ustrojowej”. Przygotowanie transformacji ustrojowej obejmowało z jednej strony stworzenie „bazy ekonomicznej”, dzięki której, w nowych warunkach ustrojowych, komuna mogłaby zająć oczekiwaną pozycję społeczną w sferze „nadbudowy” – przede wszystkim politycznej, a z drugiej – przeprowadzenie selekcji kadrowej w „strukturach podziemnych”, w celu wyłonienia takiej reprezentacji społecznej do rozmów „okrągłego stołu”, na której w każdej sytuacji będzie można polegać. I jedno i drugie przedsięwzięcie znakomicie się udało – przede wszystkim dzięki agenturze, pracowicie rozbudowywanej przez cały okres PRL i lokowanej w miejscach, gdzie zapadały decyzje, by w ten sposób, bez zbędnej ostentacji, stworzyć dla wojskowej watahy gwarację dyskretnego kierowania całym państwem. Dlatego też wszelka próba ujawnienia agentury w strukturach państwa była nie do pomyślenia, ponieważ takie ujawnienie prędzej czy później musiałoby doprowadzić do destrukcji, a w kazdym razie – do sparalizowania stworzonego w ten sposób mechanizmu rządzenia państwem za parawanem demokratycznej fasady.
Warto przypomnieć, że o ile wataha „cywilna”, to znaczy – Służba Bezpieczeństwa, w początkach transformacji ustrojowej, dla usatysfakcjonowania antykomunistycznie nastawionej części opinii publicznej została poddana „weryfikacji”, w następstwie której część kadry SB została ze służby państwowej usunięta, dając początek strukturom zorganizowanej przestępczości, o tyle wataha wojskowa przeszła transformację ustrojową w szyku zwartym. Nie tylko nie została poddana żadnej weryfikacji, ale nadzorowała jej przebieg, no a przede wszystkim – rozbudowywała agenturę, która – jako że tworzona już w państwie „demokratycznym”, żadnej lustracji nie podlega. Co więcej – WSI ochroniły również swoją dawną, tzn. PRL-owską agenturę, jak również agenturę przejętą od SB (casus TW „Historyk”) wymuszając stworzenie różnych „zbiorów zastrzeżonych”, które do dnia dzisiejszego opatrzone są pieczęcią tajemnicy. Rozpoczęcie procesu likwidacji WSI w roku 2006, a zwłaszcza sporządzenie przez Antoniego Macierewicza „Raportu”, wzbudziło falę protestów nie tylko w zainteresowanych środowiskach, ale przede wszystkim – w tzw. „niezależnych mediach”, dzięki czemu można było zorientować się w ogromnych rozmiarach bezpieczniackiego imperium, zbudowanego już w „wolnej Polsce”. Również praktyka „przepraszania” przed niezawisłymi sądami, jaką zastosowało MSW po próbie ujawnienia agentury w strukturach państwa w roku 1992 oraz powtórzenie jej przez MON po roku 2007 pokazuje, że wszystkie organy „demokratycznego panstwa prawnego” skaczą przed bezpieczniackimi watahami z gałęzi na gałąź. Oficjalnym uzasadnieniem krytyki Macierewicza była ochrona interesów panstwa, rzekomo wystawionych na ryzyko przez ujawnienie agentury i wyczynów tak zwanej „kadry”. Ale jakież interesy państwa mogły ucierpieć z powodu ujawnienia łajdackich wyczynów podpułkownika J. Biela, który w celu zdyffamowania Stefana Kisielewskiego zaaranżował taką oto „grę operacyjną”: że mianowicie kelnerzy w pewnej krakowskiej knajpie mieli podawać Kisielowi wódkę zaprawioną dostarczonym przez SB specyfikiem wywołującym torsje, a dwie współpracujące z bezpieką kurwy: TW „Danka” i TW „Miła” miały w pewnym momencie wywołać z Kisielewskim bójkę, wskutek czego wezwano by milicję – i tak dalej? Przeciwnie – ujawnianie i to na skalę masową działalności bezpieki mogłoby przekonać opinię publiczną, że to jest jeden wielki Scheiss i że im szybciej oczyści się państwo z tych pozostałości, tym lepiej. Niestety sprytne uchronienie przez prezydenta Kaczyńskiego „Aneksu” do „Raportu o likwidacj WSI przed publikacją w celu wykorzystania zawartych tam informacji w kampanii prezydenckiej sprawilo, że ta kuracja przeczyszczająca została zastopowana, a kto wie, czy przy okazji nie zgubiło nie tylko samego prezydenta Kaczyńskiego, ale i osoby będące z nim w samolocie lecącym do Smoleńska. Wprawdzie PiS, przynajmniej do tej pory, podobnie zresztą, jak Platforma Obywatelska, realizują strategię emocjonalnego rozhuśtywania opinii publicznej albo w jedną, albo w drugą stronę – ale pełne pasji zaangażowanie „niezależnych mediów” oraz „autorytetów moralnych”, tych wszystkich „Danek” i „Miłych”, w zwalczanie „teorii spiskowych” skłania do podejrzeń, że jeśli nawet zamachu nie było, to wiele środowisk nie miałoby nic przeciwko niemu.
Katastrofa smoleńska została potraktowana przez bezpieczniaków „cywilnych” jako prawdziwy dar Niebios, dzięki któremu odegrają się na skonfundowanych nieco uczestnikach watahy wojskowej, zapędzą ją w kozi róg i w ten sposób odzyskają utracone wpływy w naszym nieszczęśliwym kraju. Celowo pomijam nakładającą się na to rywalizację między agenturą amerykańską i izraelską, a niemiecką i rosyjską, gdzie tubylczy bezpieczniacy się poprzewerbowywali i pilnie im służą, bo to tylko zaciemniłoby i skomplikowało obraz – chociaż oczywiście trzeba o tym pamiętać. Tedy zaraz po katastrofie, generał Petelicki skierował do premiera Tuska list otwarty, w którym nie tylko domagał się dymisji ministra Klicha, ale również przedstawiał mu cały szereg konkretnych propozycji personalnych w wojsku, słowem – przemówił szalenie mocarstwowo. Kiedy jednak okazało się, że konsekwentnie trzymamy się wersji, iż przyczyną katastrofy był sławny „błąd pilota”, wataha wojskowa odzyskawszy równowagę przeszła do natarcia, czego widomym znakiem było zatrzymanie w listopadzie ub. roku „ojca wszystkich ojców”, czyli generała Gromosława Czempińskiego. Tymczasem generał Petelicki najwyraźniej nie odczytał w porę „znaków czasu” i w rezultacie musiał stracić życie i to „bez udziału osób trzecich”. Afera Amber Gold jest fragmentem etapu likwidowania przez watahę wojskową „bazy materialnej” watahy SB-ckiej w nadziei, że dzięki temu polityczna hegemonia wojskówki, którą najwyraźniej wsparli strategiczni partnerzy, w naszym nieszczęśliwym kraju zostanie nie tylko zachowana, ale i umocniona „po wsze czasy” – to znaczy do czasu realizacji scenariusza rozbiorowego. Czy jednak jazgot, jaki podniósł się w Sejmie pozwoli zwrócić uwagę na agenturalne tło całej sprawy?
Nie jest to wykluczone, bo oto na posiedzeniu sejmowej komisji spraw zagranicznych pani Grażyna Bernatowicz poinformowała, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pracuje aż 131 byłych (?) tajnych współpracowników komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Czy pokrywa się to z „ekipą profesora Bronisława Geremka”, o której istnieniu poinformowała „GW, żeby uspokoić kogo trzeba po objęciu stanowiska „szefa naszej dyplomacji” przez Radosława Sikorskiego? Jak pamiętamy, z publikacji wynikalo, iż to nie żaden „minister”, tylko właśnie ta ekipa tak naprawdę kieruje MSZ-tem. No dobrze – ale kto kieruje tą ekipą? Informacja pani Bernatowicz rzuca na te sprawę jaskrawe światło, a my uzupełniamy je dodatkową sugestią, że obok tych 131 konfidentów ulokowanych w MSZ, musi tam funkcjonować również agentura z nowego, to znaczy – już „demokratycznego” werbunku. Skoro bowiem SB zadbała o odpowiednie nasycenie ministerstwa swoją agenturą, to cóż dopiero – Wojskowe Służby Informacyjne? Oczywiście o tej nowej agenturze pani Bernatowicz już nic nie wie, a tymczasem to właśnie ona nadaje kierunek działaniom „naszej dyplomacji” – oczywiście zgodnie z instrukcjami oficerów prowadzących, którzy z kolei wykonuja instrukcje Centrali, zaś Centrala – aaa, to już jest osłonięte mgłą tajemnicy – oczywiście mgłą w najlepszym gatunku, powiedziałbym – „smoleńskim”.
No dobrze – ale w takim razie musimy postawić pytanie o wiarygodność organów naszego demokratycznego państwa prawnego – poczynając od Prezydenta, Sejmu, Senatu, Trybunałów i niezawisłych sądów, poprzez niezależną prokuraturę, wszystkie organy administracji państwowej i samorządowej, a nawet – o instytucje formalnie od państwa niezależne i od niego „oddzielone”, ale ktore przecież mogą być dyskretnie z nim związane za pośrednictwem oficerów prowadzących, którzy wykonują instrukcje Centrali, zaś Centrala… – i tak dalej. Ilu tajnych współpracowników uwiło sobie gniazdka w Kancelarii Prezydenta, ilu w Sejmie, ilu w Senacie, ilu w trybunałach i niezawisłych sądach, ilu w niezależnej prokuraturze, której poczynania w sprawie Amber Gold najlepiej objaśnia właśnie teoria spiskowa, ilu w rządzie i pozostałych urzędach państwowych i samorządowych – i tak dalej, i tak dalej. Jest to informacja podstawowa, bez której o funkcjonowaniu naszego demokratyczengo państwa prawnego niczego pewnego powiedzieć przecież nie możemy. Tymczasem oparta na rozlicznych poszlakach teoria spiskowa znakomicie wyjaśnia rozmaite niewytłumaczalne w inny sposób aspekty funkcjonowania aparatu państwowego – w tym np. odebranie Senatowi i przekazanie Ministerstwu Spraw Zagranicznych środków przeznaczonych na wspieranie zagranicznej Polonii – co zostało poddane w wątpliwość nawet podczas ostatniego IV Zjazdu Polonii Świata, zdominowanego – no właśnie… W artykule napisanym przed tym zjazdem sygnalizowałem, że w drugiej połowie lat 80-tych za granicę zostało wyekspediowanych mnóstwo agentów, opatrzonych matryrologicznymi „legendami”, a nawet – dokumentami, którzy kręcą się wokół obiektów zbudowanych czy zakupionych w przeszłości przez „starą” emigrację z widoczną gołym okiem intencją przejęcia uprawnień właścicielskich. Zresztą nie tylko tam; będąc w Nowym Jorku nasłuchałem się różnych opowieści na temat podchodów pod tamtejszą Unię Kredytową, kąsek niezwykle łakomy, bo z obrotami grubo powyżej miliarda dolarów rocznie. Opowieści te w kontekście informacji o agenturalnym nasyceniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych nabierają zupełnie nowej aktualności, skłaniając do postawienia pytania, czy bezpieczniackie watahy tym razem już nie za pośrednictwem MSW, jak to było za generała Mirosława Milewskiego, tylko za pośrednictwem Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie, nie prowadzą przypadkiem operacji „Żelazo” – oczywiście w wersji uzupełnionej i poprawionej?
Stanisław Michalkiewicz