MEPs Awards, czyli kolarze sami wybierają lidera wyścigu
13/09/2012
492 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
MEPs Awards to prestiżowe, rzekomo, nagrody „Europosła Roku”, przyznawane przez brukselski dwutygodnik „The Parliament Magazine” w poszczególnych dziedzinach działalności Parlamentu Europejskiego.
Są to: kultura i edukacja, rozwój, ekonomia i polityka monetarna, zatrudnienie i polityka socjalna, energia, środowisko, polityka rybołówstwa, zdrowie, rynek wewnętrzny i ochrona konsumenta, sprawiedliwość i wolności obywatelskie, polityka regionalna, badania naukowe i innowacje, polityka handlowa, transport, nagroda za wybitne osiągnięcia oraz specjalna nagroda w dziedzinie leśnictwo. Kryształowe statuetki w kształcie gwiazdy przyznawane są od 2005 roku
Kandydatów na najlepszych eurodeputowanych zgłaszają europejskie organizacje, stowarzyszenia oraz instytucje obserwujące prace Parlamentu Europejskiego. To na podstawie ich wskazań opracowywana jest tzw. krótka lista, zawierająca trzy nazwiska w każdego kategorii. Zwycięzcę, spośród nominowanych w ten sposób posłów, wybierają wszyscy eurodeputowani.
Ktoś mnie nawet namawiał, żebym wziął udział w tym szaleństwie, ale krótki rzut oka na zasady konkursu nie pozostawiają złudzeń – zwycięzcami zostają przeważnie członkowie dwóch największych grup politycznych – socjalistów i chadeków. W 2010 roku, na 14 kategorii, zdobyli oni 10 nagród (EPP 4, SD 6), a rok później, na 17 kategorii, zdobyli 13 nagród ( EPP 7, SD 6). Bo też system głosowania sprawia, że to właśnie posłowie z tych dwóch najliczniejszych grup mają największe szanse na zwycięstwo.
To zresztą dziwna i śmieszna dosyć sprawa – kandydaci wysyłają listy z prośbą o poparcie, ale w takich wyborach człek kieruje się zazwyczaj przynależnością partyjną lub narodową – bo głosuje się nie na najlepszych, ale na swoich. No bo co ja mogę powiedzieć o tym, kto jest najlepszym MEP-em w Komisji Rolnictwa czy Rybołówstwa? Tak, jak inni moi koledzy nie mają szans na zorientowanie się, czy ja jestem dobrym członkiem Komisji Kultury. Więc klucz jest jeden – głosujemy na swoich i już. Bardzo to mądre. I kandydaci bombardują nasze skrzynki mailowe apelami, żebyśmy zagłosowali właśnie na nich. Od tego spamu bolały mnie w tym roku oczy, a usunąć tego się nie dało.
Cała ta zabawa nie ma wiele wspólnego z prawdziwą oceną posłów i służy raczej poprawie samopoczucia poszczególnych deputowanych oraz temu, żeby zwycięzcy mogli obnosić się z ową nagrodą pośród niczego nie rozumiejących wyborców. Sensu w tym konkursie za bardzo nie ma i wygląda to mniej więcej tak, jakbyśmy zatrzymali wyścig kolarski i poddali pod głosowanie, który z kolarzy jest najlepszy, kto jest mistrzem premii górskich, a kto zasługuje na miano najlepszego sprintera. i prawo głosu oddali tylko samym uczestnikom wyścigu. Można się domyślać, że jeślibyśmy w ten sposób mieli dokonywać wyboru najlepszych kolarzy, to wygrywaliby zawsze członkowie najliczniejszych grup. I zapewne wydawałoby się nam to głupie, nielogiczne i, po prostu, śmieszne. Dlaczego więc w polityce jest inaczej? Może dlatego, że przywykliśmy do tego, że polityka jest głupia, nielogiczna i, po prostu, śmieszna? Ale czy to pocieszające? Może byśmy poddali to pod głosowanie? Prawo głosu mają tylko ci, którzy uważają, że tak.