Czy idioci tworzą procedury?
Jerzy Żyżyński w swoim artykule „Kompromitacje polskiego państwa” przywołuje sprawę niewysłania ratunkowego śmigłowca, który miał przyspieszyć operację ratująca życie dziecku rannemu podczas wypadku drogowego.
Słusznie zauważa i świetnie opisuje – „W tym przypadku jest to kompromitacja pewnej mentalności, ukształtowanej w tym systemie – bo to już nie jest scheda po komunizmie, minęło ponad 20 lat od skończenia tamtego ustroju i już NICZEGO, mili państwo, nie można zwalać na komunę: wszystko jest efektem mentalności kształtowanej przez niezbyt mądrą klasę polityczna (jakich żeście sobie Rodacy wybrali, takich macie!) i w warstwie ekonomicznej przez transformację nieprofesjonalnie przygotowaną, a potem jeszcze gorzej realizowaną przez różne intelektualne i profesjonalne miernoty”. Krytykuje dyrektora Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który powiedział przed kamerą, że „po to się tworzy procedury, aby je przestrzegać”.
Im bardziej rozwija się społeczeństwo, tym więcej ma problemów do rozwiązania i w pewnym momencie wymyślono procedury. A po co one są? One są po to, aby ludzie kierowali się – podobnie jak komputery – takim sposobem wybierania decyzji, żeby jak najmniej myśleć, aby było taniej, pewniej, szybciej i bezpieczniej. Tak przynajmniej jest w słusznym założeniu. I dochodzi do sytuacji, kiedy normalny człowiek bez procedur podjąłby naturalną decyzję, zatem nie byłoby skandalu i wielogodzinnego oczekiwania na ratunek, ale nie po to ludzkość powymyślała te procedury, żeby było tak całkiem prosto, zaś ważni nasi rodacy uważają, że nie po to ich postawiło Państwo na tak poważnym – i zwykle dobrze opłacanym – stanowisku, aby oni po prostu normalnie się zachowywali – nie, oni mają zachowywać się zgodnie z procedurami.
I wówczas dochodzi do pomyłek i tragedii, zwłaszcza jeśli problem dotyczy ruchu lotniczego, kolejowego i drogowego. Każdy, nawet kierowca niewielkiego pojazdu, jest takim komputerem, takim robotem, który na podstawie swojego doświadczenia i przepisów podejmuje decyzje, często w ułamku sekundy, dzięki którym jedzie dalej, jakby nigdy nic, albo ginie, przerywając sobie, pasażerom lub całkiem innym użytkownikom dróg pojedynczą nić życia, ale i wówczas odpowiednie służby rozpoczynają swoją działalność na podstawie właśnie… procedur.
Oczywiście, procedury, które zostały skompromitowane (bo okazują się bezsensowne), powinny być natychmiast zmienione. Często sprawdzają się one, ale w sytuacjach całkiem niespodziewanych, niestandardowych – zawodzą, co grozi utratą życia. Każda wadliwa procedura powinna być przeanalizowana i odpowiednio poprawiona.
Takie przypadki można prześledzić na podstawie działań czterech policji – kanadyjska policja zabiła naszego rodaka taserami, bo czegoś nie dopatrzono, ktoś złamał jakieś procedury albo nie było właściwej w bogatym ich zestawie, a do tego policjanci nieźle nałgali w sądzie, czym splamili swój honor. Dwa lata temu nasza policja zastrzeliła Nigeryjczyka (z polskim obywatelstwem; pozostawił żonę i trójkę dzieci) podczas kontroli na stołecznym bazarze. Jego śmierć wywołała zamieszki. Kilka dni temu amerykańscy policjanci zabili faceta, który się zdenerwował i ruszył na nich z nożem. Gdyby miał rewolwer albo granat, to można byłoby skorzystać z procedury nakazującej natychmiastową likwidację obywatela, ale w przypadku noża, bejsbolówki, łuku bez strzały, czy brzytwy, zabijanie człowieka i to przez 12 funkcjonariuszy, to jednak morderstwo. A przecież wielu – nawet Polaków na portalach – wychwala zdecydowane działanie amerykańskich „szeryfów”. Połowa jednak kul nie trafiła w ofiarę i co byłoby, gdyby zginął któryś z przechodniów, wszak strzelanina (egzekucja w imieniu źle pojmowanego prawa, błędnej procedury albo źle opracowanej lub interpretowanej) miała miejsce w samym centrum Nowego Jorku. No i ostatni przykład – policja w RPA strzelała do strajkujących górników (podobno posiadali kije i maczety), zabijając ok. 20 z nich, co przypomina podobną rzeź w naszej kopalni „Wujek”.
Dwa opisane incydenty miały miejsce już po zabiciu naszego rodaka w Wankuwerze i ten przypadek był znany polskim i amerykańskim policjantom (z pewnością omawiany przez nich prywatnie, a może nawet z szefami, kiedy to rozważano w jaki sposób unieszkodliwić człowieka zirytowanego, może pijanego, a może nawet chorego) i co z tego wynikło – nic!
Przypadek „Wujka” może był znany w RPA i także nie wyciągnięto wniosków. Z pewnością będą kolejne podobne skandaliczne przypadki zabijania obywateli przez policjantów (reprezentantów prawa i danego państwa) i za każdym razem będą obietnice dokładnego zbadania sprawy, kontroli procedur i ich zmian, jeśli będą nieprawidłowości. Potem sprawy się rozmydlają, społeczeństwo zapomina o skandalu, media donoszą o kolejnych aferach, najczęściej z innych branż i krajów, urzędnicy dostrzegają, że naciski na zmiany maleją i życie toczy się do kolejnej awantury.
Wszyscy policyjni rzecznicy, choćby w tych opisanych dramatach, zawsze przekonują obywateli o słuszności działań swoich funkcjonariuszy, lecz uczciwie prowadzone postępowania wyjaśniające, najczęściej dowodzą, że funkcjonariusze zwyczajnie zachowują się nieprofesjonalnie i bez większego sensu, co kompromituje ich oraz państwa (rządy), które są przez nich reprezentowane. I jakie wnioski są wyciągane? Czy policjanci wyciągają wnioski z własnych lub cudzych tragedii?
To samo dotyczy kontroli policyjnych stosowanych wobec kierowców albo podczas pościgów za prawdziwymi lub domniemanymi przestępcami. Wielu kierowców zabito przez pomyłkę, wielu całkiem postronnych obywateli zostało poszkodowanych, bo ktoś popełnił błąd, zaryzykował, zastosował nie tę procedurę, co trzeba i człowiek zginął albo od kuli albo został zmasakrowany przez policyjny pojazd lub sami policjanci – co jest całkiem groteskowe – zginęli podczas pościgowych akcji. W Stanach założono nawet stowarzyszenie osób poszkodowanych przez funkcjonariuszy podczas policyjnych pościgów.
W takiej porządnej Norwegii szok po tragedii sprzed roku – rodowity mieszkaniec umyślił sobie jakąś koncepcję i zabił 77 rodaków. Bogate państwo (kamery pod ministerstwami, gęsta sieć telefonii, dobrze wyposażeni i uposażeni policjanci) mogło zapobiec zamachowi i egzekucjom, ale wskutek różnych zbiegów okoliczności, diabli wzięli starannie opracowane skandynawskie procedury, a prawdziwym majstersztykiem nieporadności było płyniecie funkcjonariuszy na ratunek, które nieomal zakończyło się zatonięciem specbrygady. Właśnie podał się do dymisji szef norweskiej policji, który objął to stanowisko parę tygodni przed dramatycznymi wydarzeniami – u nas rzecz to niespotykana…
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, w porównaniu z wymiarem sprawiedliwości, istnieje mgnienie oka – dyrektor tego pogotowia ma doskonałe papiery i co? Nie zaliczył zajęć z niestandardowych zachowań? Czy sytuacja, którą zgotowało życie, nie była do przewidzenia i nie opracowano procedur? A podczas treningów – co zalecał szef szkolenia? Czyżby opcję wykonaną przez dyrektora? No to niech teraz wystąpi specjalista od trenowania oraz procedur i uczciwie omówi sytuację – co spartolono i co należy zmienić, bo przecież co parę tygodni słyszymy o kolejnej aferze dotyczącej ratowania pacjentów.
Jedno jest pewne – jeśli dramat przydarzy się ważnemu naszemu obywatelowi, to czy są takie czy inne procedury, pacjenta załatwia się wzorowo, co dowodzi, że konstytucyjny zapis o równości jest żenującym kłamstwem. Dowodzi także, że procedury potrzebne są wyłącznie maluczkim (bo ważniakom wcale nie są potrzebne), a i tak nie są one prawidłowo wykonywane albo jeszcze nie powstały, co pokazuje przykład ratowania chłopca ciężko rannego w wypadku drogowym.
Procedury w sądownictwie to osobny temat. Ile wieków istnieją w Polsce, czy – ogólnie – na ziemiach polskich? I co sądzić o idiotach, którzy sobie umyślili, że nie trzeba pozwanego informować, iż danego dnia zostanie ogłoszony wyrok, zaś po jego wydaniu, nie trzeba mu przesłać ani wyroku, ani uzasadnienia, ani nawet informacji, że już wyrok zapadł i należy ewentualnie ustosunkować się do niego w ramach apelacji, inaczej zostanie uprawomocniony i żaden polski ani geniusz ani kretyn odpowiedzialny za ten stan rzeczy nic tu nie zmieni? Co sądzić o palancie, który powiadamia o terminie wydania wyroku jedynie powoda, który jest na sali a nie powiadamia pozwanego, który jest w sanatorium po bajpasach? Czy minister sprawiedliwości otrzymuje sygnały świadczące o beznadziejnych procedurach, braku mózgu u sędziów i o nieprzyjazności Państwa wobec obywateli? I co ma zamiar zmienić, aby polepszyć stan polskiej Temidy?
A wystarczyło, że jakiemuś nawiedzonemu babsku wydało się, że Iksiński obsmarował je w internecie jako Kawalski. Ponieważ Iksiński omówił jej fałszerstwo na forum oraz jej oskarżenia (pomówienia, że ma drugie konto jako Kawalski), tudzież inne jej „obywatelskie wybryki”, polazło ono do swojego prawnika, złożyło skargę na policji, wezwało Iksińskiego do przeprosin, skasowania tekstów i wielu tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Sędzia mógł uznać, na podstawie oświadczenia Iksińskiego, że owa obywatelka sfałszowała i pomówiła go o lewe konta albo uznać, na podstawie jej zeznań, że to obywatel ją obrażał. Owszem, miał dwie możliwości. I czego go nauczyli na studiach? Jakie powinien zastosować procedury? A czy nauczyli go, że jeśli się pomyli na niekorzyść pozwanego, to wydany wyrok zrujnuje mu życie w nieuprawniony sposób? Co na to procedury? Pewnie powinien powołać biegłego albo przyznać rację obywatelowi składającemu oświadczenie, ale ów pan dał wiarę pani i uznał jej fałszerstwo za… omyłkę. Na jakiej podstawie? Jaką zastosował procedurę? Jeśli sąd ma dwa dowody – oświadczenie, że wydarzenie X jest nieprawdziwe oraz zeznanie, że jest ono prawdziwe, to co jest bardziej prawdopodobne? Jednak jeśli uważa, że powódka może mieć rację, to co powinien uczynić sędzia? Powołać biegłego, czy sobie a muzom zadecydować o losie pozwanego? A co z zapomniana procedurą bazująca na domniemaniu niewinności?
To ja protestuje przeciwko takiemu sędziemu, prezesowi sądu oraz Państwu i nie popieram takiego kretyńskiego polskiego prawa, według którego można skazać człowieka na podstawie zwidów złośnicy i na podstawie jej wybujałej wyobraźni i idiotycznych dowodów pokazywanych w internecie do chwili obecnej!
Każdy obywatel, jeśli otrzyma od urzędnika jakiekolwiek pismo, które uzna za zabawne, niedorzeczne, albo wręcz idiotyczne, może je strawestować i zamieścić w internecie, a jak jest znanym kabareciarzem, to nawet wystąpić ze skeczem w telewizji. I co? Ośmieszony urzędnik skarbowy, minister, premier, prezydent poda go do sądu za zniesławienie, jeśli nie określił go wyrazami wulgarnymi, a jedynie obśmiał gościa za styl i zarozumialstwo lub za głupawe wywody albo roszczenia? Przecież ośmieszyłby się jeszcze bardziej.
Jednak anonimowo omawiany tu sędzia uznał, że artykuł – opracowany na podstawie „inteligentnego” pisma adwokata owej obywatelki – narusza jej dobre imię. Jaką logiczną procedurę w swoim uczonym mózgu uruchomił, skoro aluzyjną przypowieść uznał wprost za jej zniesławienie? A w tekście opisano anonimowego (nie było żadnych danych osobowych!) tankującego pisarza, zatem w którym miejscu dopatrzył się ów togowy geniusz, że obywatelkę uznano (w tym artykule!) za pijanicę i za dziwkę? Co za tępak to wywnioskował? A ponieważ sędzia jest niezawisły, to nikt nie może podważyć nawet najgłupszego wyroku sądowego w Polsce, a tenże powinien pretendować do kretyństwa roku w dziedzinie osądzania internetowego pomawiania.
Prezes tego kiepskiego sędziego nic nie może uczynić, nawet nie wiadomo, czy w ogóle z nim pogadał i co miał ów biedak na swoją obronę. Przecież wystarczyłaby kilkunastominutowa analiza tekstu, aby postronna osoba uznała, że sędzia powinien powtórzyć swoje wieczorowe kursy, żeby w dalszym ciągu mógł pełnić zaszczytną misję w społeczeństwie.
A co na przykład robi prezes tego sądu, kiedy Krajowa Rada Sądownictwa przesyła do niego plik artykułów, które opisują głupotę jego czcigodnego sądu? Ciekawe, na podstawie jakiej procedury można wysyłać pisma do KSR, będące skargą na sędziego i na jego szefa, do tegoż właśnie… szefa, który przecież nie zmieni swojego stanowiska, bo… nie? Czy ktokolwiek zna przypadek, że sędzia albo jego prezes zmienił swoje zdanie? To po kiego istnieje procedura wnoszenia zażaleń czy odwołań, skoro nigdy żaden taki prawnik nie przyznał racji piszącemu?
Można takiemu łosiowi przesyłać kilka argumentów, z których choćby jeden powinien spowodować powtórzenie procesu, ale on jest jak bezmózga skała – nie zmieni swojego stanowiska, pisząc „uprzejmie informuję, iż w całości podtrzymuję swoje stanowisko wyrażone w piśmie z dnia…”. Oto uprzejmość i to w całości polskiego prezesa sądu. Żadne argumenty nie trafiają do niektórych togowych tępych łbów. A ten sąd akurat jest także znany z przymykania oka na działanie szefa… Amber Gold.
Okazuje się, że szef tego nibybanku miał szereg wyroków w zawieszeniu i bodaj wszystkie zapadły w kilku sąsiadujących ze sobą miastach jednego z najprężniejszych województw, zatem i sędziowie powinni tu pracować cokolwiek inteligentniejsi. I co – w skomputeryzowanym państwie Unii Europejskiej sędziowie nie wiedzieli o wyrokach w zawieszeniu? A może nie chcieli wiedzieć albo po prostu wzięli w łapę? No bo – albo debilizm albo łapówkarstwo, chyba że kompletna degrengolada państwa polskiego? Gdyby tak zamiast oszustów ludziska chcieli się bigamicznie wiązać ze sobą i gdyby nasze urzędy stanu cywilnego miały wiedzę równą naszym sądom?
Być może parę takich kompromitacji wyjdzie na jaw a tego czy innego prezesa sądu w końcu ktoś ze stolicy posunie, no bo ile razy można przymykać oko na błazenadę w togowych czarnych strojach? Może światowi projektanci mody zaproponują jakieś pstrokate, żywsze kolory, właściwsze klaunom (dla sędziów) i bardziej nieco stonowane, przystające dyrektorom cyrków (dla prezesów sądów)?
Co sądzić o takich waranach? Czy minister Gowin ma władzę, aby zmusić lokalny sąd do dokładnego zbadania sprawy? Czy można skazać człowieka na podstawie niesprawdzonych danych, bez biegłego, bez poinformowania o wydaniu wyroku, bez uważnego przeczytania prostego polskiego tekstu? Kiedy stolica zajmie się lokalnym sobiepaństwem prezesa i jego sędziego? Ile lat ma trwać walka z togową głupotą? Kiedy w końcu ktoś zbada sprawę (choćby wariografem) sprawę zełganej wersji, czy Iksiński istotnie jest lub był Kawalskim? Co na to procedury, bo przecież nasi wielcy profesorowie od Temidy wymyślili ich całkiem sporo, ale czy na wniosek oszukanego przez wymiar (nie)sprawiedliwości obywatela, już uruchomiono kiedykolwiek jakąś mądrą procedurę?
Kiedyś wymyślono immunitet sędziowski i wyrok w zawieszeniu – instytucje pewnie przydatne, bowiem pomagające sędziemu w walce ze złem i dające przestępcom większe szanse na powrót na drogę cnoty, jednak po latach system całkowicie się zatarł w swoich prawych łożyskach – sędziowie zorientowali się, w jaki sposób wygrywać swoje osobiste korzyści na immunitecie, zaś cwaniacy nauczyli się wykorzystywać „zawiasy” dla kontynuowania swoich oszustw. Jeśli Państwo gwarantowało immunitet sędziemu, który sprzeniewierzył się szczytnym wartościom albo nie dopilnowało procedury warunkowego zawieszenia wyroku i z tego powodu obywatel poniósł straty, to Państwo powinni wypłacić mu stosowne odszkodowanie!
Inną wartością jest domniemanie niewinności. W przeciwieństwie do poprzednich tematów – sędziowie zapominają o tej ważnej kwestii. Jeśli zatem Państwo (poprzez swego niezawisłego a nierozgarniętego sędziego) zapomni o domniemaniu niewinności, to powinno ono wypłacić również swemu obywatelowi odpowiednie odszkodowanie!
Zdaniem Michała Jaskólskiego – „Gdyby sądownictwo działało lepiej, prezes Amber Gold dawno by siedział. W Polsce nie ma scentralizowanych wszystkich baz danych. Sąd rejestrowy nie ma często dostępu do bazy danych osób skazanych. Prokurator nie może zajrzeć w kartotekę innej sprawy. Może zwrócić się do innej prokuratury o przekazanie akt, ale skąd ma wiedzieć, gdzie toczyła się sprawa wcześniej? Przepływ informacji w Polsce jest fatalny. W Niemczech podobna sprawa jest nie do pomyślenia”. No, szanowny Czytelniku, istny cyrk w „przyjaznym państwie prawa”!
Jacy to polscy idioci są odpowiedzialni za ten stan rzeczy? Oszust miał kilka wyroków, które zapadły nijako w sąsiednich miastach o rzut beretem od siebie i co? Ilu togowych mędrców bierze i jaką kasę co miesiąc? I za co? Za ten bajzel, który panuje w naszym państwie? Jakie to oni uczelnie i kursy pokończyli?
Ale nie można powiedzieć, że nasze wszystkie procedury są do bani. Nie! Superprocedury to przecież mamy wobec emerytowanych sprzedawców pietruszki. Mamy także wobec osób nigdy niekaranych, niepotrafiących poruszać się po obszarze wymiaru sprawiedliwości, bo przecież trzeba prawnikom napędzać klientów, aby sobie nabijali kabzy; także w przypadku, kiedy komuś coś się wydawało, sędzia nabrał się na wyjaśnienia nawiedzonej niewiasty, niestarannie (niczym analfabeta) przeczytał tekst i wydał wyrok, o którym nie poinformował.
Banda togowych łobuzów! Immunitetu nierobom się zachciało, niezawisłości sędziowskiej! A jak coś spaprzą, to nie mają ani odwagi ani honoru, aby poprawić swój bubel i żadna federacja konsumentów nie powie im złego słowa, bowiem może zajmować się psuciem żywności, ale już nie psuciem procesów.
Przy okazji – o typowo polskiej głupawej procedurze (nie)podawania danych osobowych i ujawniania wizerunków – cały świat (w tym Polska) podawał dane Fritzla, austriackiego zboczeńca i to tuż po jego ujęciu i na długo przez procesem (i wyrokiem!). Nasi humanitarni idioci wymyślili sobie, że nazwisko Polaka jest szczególnym dobrem – nie można podawać, jeśli są postawione zarzuty, zatem cała Polska jeszcze do 16 sierpnia 2012 medialnymi ustami mawiała o prezesie Marcinie Plichcie, ale od 17 sierpnia już tylko o prezesie MP, choć oczywiście w starych gazetach nikt nie zamazuje nazwiska i wizerunku; nikt także nie majstruje przy starych internetowych artykułach.
Jeśli jakiś Polak popełni zbrodnię poza Polską (rok temu nasz rodak zabił kilka osób na wyspie Jersey), to nasze media podają inicjały, choć – jeśli wpisać do Googli parę angielskich tagów, uzyskujemy pełne dane osobowe mordercy i jego fotkę oraz fotografie osób zamordowanych i ich dane. Polska pod względem ochrony danych osobowych popadła chyba w największą w świecie histerię i hipokryzję – ciekawe, jacy to półinteligenci rozwalają nasz system prawny, który powinien napiętnować przestępców a nie ich ofiary? Gdyby pedofilów, oszustów i zbrodniarzy opisywano w prasie i w internecie, to normalni obywatele czuliby się bezpieczniej, rzadziej padaliby ofiarą przestępstwa, zaś sami potencjalni przestępcy mieliby jednak chwilę wahania – czy popełnić pierwszą lub kolejną przewinę, bo przecież świat go ujrzy w pełnym świetle danych osobowych. Co za młotki odpowiadają za demoralizację naszego społeczeństwa w tej mierze?
Ta ogólnopolska hipokryzja pewnie udziela się nieudacznym sędziom, którzy tracą poczucie rzeczywistości – oni po prostu nie wiedzą, co wypada im czynić, a czego nie. Taki obłudnik idzie do swej roboty i zastanawia się, czy można omówić czyjś kawał lub komentarz zamieszczony na portalu bez zgody powoda i wydaje wyrok skazujący, ale podczas zajadania kolacyjki i ocierania jagód, niemal codziennie widzi interwencyjny program telewizyjny, w którym felietoniści nielegalnie podsłuchują i nagrywają swoje dziennikarskie materiały i je publikują przed milionową widownią i to bez jakiejkolwiek zgody osoby, na którą redaktor naczelny wskazał placem. I nie przeszkadza mu to w funkcjonowaniu w todze? Nie ma rozdwojenia jaźni? Nie czuje, że skazuje jednego za stukrotnie mniejsze winy, a widzi (tysiące prawników to widzą i nikt nie reaguje!), kiedy przed milionami telewidzów dziennikarze rozpracowują wybranego obywatela bez jego zgody, popełniając znacznie większe przestępstwo, niż sądzony przez togowca obywatel? Żyje w świecie hipokryzji, ale pobierana kasa przyćmiewa mu chyba rozum i nie protestuje? Dlaczego żaden prawnik nie stanął w obronie osób krytykowanych w telewizji, ale wielu sędziów skazują obywateli w sądach za dużo mniejsze winy? Kto skończy z tą polską obłudą, bo przecież nie prezes sądu, który nie zmienni swego zdania, choćby wytykano jego sędziemu szereg nieprawidłowości a nawet głupot?
Naszych sędziów należy pozbawić immunitetu i powołać instytucję kontrolującą ich pracę, bowiem to, co się dzieje w sądowych gmachach, woła o pomstę i to do samego do nieba!
Na koniec przykład procedury z czasów komuny… Pewien drobny rolnik uprawiał buraczki ćwikłowe. Zebrał je na przyczepy i podjechał do punktu skupu w małym polskim miasteczku. Tamtejszy pan a władca, czyli szef tego punktu, pewnie chciał dostać w łapę albo nie chciało mu się po ustalonej cenie skupować lub po prostu nie opłacało mu się w ogóle pracować, zbył znajomego, aby mu teraz głowy nie zawracał i odmówił przyjęcia delikatesów. Rolnika szlag trafił i pojechał traktorem z dwoma przyczepami na rynek miasteczka pod Komitet Miejski PZPR i powiadomił lokalnego szefa partii, że jeśli nie pogoni kierownika skupu, to on wywali przyszłą ćwikłę, przeznaczoną dla mieszkańców miasta, sekretarzowi przed partyjne drzwi.
Partia wówczas była czuła na prorobotnicze gesty i kokietowała społeczeństwo swoim (zwykle pozornym) działaniem, zwłaszcza jeśli ktoś powoływał się na interes robotnika. Wykonano zatem telefon i szef skupu z kwaśną miną, jakby się obżarł ćwikły z chrzanem, nabył wszystkie dowiezione buraki.
Teraz nie ma pana i władcy, który dba o interes narodu – teraz górą są jeszcze niezawiśli cwaniacy oraz od dawna niezwiśli togowcy, ale za komuny to chyba nawet nie funkcjonowało określenie „procedura” – po prostu bywało logicznie, nawet jeśli tylko władza udawała zainteresowanie obywatelem, o czym świadczy opisany przykład na ówczesne zachowania, zwane dzisiaj procedurami.