Marian Miszalski: Gdy minister straszy – rodzą się demony
26/09/2011
448 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
*Rostowski jako baba
* Kto rozpęta wojnę: Luksemburg czy Estonia?…
*Skarb Państwa bez skarbu
*Bruksela i Lizbona nie chronią przed burdelem
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle… Gdzie „złotej Angeli” nie wypada, tam minister Rostowski ją wyręczy. Niemcy, rzecz jasna, żadną wojną Europy straszyć nie mogą, nawet swój udział w „misjach pokojowych” osłaniają pacyfistyczną hipokryzją (co nie przeszkodziło im rozwalić Jugosławii i sprowokować tam wojenki, gdy możliwość powstania grupy „Heksagonalne” stanęła na przeszkodzie niemieckiej polityki europejskiej). No ale od czego są polityczne popychadła? Minister Rostowski postraszył wojną w Europie, jeśli ktokolwiek (na razie chodzi o Grecję) zechciałby zerwać się z niemieckiego łańcucha, zwanego Unią Europejską. Część opozycji rzuciła się na ministra: Takie słowa, w miłującej pokój Europie?… – ale wydaje się, że akurat nie za to skoczyła ministrowi Rostowskiemu do gardła, za co powinna.
My zabierzemy się do ministra z innej strony.
– Więc wojna? – powiada pan, panie ministrze? – Wojna, gdy rozpadnie się Unia Europejska? I któżby był takim skur….synem, żeby rozpoczynać wojnę w Europie tylko dlatego, że rozpadła się Unia Europejska? Niechże pan minister wskaże tego skur…syna, a my już zapobiegawczo założymy mu kaganiec. Czy w przypadku rozpadu UE wojnę w Europie chciałaby rozpętać Polska? A gdzież tam… Waleczni Czesi, Słowacy? Nie wyglądają na takich. Może więc Litwa, Łotwa i Estonia, może „pribałtyka” czyha tylko na rozpad UE, żeby zafundować nam III wojnę światową? Niby wszystko w polityce jest możliwe, ale, powiedzmy sobie wprost, ani ta „pribałtyka”, ani „beneluks”, ani „pribałtyka” razem z „beneluksem” nie wyglądają na pogrobowców Hitlera. Oczywiście, niepokojący był przez chwilę przypadek Austrii, ale odkąd nie ma tam już słynnego „faszysty”, Jorge Heidera, kto pchnie te nędzne resztki C.K. do walki z Europą? Węgrzy? Wolne żarty! Także na Bałkanach trudno znaleźć potencjalnego agresora: z całym szacunkiem dla imperialnych ambicji Rumunów, Bułgarów, Serbów, Chorwatów, Albańczyków, Czarnogórców, Macedończykow – mają większe zmartwienia. Któż nam pozostaje? Włosi, Hiszpanie, Grecy, Portugalczycy… Nie pomylę się chyba, panie ministrze, domyślając się, że w Rzymie, Madrycie, Atenach, Lizbonie (co by na to powiedział Traktat?!) demokratyczni przywódcy marzą tylko o pokoju. Gdzież więc to zarzewie przyszłej wojny? We Francji? Cha, cha! Głębokie umiłowanie pokoju przez Francję znane jest od 1940 roku, kiedy to cały francuski parlament zgodził się na kolaborację z wybitnym przywódcą socjalistycznym, Adolfem Hitlerem, dając wyraz przekonaniu, że wszystko jest lepsze od wojny! Nawet holocaust! Więc może podstępni Anglicy, za plecami pp. Baroso, Buzka i swej własnej rodaczki, podobnej do konia – jak trafnie zauważa red.Michalkiewicz – zamierzali rozniecić wojnę na kontynencie? Ale przecież to nie Anglicy maczali palce w tym rozpadzie Jugosławii, który przebiegał jednak dość krwawo… Któż więc pozostaje? Hm… Psiakrew… Jakby nie patrzeć – pozostają Niemcy! Wychodzi na to, że strasząc nas tą wojną w Europie, gdy rozpadnie się UE, chciał pan minister powiedzieć, że to Niemcy – (wraz ze swym strategicznym partnerem, Rosją?) – rzucą się na upadłą i rozpadłą Europę, i przymuszą ja do posłuszeństwa manu militari.
Jeśli pan tak sądzi, to skłonny byłbym podzielić pańskie obawy, ale płyną z tego zupełnie inne wnioski, niż te, które realizuje w polityce rząd pańskiego pryncypała z cała UE na kupę. Należałoby raczej w Brukseli i Lizbonie („acquis communautaire”) izolować Niemcy, otaczać je sanitarnym kordonem, zamiast łasić się im do nóg, no i nie wypychać Ameryki z Europy, ale przeciwnie, zapraszać ją jak najserdeczniej…
Gdyby pan minister to wszystko nam dopowiedział, sprawa byłaby jasna, ale że poprzestał tylko na samym „postraszeniu” – możemy, niestety, sądzić, że straszył w imieniu „złotej Angeli”, której, ma się rozumieć, nie wypada.
Znaczy się: „Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie, chcieliście UE, no to ją macie”!
Tymczasem w kraju, w przedwyborczym bełkocie i wrzawie, w pojawiających się tu i tam nawoływaniach „Żadnej koalicji z PiS po wyborach!” (co przypomina słynną „przysięgę francuskiej łże-prawicy, złożoną żydowskiemu Bractwu B’nai B’rith w latach 80-ych: „Żadnej współpracy z Frontem Narodowym!”) – utonęła niemal całkowicie ponura wiadomość, najwymowniejsze świadectwo bezsiły i upadku państwa. „Rzepa” dogrzebała się, że Polska w latach 48-71 zapłaciła odszkodowanie za pozostawiony w Polsce majątek nie tylko tym, co wyemigrowali do USA, ale także tym, co wyemigrowali do Kanady, Szwajcarii, Szwecji, Austrii, Wielkiej Brytanii, Francji, Danii i Grecji! Można by skakać z radości z powodu takich rewelacyjnych „archeologicznych wykopalisk” w archiwach polskich ministerstw, gdyby nie fakt, że w ślad za wypłaconymi odszkodowaniami władze PRL nie zmieniły zapisów w księgach wieczystych. Na dziś mamy więc taką sytuację, że do tego wielomiliardowego majątku w nieruchomościach, chociaż spłaconego, Skarb Państwa nie ma dostatecznego tytułu prawnego, bo zapisy w księgach wieczystych pozostają, jakie były… Ale od 1989 roku upłynęło już 22 lata: prawie ćwierć wieku „demokratycznego państwa prawa”! Za krótko, żeby dostosować te zapisy w księgach wieczystych do stanu faktycznego? To czym, do cholery, zajmuje się ta cała administracja państwowa, tak sowicie opłacana, tak potężna liczebnie?!
Proszę: nie trzeba wojny, żeby Skarb Państwa stracił swój skarb, w pokoju też ograbić można delikwenta na cacy. Juźci amatorów na ten „bezpański skarb” nie brakuje, zwłaszcza wśród znanych wydrwigroszy zza Oceanu, wspieranych ostatnio przez rząd Izraela.
Okazja czyni złodzieja; jeśli ten szokujący stan bezprzykładnego burdelu w „państwie prawa-członku UE” potrwa jeszcze lat kilka, z pewnością ci, co to pobrali już za granicą swe odszkodowania (lub ich spadkobiercy), zabiorą nazad i te nieruchomości…
Jakoś „unijne standardy” nie ustrzegły Skarbu Państwa. Przeciwnie, wygląda na to, że „unijne ustawodawstwo” bardzo zadowolone jest z faktu, że taki burdel panuje w Polsce w kwestiach podstawowych, bo własnościowych.
No a jeśli mogą nas rozkradać w czasie pokoju, przy członkostwie w UE i pod jej ustawodawstwem – to może, mimo strachów ministra Rostowskiego, zaryzykować jednak ten rozpad UE, i tę wojenkę w Europie raczej dzisiaj, niż jutro, biorąc ją odważnie na siebie, a nie tchórzliwie zostawiając w spadku dzieciom i wnukom?
Marian Miszalski
Przy okazji, tez w temacie:
"Polskie obozy koncentracyjne” wymyśliły niemieckie tajne służby
W 1956 r. oficerowie tajnej zachodnioniemieckiej komórki kontrwywiadowczej „Agencja 114” – zaproponowali propagowanie terminu „polskie obozy koncentracyjne” w odniesieniu do niemieckich obozów zagłady na terytorium Polski – ustalił tygodnik „Wręcz Przeciwnie”. „Odrobina fałszu w historii, po latach może łatwo przyczynić się do wybielenia historycznej odpowiedzialności Niemiec za Zagładę” – przekonywał przełożonych autor planu Alfred Benzinger, były nazista, a zarazem szef „Agencji 114”. Plan zyskał wysoką ocenę i akceptację Reinharda Gehlena, szefa zachodnioniemieckiego wywiadu.
Rozpoczęta wówczas operacja zrzucania winy na Polaków odniosła sukces, o którym nie marzyli twórcy. Tylko w tym roku trzy wysokonakładowe niemieckie gazety użyły sformułowania „polski obóz koncentracyjny”. Na świecie było takich przypadków kilkadziesiąt.
Więcej w pierwszym numerze tygodnika „Wręcz Przeciwnie”, w kioskach od poniedziałku 26 września.