Druga część wywiadu przeprowadzonego z Markiem Dąbrowskim, współpracownikiem Zespołu Parlamentarnego badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej
Zygmunt Białas: W naszej niedawnej rozmowie wyraził Pan swój krytyczny stosunek do badań (jeśli możemy je tak nazwać), przeprowadzonych przez moskiewski MAK i rządową komisję Millera. Jak na tym tle prezentuje się praca polskiej prokuratury?
Marek Dąbrowski: Temat jest złożony. Stwierdzenie, że prokuratura nie ma do dyspozycji oryginalnych dowodów, byłoby truizmem. Wiemy, że polscy śledczy, prowadzący sprawę, zgodnie z opiniami pokrzywdzonych i ich pełnomocników prawnych, starają się pracować rzetelnie, choć są przytłoczeni ilością analizowanego materiału i deficytem czasu. Ale nie dotyczy to wszystkich zaangażowanych w śledztwo – mam informacje, że czasem bliscy ofiar są traktowani w sposób biurokratycznie bezduszny, jakby byli zbędnym dodatkiem i przeszkodą w tych postępowaniach.
Prokuratorzy są jednak poddani niebywałej presji ze strony swoich przełożonych i czynników politycznych – tu wystarczy przypomnieć bezpodstawne deklaracje prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, że prokuratura zamyka wątek „zamachowy”, czy wreszcie wypowiedź Bronisława Komorowskiego, z której wynika, iż prezydent życzy sobie, aby szybko zakończyć śledztwo. Zupełną aberracją jest omawianie na posiedzeniu rządu Donalda Tuska kwestii, czy niezależna (w teorii) prokuratura ma dopuścić do obserwowania autopsji ofiar prof. Michaela Badena, zaproszonego przez rodziny tragicznie zmarłych, ale ostatecznie nie mogącego brać udziału w sekcjach zwłok. Ten przykład pokazuje, że niezależność prokuratury jest fikcją, a prokuratorzy – referenci, mimo swych najlepszych zamiarów, nie mogą opierać się naciskom bez końca. Z powodów, które podałem wyżej, nie jestem optymistą, jeśli chodzi o wyniki polskiego śledztwa. Czego się bowiem spodziewać, jeśli katalog osób publicznych zainteresowanych w zamknięciu sprawy Smoleńska zaczyna się od prezydenta? Co ma zrobić prokurator – referent, jeśli prokurator generalny z kamienną twarzą oświadcza publicznie, że wybuchu w samolocie nie było, ponieważ tak stwierdzili Rosjanie? W tym kontekście brak dotychczasowego zamknięcia wątku zamachowego śledztwa, pomimo tak skandalicznych działań i nacisków przełożonych oraz niektórych polityków, uważam za największy sukces ppłk. Kopczyka i majora Seja.
ZB: Czy Zespół Parlamentarny, pracujący nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy Tu-154M, współpracuje z polską prokuraturą? W jakim zakresie?
MD: Moja wiedza na temat współpracy Zespołu z prokuraturą pochodzi z ogólnie dostępnych źródeł, dlatego też nie powiem tu nic odkrywczego. Z własnego i współpracowników doświadczenia mogę jedynie stwierdzić, że wnioski dowodowe składane przez ekspertów Zespołu są notorycznie ignorowane (co samo z siebie jest złamaniem przepisów, obligujących prokuraturę do pisemnego poinformowania wnioskodawcy o losie jego wystąpienia), a prokuratorzy, mimo że publicznie narzekają na brak komunikacji z Zespołem i niekompletność dostarczanych danych, nie chcą skorzystać z dostępnych narzędzi prawnych i – w efekcie – otrzymać wyczerpujących informacji od samych ekspertów ZP, np. w ramach pomocy prawnej od Stanów Zjednoczonych. To niestety wygląda na prowadzoną w dość nieudolny sposób grę na czas i niechęć do zadawania pytań, na które padłyby niewygodne dla śledczych odpowiedzi. Prokuratorzy siedzą okrakiem na barykadzie, i starają się utrzymać ten stan tak długo, jak tylko się da. Mam wrażenie, że ktoś się panicznie boi szczegółowych informacji, które mogliby przekazać: doktor Nowaczyk i profesor Binienda.
ZB: Które z ustaleń Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza uważa Pan za najważniejsze i przełomowe w badaniu tej tragedii?
MD: Przełomowe znaczenie w zakresie technicznym miały analizy raportów Universal Avionics dotyczące zapisów FMS i TAWS, przeprowadzone w lecie 2011 przez doktora Nowaczyka. W opisie punktu TAWS#38 są bowiem dane przeczące oficjalnej narracji, według której tupolew wykonywał po uderzeniu w brzozę beczkę autorotacyjną, a w tym punkcie był ostro przechylony w lewo i kosił drzewa, jak to wynika z fotomontaży Siergieja Amielina. Tymczasem samolot odchodził na drugi krąg, leciał nad drzewami i nie zmieniał kursu (wynika to nie tylko z prostego wyznaczenia współrzędnych geograficznych, łączących kolejne punkty TAWS i określających trajektorię poziomą, ale także z ignorowanego powszechnie przez zwolenników narracji MAK i Millera zapisu braku zmiany prędkości kątowej w tym punkcie). Tak więc mamy dwa niezależne, ale spójne źródła mówiące, że obrotu w punkcie TAWS#38 nie było i żadne dywagacje o możliwej niedokładności określających położenie samolotu GPS-ów nic zwolennikom MAK nie pomogą. Jeden zapis systemu TAWS pozwolił sfalsyfikować jedną z podstawowych tez oficjalnych komisji i wymusił zadanie pytania: gdzie właściwie w końcówce lotu samolot zaczął się obracać i dlaczego w oficjalnych raportach nie napisano prawdy?
ZB: W internetowych dyskusjach wyodrębnia się wyraźnie nurt FYM-a, w którym dominują elementy maskirowki, tj. upozorowania katastrofy, której – przynajmniej na Siewiernym – nie było. Nurt ten wydaje się być wspomagany przez znaczące osoby, takie jak prof. Mirosław Dakowski czy prof. Jacek Trznadel. Jak Pan oraz Zespół Parlamentarny ustosunkowują się do takich informacji?
MD: Tak naprawdę nie potrafię precyzyjnie zdefiniować hipotezy maskirowki. Nie jest ona bowiem zamknięta, a jej zwolennicy do dziś nie wypracowali wspólnego stanowiska nawet w pozornie prostej kwestii: ile i jakich samolotów wiozło polską delegację 10 kwietnia? Nie zdecydowano nawet (zabrzmi to jak makabryczny żart, proszę zatem o wybaczenie – referuję tylko cudze „wątpliwości”), czy polska delegacja zginęła jeszcze na Okęciu, czy wprost przeciwnie – niektórzy jej członkowie żyją do dzisiaj. Takie tezy również prezentowano i nie zostały one w żaden sposób przez autorów wycofane z obiegu publicznego. Wprawdzie twierdzi się, że tupolew nie rozbił się na Siewiernym, ale przy okazji nie udało się ustalić dokąd (i czy w ogóle) został porwany i co się z nim stało (bo to jest logiczna konsekwencja tego założenia). Zatem nic naprawdę nie wiadomo, a wszystko co teoretycznie wiadomo, na pewno zostało sfałszowane.
Najzagorzalsi zwolennicy hipotezy „totalnej” maskirowki ignorują przy tym wszystko, co świadczy przeciwko niej: dowody, jakie zabezpieczyła prokuratura, także dotyczące wylotu z Okęcia, fakt, że przeloty w europejskiej przestrzeni powietrznej są monitorowane przez wiele ośrodków i w dzisiejszej rzeczywistości nie jest możliwe „zgubienie” porwanego samolotu np. z ekranów radarów NATO-wskich samolotów AWACS, prowadzony przez naszych sojuszników 24/7 nasłuch radiowy (ElInt), odczytane w USA zapisy FMS/TAWS, czy wreszcie przeprowadzoną w ostatnich minutach przed tragedią rozmowę śp. Lecha Kaczyńskiego z bratem.
Z takim nagromadzeniem sprzeczności można poradzić sobie tylko w jeden sposób: stwierdzając, że spisek dotyczący mordu na polskiej delegacji jest wszechogarniający, gdyż uczestniczą w nim nie tylko Rosjanie, ale i całe NATO, amerykańscy specjaliści z firmy Universal Avionics, personel Okęcia, rodziny ofiar katastrofy z Jarosławem Kaczyńskim na czele, byli pracownicy Kancelarii Prezydenta, posłowie PiS, którzy mieli szczęście dojechać do Katynia pociągiem specjalnym, czy wreszcie sam Antoni Macierewicz, który z premedytacją działa w taki sposób, aby Zespół Parlamentarny nie wykrył prawdy, w związku z czym, zamiast szefować Zespołowi, sam powinien stać się przedmiotem zainteresowania „internetowych śledczych”.
Jednocześnie pomija lub bagatelizuje się rolę zarówno prezydenta Komorowskiego, jak i członków rządu i partii Donalda Tuska we wcześniejszym „przemyśle nienawiści” oraz samym przygotowaniu wizyty 10 kwietnia, jak również późniejszych działaniach na szkodę Polski, związanych z przebiegiem działań prokuratorskich i badania technicznego. Należy sobie zadać pytanie: w czyim interesie leży ukierunkowanie „internetowego śledztwa” w stronę, którą opisałem powyżej? Pytanie oczywiście retoryczne.
Zapoznałem się dokładnie z wątpliwościami profesora Trznadla. Muszę z przykrością stwierdzić, że o ile z niektórymi jego wnioskami, dotyczącymi działań Rosjan trudno się nie zgodzić, to jednak w ostatnim tekście „MASKIROWKA W SMOLEŃSKU, A ZAMACH?” autorstwa profesora znajdują się także argumenty pozbawione podstaw, pomimo że głównemu animatorowi hipotezy maskirowki, od którego wywodzi się część stwierdzeń przytoczonych w liście, wielokrotnie zwracano uwagę na niespójność jego narracji ze znanymi materiałami. Mimo tego głosy krytyczne ignorował i nie wycofał się z niej, czego efektem, jak sądzę, jest znalezienie się tej argumentacji w materiale opracowanym przez profesora Trznadla. Tak jest chociażby z rzekomym brakiem na wrakowisku zwłok, które wszak widać chociażby na filmie Wiśniewskiego (chociaż rzeczywiście nie jest ich 96), czy foteli, które możemy dostrzec na niektórych zdjęciach z Siewiernego. Zarzut o braku w przestrzeni publicznej fotografii „zwłok koło rozbitego Tupolewa” także jest chybiony – tego typu zdjęcia można było znaleźć w internecie krótko po katastrofie, ale szybko zniknęły. Trudno jednak czynić z tego komukolwiek zarzut – bezrefleksyjna publikacja drastycznych materiałów nie jest bowiem (na razie) przyjęta jako norma w cywilizowanym świecie. Wreszcie kwestia zachowania kokpitu – sam rozpad i stopień zniszczenia samolotu, abstrahując od tego, czy był skutkiem wcześniejszych wybuchów czy też nie, oznacza chaotyczny ruch i zderzenia wielu elementów wraku, co powoduje trudności w jednoznacznym odtworzeniu samego mechanizmu niszczenia. Są do tego potrzebne zaawansowane narzędzia numeryczne i czas. Dochodzi tu konieczność zachowania logicznej kolejności badań. Jak bowiem można w sposób naukowy wyrokować o stanie zachowania szczątków, jeśli nie ustalono, czy samolot spadł w całości, czy też we fragmentach, z jakiej wysokości i z jakimi prędkościami to nastąpiło, jak był przechylony w momencie rozpadu? I choć prace trwają, to jednak od kwestii ruchu i stanu zachowania wraku po uderzeniu w ziemię ważniejsze jest odtworzenie zachowania tupolewa w ostatnich sekundach lotu i przyczyn, które spowodowały, że za punktem TAWS#38 spadł na ziemię prawie jak kamień.
Osobiście uważam list profesora Trznadla za materiał istotny, na który należy odpowiedzieć w sposób poważny, ponieważ tekstem tym autor zwraca publicznie uwagę na niektóre wątpliwości związane z katastrofą smoleńską, które można wyjaśnić niekoniecznie na gruncie hipotezy maskirowki, lecz na pewno: celowego dezinformacyjnego działania Rosjan. I to niezależnie od tego, czy chcieli ukryć dowody zamachu, czy tylko swojego rażącego niedbalstwa. Natomiast proszę zwolnić mnie z konieczności odpowiadania na część pytania, dotyczącą narracji profesora Dakowskiego. Ostatnio opublikowane wypowiedzi profesora zmuszają bowiem do sformułowania komentarza, którego wolałbym uniknąć.
Odpowiem tu jeszcze na ostatnią część Pańskiego pytania: w 2011 roku Antoni Macierewicz stwierdził, że dzięki SKW dysponuje wiedzą, która może przybliżyć nas do prawdziwych przyczyn katastrofy. Gdyby wiedza ta oznaczała, że w Smoleńsku dokonano maskirowki na bezprecedensową skalę, temat ten byłby podjęty przez Zespół. Trwające badania techniczne nie dają jednak podstawy do twierdzenia, że katastrofa nie wydarzyła się na Siewiernym. Stwierdzenie, że zapisom FMS/TAWS nie można wierzyć wyłącznie dlatego, że zostały przekazane Amerykanom przez funkcjonariuszy płk. Putina, to trochę mało, tym bardziej, że zapisane w nich informacje świadczą o katastroficznej fazie lotu ich nosiciela, zaś analiza tych danych już pogrążyła oficjalną narrację, zarówno generał Anodiny, jak i KBWL LP, której część członków najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, pod jak zakłamanym raportem złożyła swoje podpisy. Na hipotezę „totalnej” maskirowki nie ma jednak żadnych dowodów, dlatego też nie znajduje się ona w kręgu zainteresowań ekspertów Zespołu. Oczywiście, będzie żyła własnym życiem, ponieważ odpowiada na niektóre istotne potrzeby głoszących ją osób, i należy się z tym po prostu pogodzić.
Oceniam, że na dzień dzisiejszy największym osiągnięciem zwolenników hipotezy maskirowki jest olbrzymia praca dokumentacyjna, jaką wykonali, a także odkrycie związku ze smoleńską tragedią generała Benediktowa, oraz ujawnienie związków Siergieja Amielina z rosyjskimi służbami specjalnymi.
ZB: Coraz więcej Polaków zdaje sobie sprawę, że oficjalne dane o przyczynach katastrofy tupolewa mijają się wyraźnie z prawdą. W tej masowej manipulacji uczestniczyły i uczestniczą polskie władze i media. Co stanie się – według Pana – gdy przekroczony zostanie punkt krytyczny? Gdy Polacy uświadomią sobie, iż zostali potraktowani przez rządzących jak niewyróżniające się bystrością dzieci?
MD: Nie widzę powodu, dla którego ludzie, którzy w ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych zagłosowali tak, a nie inaczej, mieliby mieć jakiś problem z tym, że są traktowani jak dzieci. To się nie zmieni, tym bardziej że w mainstreamie medialnym funkcjonuje zbitka pojęciowa, zgodnie z którą ustalenie prawdy o katastrofie smoleńskiej równa się – rozumianemu w klasyczny sposób – konfliktowi zbrojnemu z Rosją. Większość polskiego społeczeństwa nie złoży własnej wygody na ołtarzu abstrakcyjnych w jej pojęciu rozgrywek między nielubianymi lub obojętnymi sobie politykami. Dlatego nie sądzę, żeby ogólne otrzeźwienie nadeszło akurat w związku ze Smoleńskiem, tym bardziej że opozycja jest słaba i podzielona, a niezależne media, chociaż się rozwijają, nie są jeszcze poważną alternatywą dla rządowej propagandy. Punkt krytyczny, o który Pan pyta, nastąpi w gospodarce i infrastrukturze wtedy, gdy Polacy zorientują się, w jak nieudolny sposób są zarządzani, gdy będą mieli z jednej strony rozbudzone aspiracje, a z drugiej, mówiąc kolokwialnie – naprawdę „pustego grilla”.
ZB: Dziękuję Panu za rozmowę.
http://zygumntbialas.nowyekran.pl/post/60621,marek-dabrowski-o-wyjasnianiu-przyczyn-tragedii-smolenskiej