Najnowszy wywiad Mazurka z Rzepy, przeprowadzony tym razem z Romanem Graczykiem, rozbudza na nowo dyskusję o polskiej lustracji. Co prawda media mainstreamowe, i nie tylko, zajmują się ostatnio głównie brakami w kindersztubie i buraczanym usposobieniem wąsatego rezydenta w Pałacu Prezydenckim, jednak są również takie, które poruszają sprawy z punktu widzenia Rzeczpospolitej podstawowe. Wymowa wywiadu ze skruszonym, byłym michnikoidem, a także redaktorem krakowskiego "Tygodnika Powszechnego" jest więcej niż smutna. Graczyk kolejny już raz odsłania kulisy polskich przemian, nie tylko politycznych, ale również mentalnych i etycznych – głównie w środowiskach mieniących sie polskimi elitami. Po latach skutecznego tworzenia mitów coraz wyraźniej widać skalę zgnilizny i relatywizmu, toczących to środowisko, a będących emanacją ludzkiej przecież słabości i chęci ukrycia własnych niecnych poczynań. Jednak […]
Najnowszy wywiad Mazurka z Rzepy, przeprowadzony tym razem z Romanem Graczykiem, rozbudza na nowo dyskusję o polskiej lustracji. Co prawda media mainstreamowe, i nie tylko, zajmują się ostatnio głównie brakami w kindersztubie i buraczanym usposobieniem wąsatego rezydenta w Pałacu Prezydenckim, jednak są również takie, które poruszają sprawy z punktu widzenia Rzeczpospolitej podstawowe.
Wymowa wywiadu ze skruszonym, byłym michnikoidem, a także redaktorem krakowskiego "Tygodnika Powszechnego" jest więcej niż smutna. Graczyk kolejny już raz odsłania kulisy polskich przemian, nie tylko politycznych, ale również mentalnych i etycznych – głównie w środowiskach mieniących sie polskimi elitami. Po latach skutecznego tworzenia mitów coraz wyraźniej widać skalę zgnilizny i relatywizmu, toczących to środowisko, a będących emanacją ludzkiej przecież słabości i chęci ukrycia własnych niecnych poczynań. Jednak wyrozumiałość dla ludzkiej słabości w żadnym wypadku nie może stawać się pobłażliwością dla kłamstwa, oszustwa i działalności de facto przestępczej.
Rz: Bolesny jest też przypadek Stefana Wilkanowicza, dziś wiceprzewodniczącego Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, polskiego komitetu UNESCO i Krajowej Rady Katolików Świeckich…
RG: Tu przykre jest też, że człowiek zarejestrowany jako TW Trybun po latach zabierał głos publicznie, jednoznacznie krytykując sprawę lustracji. Bardzo mocno, zdecydowanie bronił zarówno ks. Czajkowskiego, jak i abp Wielgusa.
Rz: Gdyby ks. Czajkowski się nie przyznał, to do dziś uchodziłby za ofiarę SB, zupełnie jak Skwarnicki czy Wilkanowicz.
RG: Pewnie tak. Gdy przyjrzałem się blizej temu, co wiem o jego przeszłości, i jego antylustracyjnym poglądom, jego stosunkowi do komunizmu, to ułozył mi się niedobry obraz. Wydaje mi się po prostu, ze pan Stefan nie potrafi się tym wszystkim zmierzyć.
Roman Graczyk wydając swą najnowszą książkę "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego" wsadził kij prosto w mrowisko. Wyłaniający się obraz jest jednoznaczny – największymi apologetami walki z lustracją, zabetonowania archiwów i rozpętywania antylustracyjnej histerii są ludzie, dla których współpraca z SB nie była tylko przymusem czy koniecznością (paszporty!), ale również realizacją własnych celów i potrzeb. Marek Skwarnicki (TW Seneka), Mieczysław Pszon (TW Szary/Geza), Stefan Wilkanowicz (TW Trybun) – warto zapamiętać te nazwiska. Ten ostatni do dziś piastuje stanowiska publiczne – jest m.in. wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, Halina Bortnowska pełni funkcję przewodniczącej Rady Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Tak ma wyglądać ta nowa, zdrowa, demokratyczna Rzeczpospolita? Śmiem wątpić. Ci ludzie nie mają w sobie krzytyny wstydu, honor to pusty frazes.
Nie wolno tu również zapominać o absolutnie ponurej postaci ministra spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego Krzysztofa Kozłowskiego, z pozoru dobrodusznego dziadka, tego samego, który łamiąc prawo zezwolił na nieograniczone buszowanie w archiwach UB/SB tzw. komisji Michnika. Zupełnym przypadkiem teczki współpracy opisywanych przez Graczyka czterech osób zostały zniszczone w latach 1989-1990, gdy krakowski autorytet Kozłowski był szefem MSWiA, a Michnik z Ajnenkielem i innymi robili w archiwach co chcieli…
RG: (…) Nie chcę być brutalny, ale naczelny "Tygodnika" ks. Adam Boniecki po prostu publicznie kłamał na temat mojej książki. (…) Rozmawialiśmy na ten temat (ataku Kozłowskiego w "SuperExpressie" – przyp. mój) w grudniu zeszłego roku, w jego mieszkaniu i on wykazywał absurdalność rozumowania Kozłowskiego. To była bardzo przyjazna rozmowa, a tydzień potem czytam wywiad Bonieckiego w "Przekroju", w którym twierdzi, że nie wierzy, by były więzień polityczny mógł później współpracować z SB.
Rz: Powtarza argumenty Kozłowskiego?
RG: Te, które tydzień wcześniej odrzucał! Nie wierzy mi pan?
Rz; Wierzę, ale to zdumiewające. Jak reagują ludzie "Tygodnika", kiedy widzą czarno na białym dowody współpracy z SB?
RG: Zaraz pojawia się rozmowa o kontekście tych wydarzeń i zarzuty do mnie, że jako 50-latek nie rozumiem czasów stalinowskich, nie pamiętam ponurych lat 60-tych i w ogóle nieczego nie mogę wiedzieć.
Warto tu zauważyć, że pokrętna logika krytyków Graczyka podważa sens istnienia historii jako nauki en bloc. Ot, elita intelektualna…
Z wywiadu Mazurka z Graczykiem, z wszystkich spraw związanych z lustracją w ciągu ostatnich 20 lat wyłania się obraz przygnębiający. Upadają mity jeden po drugim, dla zaspokojenia ordynarnej chciwości czy karierowiczostwa ludzie, których uważano za creme de la creme wolnej Polski, potrafili się skurwić na skalę niespotykaną i niepojmowalną dla normalnego człowieka. Podczas gdy można od biedy znaleźć wytłumaczenie dla człowieka łamiącego się w SB dla ratowania dziecka, małżeństwa, to próba znalezienia alibi dla właściwie bezinteresownego donosicielstwa na najbliższych współpracowników czy rodziny musi spalić na panewce. Jak pisze Aleksander Kaczorowski w najnowszym Newsweeku (7/2011), Graczyk w swej książce udowadnia, że praktycznie nikt w opisywanym środowisku "Tygodnika Powszechnego" nie donosił ze strachu, a dla osobistej korzyści, także finansowej. Wielu z bohaterów książki, katolików regularnie praktykujących i przystępujących do komunii świętej nie miało żadnych oporów moralnych przed donoszeniem na kolegów z pracy. "(…) Najwyraźniej uważali, ze kolegom to się należy, bo jeden nie mówi rano "dzień dobry", drugi ma za dobry samochód a trzeci źle się prowadzi.".Doprawdy, zatrważające.
Nie od dziś wiadomo, że człowiek zdolny jest do dowolnego świństwa w zamian za korzyści dla siebie – jednocześnie jednak pytam, dlaczego za zdradę i oszustwo nagrodą ma być autorytet, pieniądze i stanowiska? Elementarna sprawiedliwość wymaga, by ci ludzie przynajmniej stracili twarz. Tymczasem u nas w Polsce, dwadzieścia ponad lat po "upadku" komuny, nadal powiedzenie w twarz esbeckiemu donosicielowi "ty zdradziecka świnio" powszechnie uznawane jest za chamstwo.
To jest dramat!
W jaki sposób – nowa wciąż – Rzeczpospolita Polska ma mieć zdrowe fundamenty, jeśli jej elitę tworzą ludzie skompromitowani nie tyle kontaktami z komunistycznymi służbami, ale ochoczą, często interesowną i wynikająca z niskich pobudek, współpracą? Poza przypadkami wybitnie zdegenerowanymi – jak choćby Maleszka – nie chodzi mi o zamykanie do więzień. Wystarczającą karą byłoby publiczne ujawnienie faktu współpracy i publikacja materiałów opisujących motywacje donosiciela oraz, wzorem Niemiec (vide Instytut Gaucka), odebranie możliwości zajmowania stanowisk publicznych i pracy edukacyjnej z młodzieżą, choćby w szkolnictwie wyższym. Dziś tymczasem jesteśmy świadkami sytuacji, gdy zwykłe donosicielskie szmaty bywają dziekanami i rektorami uczelni, śmiejącymi się w twarz i wytaczającymi procesy swym krytykom ze środowiska akademickiego. To jest po prostu amoralnie i nienormalne.
Co najgorsze, z każdym upływającym rokiem szansa na choćby moralne ukaranie zdrajców i pozbawienie ich środowiskowego autorytetu maleje. Sprawę załatwia biologia, osiąganie wieku emerytalnego. Wciąż dziesiątki nazwisk są dla ogółu synonimem mądrości, intelektu, bohaterstwa, z winny być symbolem upadku i fałszu.
Po tym wszystkim jak dziwić się przeciętnemu Polakowi, że ujawnienie zdrady i donosicielstwa jest dla niego "nurzaniem w szambie" i dręczeniem starego, zasłużonego człowieka? Wszystkim wrogom rozliczeń z przeszłością udało osiągnąć się jedno – powszechną znieczulicę i budowę moralności, w której donosicielstwo nie jest żadnym problemem. Jednocześnie ten sam szary Kowalski jest uczulany i wpędzany przez tych samych ludzi, te same środowiska w histerię z powodu donosicielstwa szmalcowników, nie wspomnę już o wywoływaniu fałszywego poczucia winy – jałowa w swej istocie dyskusja o czysto paszkwilanckich książkach Grossa toczy się przecież od lat.
Wracając do Graczyka – Aleksander Kaczorowski w swoim, o dziwo nie tępo krytykanckim (to w końcu Newsweek!), artykule pisze, że publikacją książki nie ruszy on z posad bryłę świata, tylko rozwali go na kawałki.
I w tym nasza nadzieja! Każdy z tych małych kamyków może poruszyć lawinę, będącą dla polskich (jak się okazuje) pseudoelit prawdziwą katastrofą. Tyle że to, co dla nich będzie katastrofą, dla Polski i Polaków będzie zbawiennym przeciągiem, który odświeży zaskorupiałe i skostniałe, a oparte o cwaniackie deale zawierane z komunistami przy Okrągłym Stole, towarzystwo wzajemnej adoracji rządzące polską polityką, kulturą, biznesem i przede wszystkim moralnością publiczną.
Marzę od dniu, w którym żaden bezwstydny donosiciel i esbecki kundel nie będzie na ekranie telewizora albo łamach gazety prowadził tyrad antylustracyjnych, poniżając i obrzucając kalumniami prawdziwych bohaterów, ludzi, którzy ryzykując zdrowie i życie (swoje i rodziny) opierali się współpracy.
Marzę.
* * *
Temat porusza również na swoim blogu k. Isakowicz-Zaleski. Polecam!
Wywiad Konrada Piaseckiego z Romanem Graczykiem na stronach RMF.