„Państwo zawiodło”, „rząd powinien zrobić porządek z parabankami” , „trzeba zaostrzyć przepisy”, to tylko niektóre z postulatów, które pojawiły się w mediach po ujawnieniu, że Amber Gold była klasyczną piramidą finansową.
Przez 3 lata spółka ta wypłacała pieniądze z wpłat swoich klientów. Lobby bankowe stara się obecnie wykorzystać wzburzenie ludzi aferą i przeforsować zmiany w prawie, tak aby uderzyć w konkurencję: przede wszystkim spółdzielcze kasy (SKOK-i), ale także inne firmy konkurujące z bankami na rynku finansowym.
Drogie pieniądze
„Jakbyśmy wszyscy poszli po pieniądze do PKO BP, to też byśmy ich nie dostali, więc Amber Gold nie jest żadnym wyjątkiem od reguły. Zastanawia mnie więc, skąd nagle taki zapał do ochrony ludzi akurat przed Amber Gold” – komentuje prof. Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Jak nie wiadomo o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze. W Polsce od lat jest dużo miejsca dla firm konkurujących z bankami. Usługi bankowe są w Polsce bardzo drogie. Komisja Nadzoru Finansowego wprowadziła regulacje przyznawania kredytów i pożyczek (tzw. rekomendacje T i S), które dużą część Polaków uczyniła niezdolnymi do zaciągania kredytów. Tą lukę wykorzystują firmy takie jak np. Provident i SKOK-i. Banki najchętniej zlikwidowałby prawne możliwości istnienia tej konkurencji. Szum związany z Amber Gold pozwala bankowym lobbystom mieć nadzieję na przeforsowanie prawa ograniczającego konkurencje. Oczywiście dla dobra i bezpieczeństwa ludzi.
Tymczasem problemem w Polsce nie są regulacje prawne, ale egzekwowanie obecnie istniejących przepisów. Afery Amber Gold by nie było, gdyby właściciel i prezes Marcin P. (usłyszał już zarzuty karne m.in. fałszowania dokumentów i nielegalnego udzielania kredytów) nie był pobłażliwie traktowany przez sądy. Media doliczyły się bowiem aż 7 wyroków w zawieszeniu (sic!), za przestępstwa finansowe, które otrzymał Marcin P. Nie dość, że nie odwieszono mu żadnego z wyroków, to jeszcze zarejestrowano spółkę, w której był prezesem do czego jako osoba karana nie miał prawa. Dziwna pobłażliwość wobec Marcina P. wskazuje na to, że jego osoba była pod jakimś parasolem ochronnym kogoś wpływowego. Trudno również uwierzyć w to, że człowiek, który w młodym wieku (ma 28 lat) zaliczył tyle wpadek biznesowych, nagle miał przebłysk geniuszu i sam zbudował Amber Gold. Niezależnie od modelu biznesowego umiejętne rozgrywanie mediów i urzędów nadzoru pozwoliło Amber Gold obracać przez 3 lata setkami milionów złotych. Tylko w tym roku na reklamę w prasie spółka ta wydała według cenników ponad 20 mln zł (uwzględniając rabaty było to około 10 mln zł). Tylko jeden dziennik („Puls Biznesu”) odmówił przyjęcia reklamy, gdyż nie chciał brać udziału w naciąganiu ludzi.
Cykliczne piramidy
W Polsce co 3-4 lata wybuchają afery podobne, a nawet większe niż Amber Gold. W 2007 r. splajtowała firma Interbrok oferująca 20 proc. zysku rocznie na transakcjach walutowych (tzw. Forex). Spółka nie prowadziła kampanii reklamowych w mediach. Adresowała swoją ofertę do VIP-ów. Działała posiłkując się renomą BRE Banku, w którego siedzibie przyjmowali klientów. Interbrok prowadził podwójną księgowość. Klientom pokazywał dokumenty z rzekomymi zyskami, faktycznie zaś przynosił straty. Owe zaświadczenia o stanie konta firmy i depozytów okazywano klientom na papierze firmowym BRE Banku. Całość uwiarygodniła osoba Andrzeja K., jednego z właścicieli Interbroku, który był wcześniej członkiem rady nadzorczej BRE. Pracownicy BRE Banku obsługujący rachunki Interbroku wiedzieli, że generuje on straty i nie przeszkadzali w działalności „piramidy”. Ponieważ Interbrok jest bankrutem i nie może spłacić zobowiązań, to część poszkodowanych chce domagać się zwrotu pieniędzy od BRE Banku.
Powściągliwie wobec działalności Interbrok zachowywała się również Komisja Nadzoru Finansowego. Chociaż w lutym 2007 r. skierowała do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zarządzających Interbrokiem (inwestowanie cudzych pieniędzy na zlecenie bez posiadania licencji) to nie umieścił tej spółki na liście ostrzeżeń publicznych. KNF tłumaczyła to dobrem śledztwa. Skutek był taki, że do dnia wybuchu afery tj. 26 kwietnia 2007 r. klienci wpłacali pieniądze do Interbrok. Skala strat ludzi według szacunków mogła sięgnąć nawet miliarda złotych (oficjalnie 260 mln zł). Część ludzi, która straciła swoje pieniądze nie przyznawała się do pełnej wysokości depozytów, gdyż były to „lewe” pieniądze. Na przykład jeden z lewicowych polityków miał stracić w Interbroku 8 mln zł, ale przyznał się „tylko” do straty 1 mln zł.
Równi i równiejsi
Afera z piramidą finansową pod okiem banku nie miała żadnych negatywnych skutków dla branży bankowej, ani nawet dla BRE Banku (poza stratami wizerunkowymi). Przypadek ten pokazuje, że KNF bardzo ostrożnie zajmuje się biznesami, w które zaangażowane są banki. A obecne kierownictwo KNF prowadzi jeszcze bardziej „probankową” politykę nie poprzednie. W teorii KNF powinno bronić klientów przed nieuczciwymi praktykami banków. W praktyce banki są bezkarne. Ostatnio ujawniono w mediach, że Getin Bank sprzedawał produkt będący ubezpieczeniem na życie, połączony z funduszem oszczędnościowym. Klienci twierdzą, że oferowano im ów produkt jako alternatywę dla lokaty. Zapewniano ich, że po pół roku będą mogli, bez dodatkowych kosztów zerwać lokatę. Okazało się, że po pół roku takiego „oszczędzania” z 30 tys. zł robiło się 20 tys. zł, bo bank pobierał honorarium za zarządzanie pieniędzmi. Oczywiście wszystko było zapisane w umowie. Ta była jednak tak skonstruowana, że tylko najbardziej dociekliwi mogli się doczytać się prawdziwych kosztów. Można było je znaleźć w dokumencie „Ogólne Warunki Ubezpieczenia”. Tych dokumentów nie trzeba było podpisywać i klienci uznawali je za mniej ważne. Tego typu praktyki chociaż są ewidentną próbą naciągania nieświadomych klientów, to są traktowane jako zgodne z prawem. Nikt nie postuluje zmian prawnych nakazujących większą przejrzystość bankowych ofert.
Skok na SKOK-i
Sektor bankowy w Polsce działa w warunkach oligopolu. Trudno zauważyć ostrą rywalizację o klienta. Mimo spowolnienia gospodarczego 2011 r. sektor bankowy zakończył z zyskiem 15,7 mld zł netto, o ponad jedną trzecią niż w roku poprzednim. Solą w oku banków są SKOK-i (Spółdzielcze Kasy Oczędnościowo-Kredytowe). Oferują one lepsze warunki oszczędzania i tańsze kredyty. Oprocentowanie lokat terminowych w bankach to średnio około 5 proc. Tymczasem niektóre SKOK-i oferują lokaty nawet 8,25 proc. Przy okazji afery z Amber Gold można było zauważyć próbę połączenia tej afery ze SKOK-ami.
Właśnie rozpoczyna się bowiem batalia o kształt i sposób nadzorowania przez KNF działalności SKOK-ów. W części jest to przeniesienie walki politycznej między PiS, a PO na obszar finansowy. SKOK-i są bowiem uważane za zaplecze finansowe PiS (Grzegorz Bierecki, prezes krajowej SKOK jest senatorem wybranym z list tej partii). Z kolei Platforma Obywatelska ma mocne powiązania z sektorem bankowym. Nowe kierownictwo KNF (Andrzej Jakubiak, Wojciech Kwaśniak) to osoby związane z sektorem bankowym. Pracownicy KNF mówią, że nowe kierownictwo dało wyraźny sygnał, że sektor bankowy będzie traktowany ulgowo.
„Wygląda to tak, jakby KNF cierpiała na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony KNF stroi się w piórka pryncypialnego nadzorcy i pastwi się nad Amber Gold, gdzie straty mogą sięgać stu kilkudziesięciu milionów złotych, a z drugiej nie widzi, że mają miejsce znacznie poważniejsze zagrożenia finansowe, które mogą iść w miliardy złotych” – komentuje Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Zwraca on uwagę na przypadek Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Idea, które – za zgodą KNF – zawiesiło wypłaty na kilkadziesiąt dni. Szewczak zwrócił również uwagą, że dziś banki same tworzą „parabanki”, aby obchodzić obowiązujące regulacje KNF. Analiza rozpiętości rezerw tworzonych przez banki na złe kredyty pokazuje nieskuteczność nadzoru. Jedne banki odkładają bowiem kilka milionów złotych, a inne miliard. Zdaniem Szewczaka mamy do czynienia z cynicznyą próbą wykorzystania klimatu w mediach, to porachunków z konkurencją banków.
Jeżeli lobbystom sektora bankowego uda się wprowadzić zaostrzenie przepisów, to zapłacimy za to z własnej kieszeni. Nie bojące się konkurencji banki natychmiast podniosą cenę kredytu i obniżą oprocentowanie depozytu.
Tekst opublikowany w tygodniku "Najwyższy Czas!"