Les renegats, czyli worek lub rozporek
10/11/2011
424 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Motywy zmiany poglądów można ze sporą pewnością wydedukować z zachowania. Jeśli przyczyną zmiany jest zwyczajne przekonanie, na ogół nie towarzyszy temu zaciekłe zwalczanie przez przekonanego zwolenników poglądów dawniej przez niego wyznawanych.
W Ewangeli św. Mateusza czytamy, że „gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale nie znajduje. Wtedy mówi: Wrócę do swego domu skąd wyszedłem; a przyszedłszy, znajduje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze z sobą siedmiu innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy niż był przedtem”.
Ludzie zmieniają poglądy i to jest naturalne. Teoretycznie każda dyskusja może kończyć się przekonaniem uczestnika, prezentującego pogląd niesłuszny. Dzisiaj, rzecz jasna, nie wchodzi to w grę, bo celem dyskusji nie jest przekonywanie się nawzajem, tylko pokazanie, jak można się „pięknie różnić”, to znaczy – pić sobie z dzióbków, ale broń Boże nie zmieniać poglądu z którym się do dyskusji przystąpiło. „Dialog” bowiem, w który – jak się okazało – „wierzy” przewielebny ksiądz Boniecki, jest celem samym w sobie. Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, a na jedną z nich wskazał brutalnie jeszcze za komuny felietonista Hamilton („W warszawskiej urzędówce „Kulturze” komunistyczny parobek Hamilton…”) wyjaśniając, że w Polsce są dwa światopoglądy, bo są dwie kasy. Kasa jako najtrwalszy fundament i gwarancja stałości poglądów? Czemu nie; wspominał o tym już Gałczyński w „Refleksjach z nieudanych rekolekcji paryskich”: „Posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę – kto mnie przyjmie?” Czyż nie na tym właśnie polega np. główna trudność sławnego „dialogu ekumenicznego”? Pół biedy, gdy w tym dialogu rzeczywiście wchodzą w grę jakieś subtelności teologiczne, na przykład – czy Duch Święty pochodzi „od Ojca i Syna”, czy inaczej – „od Ojca przez Syna” – ale w znacznej wiekszości przypadków o żadnych takich subtelnościach nie ma mowy, bo każdy wie, że np. rozłam spowodowały królewskie maroty. O tym jednak za żadne skarby nie można głośno mówić. Dlatego też rozmaici elokwentni teologiczni krętacze ubierają pierwotne, chamskie przyczyny sporu, w niesłychanie skomplikowane woale, spod których już niczego nie widać. Pamiętając jednak, że strzeżonego Pan Bóg strzeże, na wszelki wypadek celebruje się „dialog”, to znaczy – wspomniane wzajemne picie z dzióbków – i na takich celebrach, jak nie w tym, to w innym miejscu, gdzie są dobre hotele i restauracje, zawodowi dialoganci spędzają nieraz całe życie. Warto przypomnieć wstrząs, jaki w tych środowiskach wywołała publikacja dokumentu „Dominus Iesus”, w którym J.Em Józef kardynał Ratzinger powtórzył proste prawdy wiary. Nic tak nie gorszy jak prawda, toteż klangor gęgaczy zaniepokojonych możliwością zakończenia dobrego fartu, podniósł się aż pod Niebiosa, które wreszcie wysłały na ziemię aniołka z komunikatem: „Pan Bóg prosi, żeby było ciszej!”
Motywy zmiany pogladów można ze sporą pewnością wydedukować z zachowania. Jeśli przyczyną zmiany jest zwyczajne przekonanie, na ogół nie towarzyszy temu zaciekłe zwalczanie przez przekonanego zwolenników poglądów dawniej przez niego wyznawanych. Jeśli jednak w grę wchodzą inne motywy przewodnie, to jest odwrotnie. Taki delikwent prezentuje ostentacyjną gorliwość neofity w myśl formuły: „palę wszystko, co kochałem, kocham wszystko, co paliłem!” A z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w kilku przypadkach, którymi zainteresowałem się pod wpływem irytacji radiową wypowiedzią ex-jezuity Stanisława Obirka na temat Romana Dmowskiego w związku z Marszem Niepodległości. Powiedział on, że obecność ronda Romana Dmowskiego w Warszawie jest skandalem, ponieważ Dmowski był antysemitą. „Niech sobie człowiek wiarę ma, czy nie ma, ale najgorzej, kiedy się nie trzyma tego, w co już raz wdepnął i próbuje, jaka się wiara lepiej dopasuje” – przestrzegał Antoni Słonimski. Gdyby nie różnica wieku, to przysiągłym, że miał na myśli właśnie ex-jezuitę Stanisława Obirka. Jak wiadomo, wystapił on z zakonu pod pretekstem szykan, jakie miały go spotkać z powodu krytykowania „bałwochwalstwa” jakim otoczony został w Polsce Jan Paweł II. Byłoby to może przekonujące, gdyby nie fakt, że wkrótce po wystąpieniu z zakonu Stanisław Obirek poślubił był panią Szaszanę Ronen, byłą małżonkę Michała Sobelmana, z którą, jak na tej podstawie można się domyślić – dzielił zainteresowania nie tylko ściśle naukowe. Ta sytuacja wydaje się zupełnie odarta z patosu, zbliżając się do słynnej ubeckiej triady: „korek, worek i rozporek”, przy pomocy której bezpieczniakom udawało się nakłaniać niektóre osoby duchowne, by „bez swojej wiedzy i zgody” – i tak dalej. Co więcej – nabiera mimowolnych akcentów komicznych, gdy dopuścimy, iż neoficka gorliwość Stanisława Obirka w walce z przejawami antysemityzmu może być wzmacniana obawą konfliktów i rozmaitych małżeńskich opresji. Podobnie zachowuje się Tadeusz Bartoś – dominikański ptaszek Boży, który 25 stycznia 2007 roku opuścił zakon między innymi na tle krytyki nauczania Kościoła w kwestiach homoseksualnych. Że też akurat to musiało go tak razić, aż na otarcie łez uhonorowany został nagrodą „Hiacynt”, przyznawaną przez utworzoną przez sodomitów i gomorytki Fundację Równości. Wreszcie Tomasz Węcławski, który nie tylko odszedł ze stanu kapłańskiego, ale również formalnie wystąpił z Kościoła katolickiego, a 30 kwietnia 2008 roku przybrał nazwisko Polak, podobnie jak jego młodsza małżonka Beata Anna Pokorska. Ten związek niewątpliwie musiał odmłodzić również profesora Tomasza Polaka, bo czyż w przeciwnym razie wystąpiłby u boku żony w skórzanych spodniach, jako wzbudzający sensacyjną wesołość uczestnik „Marszu Równości”, zorganizowanego przez sodomitów i gomorytki w Poznaniu?
O ile wspomnianych byłych duchownych można podejrzewać, iż doznali iluminacji na tle seksualnym, o tyle takiej motywacji trudno dopatrzeć się w przypadku posła Stefana Niesiołowskiego, czy senatora Jana Filipa Libickiego. Obydwaj zaczynali jako ostentacyjnie pobożni działacze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a ostatecznie wylądowali w Platformie Obywatelskiej, gdzie poseł Niesiolowski „przekonany” przez premiera Tuska, w podskokach poparł kandydaturę Wandy Nowickiej na sejmową wicemarszalicę. Jestem pewien, że nie jest to ostatnie słowo obydwu mężów stanu, którzy na pewno już wkrótce zaskoczą nas gotowością do jeszcze większych poświęceń – oczywiście dla dobra Polski. Ale – powiedzmy sobie szczerze – jakże inaczej, skoro alternatywą jest powrót z parlamentarnych salonów, gdzie na koszt Rzeczypospolitej można dobrze wypić i smacznie zakąsić – do ciemności zewnętrznych, gdzie nie tylko płacz i zgrzytanie zębów, ale przede wszystkim – konieczność wydłubywania kitu z okien? W obliczu takiej alternatywy nawet pani Wanda Nowicka wydaje się warta mszy.
Stanisław Michalkiewicz