Z jednej strony wielka radość, z drugiej niepokój – los skojarzył Legię ze Spartakiem Moskwa – rywalem bardzo atrakcyjnym pod względem kibicowania, niesłychanie silnym piłkarsko, ale i znajdującym się w znacznej odległości od Warszawy, a co gorsza – poza strefą Schengen. Kibice liczyli się więc z tym, że dojazd do Moskwy będzie arcytrudny, jednakże prawdziwi fanatycy czuli również ekscytację związaną z możliwością starcia z tak renomowanym rywalem, którego kibice należą przecież do ścisłej rosyjskiej czołówki. Wyjazd był planowany niemalże od momentu losowania – wizy, pozwolenia, vouchery, bukowanie samolotów i ustalanie tras – szał wyjazdowy nie ustawał przez długie tygodnie, a udane zarówno pod względem kibicowskim, jak i piłkarskim (Wojskowi byli przecież skazywani na pewną śmierć) spotkanie, jedynie rozbudzało apetyty. Koszta wyjazdu przerastały możliwości finansowe większości kibiców, lecz i tak Legia zadeklarowała przyjazd w liczbie około 250 osób.
Liczba okazała się być przesadzona. Co gorsza – nie z winy samych legionistów. O godzinie drugiej w nocy, na kilkanaście godzin przed meczem rozpoczęła się bowiem kontrola celna na granicy łotewsko-rosyjskiej. To, co działo się później zakrawa o absurd. Rosyjscy celnicy słyną ze swojego szacunku do pracy, który wyrażają wyjątkowym celebrowaniem każdej, najdrobniejszej nawet czynności. Powolne tempo kontroli nie było jednak póki co gwoździem do trumny z ekipą wyjazdową liczącą około 150 osób. Aroganckie i pełne chamstwa zachowanie rosyjskiej strony – również. Prawdziwą kością niezgody okazał się być transparent mający tworzyć element oprawy meczowej o treści „Smoleńsk pamiętamy”. Reakcja celników była natychmiastowa – od razu przyczepiono się do przewożonych środków pirotechnicznych, rozpoczęła się bardzo szczegółowa kontrola osobista, która trwała niemalże do godziny… 14. Przez granicę przedostał się tylko jeden autokar, pozostałe zrezygnowały z trasy, ponieważ fizycznie niemożliwe stało się dotarcie na mecz.
W międzyczasie okazało się zresztą, że w Moskwie również kibiców Legii spotka kilka poważnych problemów. Przede wszystkim wymiana voucherów, która początkowo miała się odbyć w okolicach stadionu została zarządzona w hotelu, w którym mieszkali piłkarze. To kolejne utrudnienie dla podróżujących fanatyków – ich podróż została wydłużona o długie minuty spędzone w moskiewskich korkach. Grupa lecąca samolotem czarterowym również nie ustrzegła się problemów – 35 kilometrów z lotniska do hotelu przejechała w 2,5 godziny. Warto dodać, że ceny noclegu również imponowały – 300 euro za dobę zwalało z nóg wielu warszawskich kibiców, stąd też na taką opcję wyjazdową zdecydowała się naprawdę garstka. Okazał się to jednak strzał w dziesiątkę – samochody zostały przecież zawrócone z trasy. Warto przypomnieć, że cała oprawa meczowa wieziona była autokarami – składać się na nią miały sektorówka Smoleńsk 2010 Pamiętamy, który tak mocno rozsierdził rosyjskich celników, transparent „Zabierzcie Donalda, oddajcie czarne skrzynki” oraz spore ilości pirotechniki. Koszt przygotowania prezentacji kibice wyceniają na osiem tysięcy złotych.
Ostatecznie w Moskwie zameldowało się około 80 kibiców, którzy nie bez problemów znaleźli się na stadionie przed meczem. Wspomniana już wymiana voucherów okazała się być niedostateczną przeszkodą, dlatego też nagle zarządzono kontrolę paszportową. Żądni zemsty byli także fanatycy Spartaka, którzy w Warszawie przekonali się o tym, że 45-letnia przyjaźń polsko-rosyjska jest faktem wyłącznie w… Faktach, teraz zaś sami polowali na warszawiaków. Spartak na przyjazd Polaków przygotował specjalne transparenty: „Legia to stara kurwa”, czy też wizerunek tirówki w barwach stołecznego klubu stojącej obok drogowskazu na Warszawę. Nie zabrakło pirotechniki i dość chaotycznej oprawy. Niestety ekipa z ulicy Łazienkowskiej tego dnia mogła popisać się wyłącznie siłą swoich gardeł – flagi, pirotechnika i oprawa pozostały na granicy łotewsko-rosyjskiej. Trzeba jednak przyznać, iż mimo przeciwności warszawiacy zaprezentowali się godnie:
To jednak nie był koniec atrakcji tego dnia. Zaskakujący, by nie powiedzieć sensacyjny awans Legii po dramatycznej końcówce spotkania wywołał szał i euforię w stolicy. Ekipa zatrzymana na granicy oglądała mecze w pubach, na stacjach benzynowych i wszędzie, gdzie tylko znajdowały się telewizory – w każdym z tych miejsc jeszcze długie godziny po zakończeniu spotkania nie ustawały chóralne śpiewy. Kibice, którzy pozostali w Warszawie od razu zdecydowali z kolei, że impreza ma przenieść się na Okęcie, gdzie w okolicach 3 nad ranem ma wylądować samolot ze zwycięzcami dwumeczu. Tysiąc kibiców już na godzinę przed przylotem głośnymi śpiewami świętował zwycięstwo, jednakże prawdziwa eksplozja radości nadeszła wraz z wylądowaniem piłkarzy. Sami futboliści intonowali śpiewy, przede wszystkim dla bohatera całej Warszawy, czyli Janusza Gola, zdobywcy zwycięskiego… gola w doliczonym czasie gry. Przez megafon za przyjęcie dziękował Maciej Skorża, całemu powitaniu towarzyszyła zaś również odpalona pirotechnika.
Całość znakomicie skomentował Daniel Ljuboja, nowy zawodnik Legii, który w trakcie swojej kariery zwiedził większość stadionów francuskiej Ligue 1, a jako Serb doskonale wie co oznacza piłkarski fanatyzm. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałem – powiedział dziennikarzom, wyrażając tym samym podziw dla kibiców, którzy w środku nocy, w tygodniu zerwali się z łóżek by wspólnie przeżywać awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej.
Tego dnia cała Warszawa huczała od odpalanych petard, a race przez długie godziny wskazywały miejsca zabawy kibiców. Stołeczni fani nie osiadają jednak na laurach – już teraz rozpoczęto bowiem planowanie kolejnych wyjazdów – do Eindhoven, Bukaresztu oraz Tel-Awiwu, bowiem to właśnie tam przyjdzie im zagrać spotkania kolejnej fazy. Oby tym razem nie było problemów z dojazdem dla wszystkich kibiców i oby piłkarze po raz kolejny dali fanatykom ogromne powody do radości.