Umieszczam(powtarzam) artykuł pani Izabeli Falzmann, który został wciśnięty gdzieś w kąt NE i mimo próśb nie został "odtajniony". Moja reakcja spowodowana jest oburzającym obrazkiem na nowej części grafomańskiej, ale wybitnie szkodliwej produkcji Alefa, tak promownej na NE. Do tego działu nie można wklejać ARTYKUŁÓW, pozostaje więc ta forma. http://izabela.nowyekran.pl/post/6359,laksacja-umyslowa-ejakulacja-slowna-gra-polslowek Mirosław Dakowski Laksacja umysłowa, ejakulacja słowna, gra półsłówek Izabela Falzmannowa Sądzę, że cierpię na coś w rodzaju synestezji. Słowa, poza swym znaczeniem mają dla mnie dodatkowy wymiar. Smak, kształt, sama nie wiem jak to opisać. Istnieją słowa, których nie cierpię bez żadnych racjonalnych przyczyn. Takim słowem jest na przykład „ubogacić”. Kiedy je słyszę, czuję w ustach smak posolonego kompotu. Ta dolegliwość ułatwiała mi zawsze pracę redaktorską i tłumaczenie z języków, które […]
Umieszczam(powtarzam) artykuł pani Izabeli Falzmann, który został wciśnięty gdzieś w kąt NE i mimo próśb nie został "odtajniony". Moja reakcja spowodowana jest oburzającym obrazkiem na nowej części grafomańskiej, ale wybitnie szkodliwej produkcji Alefa, tak promownej na NE. Do tego działu nie można wklejać ARTYKUŁÓW, pozostaje więc ta forma.
http://izabela.nowyekran.pl/post/6359,laksacja-umyslowa-ejakulacja-slowna-gra-polslowek
Mirosław Dakowski
Laksacja umysłowa, ejakulacja słowna, gra półsłówek
Izabela Falzmannowa
Sądzę, że cierpię na coś w rodzaju synestezji. Słowa, poza swym znaczeniem mają dla mnie dodatkowy wymiar. Smak, kształt, sama nie wiem jak to opisać. Istnieją słowa, których nie cierpię bez żadnych racjonalnych przyczyn. Takim słowem jest na przykład „ubogacić”. Kiedy je słyszę, czuję w ustach smak posolonego kompotu.
Ta dolegliwość ułatwiała mi zawsze pracę redaktorską i tłumaczenie z języków, które znam na poziomie dużo mniej niż średnim. Na sprzeczność wewnętrzną tekstu, nawet dobrze ukrytą, reaguję wręcz fizjologicznie.
Na tej zasadzie „Ziele na kraterze” Wańkowicza wywoływało we mnie zawsze odruch wymiotny. Uspokoiłam się, gdy ostatnio przeczytałam publikowane w „Rzeczpospolitej” fragmenty wspomnień pisarza, z których wynikało, że fatalne relacje z żoną doprowadzały go do permanentnego nieżytu jelit i jedynym spokojnym okresem jego małżeństwa był czas, gdy żona przeniosła się do kochanka. Uspokoiłam się, że miałam rację nie chcąc czytać tego lukrowanego kłamstwa.
Podobnie odbierałam „Cesarza” Kapuścińskiego. Odrzuciłam książkę po kilku stronach nie wiedząc, że Kapuściński miał zwyczaj zmyślać swoje reportaże i że był agentem.
Fałsz tej ksiązki było widać słychać i czuć. Nie mogłam pojąć jak można się nią zachwycać.
Na prośbę znających moją przypadłość znajomych usiłowałam przeczytać książkę „Pola Laska” niejakiego Alefa Sterna. Napiszę wprost- czytając ten tekst czułam się tak, jakbym stała w zamkniętej windzie, a obok ktoś wymiotował, albo wypróżniał się, albo ejakulował. Autor bez najmniejszych zahamowań wydobywa z siebie strumień głupawych i wulgarnych skojarzeń równie prymitywnych jak jego częstochowskie rymy.
Jak gdzieś przeczytałam, Stern umieszczany jest przez krytyków pomiędzy Masłowską i Ziemkiewiczem. Uwierzyłabym, gdyby taką recenzję napisał sobie i umieścił w sieci sam Stern. Nie brakuje mu dobrego samopoczucia, a nawet samouwielbienia.
Ziemkiewicz, jak nikt wśród dziennikarzy, ma wspaniałe wyczucie języka potocznego. Używa go dla wzmocnienia swoich wyrafinowanych intelektualnie wywodów, we właściwym miejscu i we właściwy sposób. Masłowską, też obdarzoną dużym wyczuciem językowym, różni od Ziemkiewicza fakt, że w przeciwieństwie do niego ma niewiele do powiedzenia. Jej pełne wulgaryzmów teksty mają jednak dla jej wielbicieli zapewne taki sam smaczek, jak swego czasu picie bimbru z musztardówek na intelektualnych salonach.
Ktoś inny porównywał Sterna do Łysiaka na tej chyba zasadzie, że Łysiak też nie potrafi oprzeć się pokusie luźnych skojarzeń, aluzji, gry półsłówek. Tyle, że każdy bon mot Łysiaka jest na najwyższym poziomie, natomiast skojarzenia Sterna są na poziomie koszarowej latryny.
Osobnym problemem jest cel wydania takiej książki i jej adresat. Swego czasu wielkie wzburzenie wywołał „Rok w trumnie” Romana Bratnego. Choć zgodziłabym się z wieloma tezami autora, książka też wydawała mi się obrzydliwa. Bratny załatwia w niej porachunki z „solidaruchami” z wdziękiem kogoś, kto wypróżnia się na grób nielubianej osoby.
To, że godzimy się z przesłaniem tekstu nie musi oznaczać, że akceptujemy jego formę i inspirację. Wiele lat temu Andrzej Mencwel „popełnił” w areszcie tekst pod tytułem „Sprawa komandosów” analizujący środowisko koncesjonowanej opozycji. Osób, jak napisał, potrójnie wyalienowanych: przez pochodzenie etniczne, działalność rodziców i zamknięty kwartał ulic, gdzie mieszkali. Choć z wieloma tezami tego tekstu zgadzałam się już wtedy, a tym bardziej zgodziłabym się dziś, podzielałam oburzenie środowiska na konfesjonał, który niefortunnie wybrał sobie Mencwel dla swych wyznań.
Jakie rewelacje o polskiej rzeczywistości zawarte są w książce Sterna? „Że to panie złodziej na złodzieju i złodziejem pogania”. Aby usłyszeć takie prawdule wystarczy wybrać się na najbliższy bazar. Pewne zaskoczenie budzą rzekome prorocze wizje Sterna na temat katastrofy smoleńskiej. Być może w środowisku, na które powołuje się sam Stern mówiło się o tym wprost, albo pośrednio. Piotrowski zapytany w sądzie, czy ktoś wydał mu rozkaz zamordowania księdza Popiełuszki odparł, że nie, ale w jego środowisku mówiło się, że trzeba „z tym skończyć”. (Osobną sprawą jest wiarygodność zeznań Piotrowskiego).
Równie dobrze moglibyśmy przypisać profetyczne zdolności Komorowskiemu, który na dwa lata przed katastrofą powiedział, że „może prezydent gdzieś poleci i wszystko się zmieni”.
Stern ma tyle wspólnego z Komorowskim, że zarówno jeden jak i drugi nie panują nad językiem ( chciałoby się powiedzieć nad zwieraczami). Stern wydaje się wręcz cierpieć na zespół Tourette’a przejawiający się nieopanowanym wykrzykiwaniem wulgarnych słów.
Książka Sterna imituje strumień świadomości, albo pismo automatyczne używane do leczenia rozhisteryzowanych paniuś, które w ten sposób miały możliwość wyrazić w nieskrępowany sposób swoje fantazje erotyczne i frustracje.
Ci z państwa, którzy mieli nieprzyjemność być przesłuchiwani powinni rozpoznać w niej ubecki język pełen wulgarności, niedomówień i podprogowego przekazu. Rozmawiając ze studentami czy inteligentami taki ubek zapewniał o swym patriotyzmie (Być może Mencwel w ten patriotyzm uwierzył i dlatego powierzył ubekom swe przemyślenia). W książce Sterna ubek i syn ubeka kocha Polę (czytaj Polskę) nad życie. To właśnie jest jej główne przesłanie.
Stern jest wydmuszką, kreacją ex nihilo, jak Owsiak, Doda i inne zjawiska popcorn kultury. Tak jak Owsiak przemyca tezę „róbta co chceta”, jak Doda epatuje przemyślaną wulgarnością. Pół biedy gdyby Stern najzwyczajniej w świecie chciał zarobić na swych mętnych proroctwach i jak mówią psychiatrzy „lepkości tematu”. Obawiam się jednak, że jest to działanie na zamówienie.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego Nowy Ekran promuje taką twórczość. Czy zadecydowały o tym zobowiązania finansowe właściciela tego portalu?