Takich miernych, ale wiernych „szoferów” Janickich mamy w państwie Tuska na różnych kierowniczych stanowiskach pod dostatkiem…
Zwykłym zjadaczom chleba, czyli i mnie wydaje się, że aby zostać generałem i przywdziać spodnie z lampasami należałoby na początku ukończyć jakąś renomowaną uczelnię wojskową. Później trzeba mozolnie i latami piąć się po kolejnych szczeblach kariery, a i to przecież nie wystarczy.
Nie ma takiej zależności, według której każdy zdyscyplinowany oficer u schyłku swej kariery mógł być pewien generalskich wężyków na czapce i pagonach. Trzeba jeszcze czegoś więcej. Ciągłe doszkalanie się, studia na akademii sztabu generalnego, wybitne zdolności dowódcze i strategiczne. Czasem nawet i to może się okazać za mało.
Tak powinno być, ale zdarzają się generałowie, którzy nie ukończyli żadnych uczelni czy szkół wojskowych, a mimo to w oszałamiającym tempie uzyskali generalskie szlify. Podam przykłady dwóch generałów brygady, na których łatwo można się domyśleć, kto lub co musiało stać za tak błyskawicznymi ścieżkami awansu.
Pierwszym z nich był generał brygady Piotr Jaroszewicz, późniejszy wieloletni premier w PRL, zamordowany w 1992 roku w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach.
Ten absolwent liceum ogólnokształcącego i skromny nauczyciel przedwojennych szkół powszechnych w Michałówce, Pilawie i Borowiu w powiecie garwolińskim musiał się czymś bardzo zasłużyć sowietom skoro generałem brygady [po ukończeniu kursu oficerów polityczno-wychowawczych (politruków)] został zaledwie po dwudziestu ośmiu miesiącach od wstąpienia do Pierwszego Polskiego Korpusu Sił Zbrojnych w ZSRR.
Nawet człowiek Kremla, Jaruzelski vel agent „Wolski”, mógł mu pozazdrościć błyskawicznej wojskowej, a później politycznej kariery.
Drugim generałem brygady, o którym chcę napisać jest Marian Janicki, obecny szef Biura Ochrony Rządu.
Ten człowiek bez żadnego przygotowania wojskowego, ukończenia jakiejś wojskowej uczelni czy szkoły zaczynał w 1988 roku, jako kierowca kolumny transportowej w BOR, a w 1990 roku był szoferem kandydata na prezydenta, Lecha Wałęsy oraz kumplem „Mnietka” Wachowskiego.
Z wnioskiem o awans generalski dla Janickiego w 2005 roku wystąpił do ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ówczesny szef MSWiA, Ryszard Kalisz.
W 2005 roku po wyborczym zwycięstwie PiS, szybko generała „fachowca” przeniesiono do rezerwy kadrowej, lecz niestety za Tuska nasz przebojowy szofer-generał powrócił.
Jaki los powinien spotkać człowieka, który w dużej mierze odpowiada za brak profesjonalnego zabezpieczenia wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego na uroczystościach w Katyniu 10 kwietnie 2010 roku?
No cóż, gdyby dysponował on honorem już nie tylko przedwojennego generała, ale zwykłego ówczesnego oficera czy podoficera to po prostu strzeliłby sobie w to kwietniowe przedpołudnie prosto w łeb.
Jeżeli by tego nie uczynił to wyrzucono by go ze służby na zbity pysk i wsadzono za kratki, a jego zwierzchnika, ministra Jerzego Millera zamiast czynić szefem komisji wyjaśniającej przyczyny katastrofy smoleńskiej, czyli sędzią we własnej sprawie, należałoby, co najmniej zdymisjonować i postawić przed Trybunałem Stanu.
Wizyta Baracka Obamy w Polsce uzmysłowiła nam już całkiem namacalnie, w jakim państwie żyjemy.
Widzieliśmy jak dbano o bezpieczeństwo prezydenta USA. Bez przerwy słyszeliśmy, jak to amerykańskie służby opanowują Okęcie łącznie z wieżą kierowania lotami. Słyszeliśmy o snajperach na dachach i drobiazgowym sprawdzaniu trasy przejazdów. Media epatowały nas tym jak to setki agentów sprawdza kratki ściekowe i kanały.
A kto był przez te wiodące media proszony o fachowe komentarze?
Ano nasz szofer w portkach z lampasami, który nie sprawdził nawet jak wygląda, buda ruska zwana wieżą kontroli lotów w Smoleńsku. Mało tego, on nie widział potrzeby sprawdzenia czy ktoś tam w ogóle siedzi, ilu ich jest, jakie mają urządzenia i czy chociaż są trzeźwi. Nikt nie sprawdził lotniska, a Prezydent mojego kraju leżał godzinami na jakieś ruskiej płachcie rozłożonej na smoleńskim błocie jak za przeproszeniem bezpański pies.
I to ten człowiek w ubiegłym tygodniu zapewniał z ekranów telewizorów, że nasze służby nie mają się, czego wstydzić w porównaniu z amerykańskim Secret Service.
Oto kilka medialnych komunikatów szofera w portkach z lampasami i wytartym czołem:
– Kilkaset osób przygotowuje się na wizytę Baracka Obamy w Polsce, już od kilku tygodni współpracujemy z Secret Service – powiedział w TVN 24 gen. Marian Janicki. – Mamy do siebie wzajemne zaufanie, wszystko jest przygotowane – dodał szef BOR, zapytany o przygotowania do wizyty prezydenta USA w Polsce.
– Nie chcę tego komentować, bo to dotyczy moich kolegów. Myślę jednak, że to w Polsce nie będzie miało miejsca – odpowiedział Janicki zapytany o wczorajszą wpadkę podczas wizyty Obamy w Irlandii (związaną z jednym z samochodów ze świty prezydenta USA), i o to, czy taka wpadka może powtórzyć się w Polsce.
– Mamy wszystko zapięte na ostatni guzik, nie tylko z kolegami z Secret Service, ale i z policją i innymi służbami. Czekamy na pana prezydenta – zadeklarował szef BOR
A może tak wielka akcja United States Secret Service to nie były tylko rutynowe działania, ale właśnie czynności spowodowane brakiem zaufania do kraju gdzie za bezpieczeństwo vipów odpowiada człowiek, który po tragicznej śmierci Prezydenta Polski i 95 członków dellegacji, nadal z nieznanych i niezrozumiałych dla normalnych ludzi powodów pozostaje dowódcą BOR?
Cofnijmy się do zeszłorocznego pogrzebu śp. generała Gągora na Cmentarzu Powązkowskim i do wypowiedzi jednego z oficerów NATO, który widząc zgromadzoną tam generalicję i oficjeli skomentował:
„Macie szczęście, że mimo waszego większego zaangażowania w Afganistanie niż hiszpańskie, nie zainteresowali się wami dotąd terroryści, bo moglibyście stracić na tym cmentarzu resztę generałów oraz ministra obrony i szefa BBN”.
Powiedzmy sobie w końcu szczerze i bez ogródek. Dzisiejsza Polska pod rządami Tuska to żadne demokratyczne państwo prawa, z którego powinniśmy być dumni, a najzwyklejsza republika bananowa gdzie karty rozdaje obca agentura i różne antypolskie lobby.
Takich miernych, ale wiernych „szoferów” Janickich mamy w państwie Tuska na różnych kierowniczych stanowiskach pod dostatkiem. Prowadzą oni na dno polskiego Titanica w rytm medialnej wesołej i znieczulającej muzyki odgrywanej przez orkiestry z Czerskiej i Wiertniczej
Czy zdążymy się ocknąć na czas?
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (22/2011)