Tata Łukaszka został wezwany w pracy do swojego szefa.
– Pojedzie pan na rozmowy. Dzisiaj – oznajmił bez żadnego wstępu.
Tata Łukaszka został wezwany w pracy do swojego szefa.
– Pojedzie pan na rozmowy. Dzisiaj – oznajmił bez żadnego wstępu.
– A… A… Ale ja się nie zajmuję rozmowami z klientami – bronił się tata Łukaszka.
– Spokojnie. To tylko taka pierwsza rozmowa, zapoznawcza. Bez żadnych wiążących ustaleń. Tu jest nazwa firmy…
Tata Łukaszka zerknął na wizytówkę i momentalnie się spocił.
– Czy pan wie, czyja jest ta firma?! – zawołał przerażony.
– Właściciel jest na liście najbogatszych.
– No tak, ale czy… – tata Łukaszka chciał spytać, czy szef wie, jak tamten facet doszedł do takich pieniędzy, ale przypomniał sobie, że jego szef też jest na tej liście, więc urwał.
– On też będzie na tym spotkaniu – rzekł szef. – Będzie pan z nim rozmawiał.
– To nie jest dobry pomysł.
– Boi się pan jechać sam? No dobrze. Pojedzie z panem Kubiak.
– A to już w ogóle nie jest dobry pomysł! – zawołał wystraszony tata Łukaszka. Ale szef się uparł i pojechali we dwóch. W przeciwieństwie do taty Łukaszka Kubiak tryskał beztroską i optymizmem.
– Skoczymy, pogadamy, kawę wypijemy. Luzik. Jam mógłbym pracować w rządzie – westchnął Kubiak. Tata Łukaszka zacisnął szczęki i weszli do biurowca. W wielkiej sali konferencyjnej czekało już na nich kilku panów.
– Witam – powiedział właściciel firmy, z którym mieli rozmawiać. – To mój wspólnik…
– Też jest na liście najbogatszych – szepnął Kubiakowi tata Łukaszka.
– …i nasi asystenci. To co, może najpierw kawę?
– Chętnie – zgodził się Kubiak i rzucił się na fotel. Tata Łukaszka usiadł ostrożnie jakby siadał na szpilki. Ci faceci zarabiali więcej rocznie niż on przez całe życie. Ale Kubiakowi to nie przeszkadzało, ze swadą opowiadał świńskie dowcipy. O dziwo, i właścicielowi i wspólnikowi bardzo się podobały. Jedynie ich asystenci wyglądali na równie zażenowanych co tata Łukaszka.
Weszła sekretarka niosąc filiżanki z kawą.
– Dla kogo?
– Dzięki – rzucił swobodnie Kubiak i wziął sobie pierwszą filiżankę z brzegu. Sekretarka spiorunowała Kubiaka wzrokiem i rozstawiła resztę filiżanek. Wszyscy siorbnęli po łyku, popatrzyli na nogi wychodzącej sekretarki i wrócili do rozmowy. Tylko Kubiak dopił kawę do końca.
– A zatem… – rzekł tata Łukaszka drżącym głosem gdy z boku rozległo się dziwne rzężenie. Purpurowy na twarzy Kubiak szarpał za węzeł krawata. Uniósł się w fotelu, wykrztusił:
– Tru… Ci… Zna… – i zwalił się na blat na stołu. Zapadła straszna cisza.
– Taaak… – powiedział wolno wspólnik właściciela. – Zawsze miałem przeczucie, że chcesz się mnie pozbyć. Kazałeś swojej sekretarce zatruć kawę, co? Ty gnido! Ty ubeku!
– Kto kogo?! – ryknął właściciel zrywając się z fotela. – Ty cinkciarzu zakichany, to ty mnie chciałeś otruć! I przejąć moją firmę!
– Jaką twoją?! – zaśmiał się wspólnik. – Towarzyszy z resortu chyba!! Myślisz, że nie widziałem tych wszystkich twoich kantów?!!
– A ja wiem co robiłeś z prowizjami! – zawołał właściciel.
– A ja mam twoje bilingi!
– A ja skopiowałem cały twój komputer!
– A ja twój! I maile też!
– A spałem z twoją żoną!
– A ja z twoją! I z twoją córką też!
– A ja z twoim synem!
Wspólnik gwałtownym ruchem wyszarpnął pistolet i z częścią asystentów zaczął się przesuwać w kierunku drzwi. Właściciel też wyszarpnął broń i z resztą asystentów ruszył w ślad za tamtymi.
Po kilku minutach tata Łukaszka został sam (nie licząc Kubiaka). Gdzieś z głębi budynku niosły się krzyki i strzały.
– Uff! Myślałem, że krawędź blatu mi żebra połamie – powiedział Kubiak i wstał ze stołu. – I co? Jak mi wyszedł kawał?! Prima aprilis!
– To był kawał?!!! – wrzasnął tata Łukaszka i gdyby opuścić wulgarne słownictwo, to niczego nie powiedział. Razem z Kubiakiem opuścili prędko biurowiec. Pod budynek zajeżdżały na sygnale radiowozy. Kubiak został, żeby popatrzeć, a tata Łukaszka usiadł gdzieś na ławce. Ku swojemu przerażeniu zauważył, że dosiadła się do niego znana mu postać. Zakapturzona, w habicie i z kosą w dłoni. Tego dla tata Łukaszka było już za wiele. Zrobiło mu się słabo i cały krajobraz zaczął mu łagodnie odpływać w dal…
– Ogarnij się, Hiobowski – rzekła ostro Śmierć. – Zemdlejesz na ławce i co? Okradną cię jak będziesz tak sam leżał!
– A… A… A pani? – jęknął tata Łukaszka.
– Ja zaraz idę. Mam robotę. W tym biurowcu. Strzelanina jakaś była.
– Wiem…
Śmierć spojrzała nagle na niego uważnie, a potem na tłum kłębiący pod budynkiem.
– Czy tam jest Kubiak?
– Tak – odparł tata Łukaszka.
– No ładnie – Śmierć opadła na oparcie ławki. – Mogłam się tego była spodziewać. Oj napracuje się moja nowa kosa, napracuje… – i pokazała lśniące ostrze. – Tnie super. Zobacz sam!
Wstała i zamachnęła się mocno. Świsnęło powietrze, a potem coś brzęknęło i oderwane ostrze poleciało gdzieś na jezdnię. Przejechał po nim autobus i blacha malowniczo się wygięła.
– No co za gówno sprzedają w tych marketach! – eksplodowała Śmierć. – No to trudno! Ofiar śmiertelnych nie będzie! A ja się będę musiała wykosztować na nową kosę. Nówka była. Nieużywana… – i tu spojrzała na tatę Łukaszka. – To niech sobie nią chociaż ciebie, Hiobowski ubiję. Drzewcem.
– Nieee!!!
Śmierć nie mogła sobie odmówić delikatnego uśmiechu. Szturchnęła tatę Łukaszka drzewcem pod żebro i burknęła:
– Nie drzyj się tak. Prima aprilis.
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!