Ostatnio dwa wielkie mózgi prawicy rzuciły podobne hasło w naród. Jarosław Kaczyński i Janusz Korwin Mikke. powiedzieli nam, jak zwyciężać mamy dając nam Chiny za przykład
Version:1.0 StartHTML:0000000167 EndHTML:0000006633 StartFragment:0000000454 EndFragment:0000006617
Ostatnio dwa wielkie mózgi prawicy rzuciły podobne hasło w naród. Jarosław Kaczyński i Janusz Korwin Mikke. powiedzieli nam, jak zwciężać mamy dając nam Chiny za przykład. Byłem w Chinach niedawno i ja się wcale naszym duchowym przywodcom nie dziwię. Pan Prezes powiedział nawet, że powinniśmy zrzucić wór pełen kamieni, który targamy na plecach i wtedy złapiemy odpowiednią prędkość, iżby owym Chińczykom kroku dotrzymać. Wypowiedzi prezesów (Korwin to też przecież notoryczny prezes) poruszyły naród, bo jakoś tak ogólnie porobiło się ostatnio beznadziejnie. Minister finansów groził wojną, minister od zagranicy rzucać się począł w ramiona Niemiec a nawet całej Unii, premier – choć najmniej pesymistyczny – też w różowych okularach się przestał pokazywać, bo nasza „zielona wyspa” przekształciła się najpierw w półwysep, a potem już w ląd stały.
Żadnej optymistycznej perspektywy, aż tu raptem jest cel: CHINY. Pan prezydent Komorowski tak się przejął pomysłem przywódcy opozycji, że w te pędy następnego dnia spakował samolot i nuże do Chin, by jako pierwszy z Polaków tam się zameldować. Nabrał z magazynu przeróżnych prezentow, bo u nich taki zwyczaj, że się obdarowywują, małżonka na szybko złapala coś z szafy i zanim prasa i koalicja pomysł szefa PiSu obśmiały, to on już po Pekinie paradował i dłonie chińskich przywódców (powiedzmy sobie szczerze komunistycznych) bez obrzydzenia ściskał.
Jak już wcześniej wspomniałem, byłem niedawno w Chinach i mogę posłużyć za eksperta w doganianiu Chin (gdyby nie było lepszego). Oto moje obserwacje: Chińczycy to naród pogodny i ogólnie zadawolony. Jeszcze na początku drogi do swojego komunistycznego kapitalizmu zarabiali średnio 20 euro miesięcznie, chodzili na piechotę, a zgodę na radio w domu miał tylko sekretarz partii. Ruch w tak chwalonym przez wszystkich kierunku zaczął się na placu Niebiańskiego Spokoju w pamiętnym dla nas dniu 4 czerwca 1989 r. Myśmy też tego dnia zaczęli. U nas i u nich okazało się wtedy kto naprawdę rządzi w kraju.
Nie będę tu opisywał historii zmian w obu krajach, pisać będe o Chinach, bo zmiany u nas znamy i czujemy na co dzień. Władze chińskie zaczęły popuszczać prywatnej inicjatywie, by ta siebie i państwo wzbogacała. Aby nikt nie przeszkadzał, toteż działalność wszelkich związkow zawodowych jest do dziś zabroniona, bo znając ogrom tego państwa i nasze proporcje w związkach owych pracować by musiało kilkaset milionów ludzi – a to kosztuje. Zakazana też jest dzialalność wszelkiego rodzaju organizacji ekologicznych, bo to też państwo na spore koszty naraża. Jak ktoś był ostatnio w Dolinie Rozpudy i jeszcze sobie wszystkich włosów nie wyrwał, to wie o czym mówię. Odkupione przez państwo setki hektarów pokryte częściowo lub zupełnie betonem spokojnie zarastają chwastami. Niemal gotowa autostrada dochodzi do bagna (podobno jedynego w Europie) i się urywa. Nic tylko się rozpędzić i chlup. Miliardy utopione dosłownie w błocie widać aż po horyzont. Chińczycy ogłosili niedawno, że do roku 2014 oddadzą w Pekinie największe lotnisko świata i ja im wierzę, że skończą. U nas w tym okresie nikt by nawet papierów nie zalatwił. Od dwudziestu lat dyskutujemy, gdzie by takie lotnisko wybudować można, póki co kilkanaście lat trwa rozbudowa portu im. Chopina (co ten muzyk komuś zawinił). A to strażacy na coś się nie zgadzają, a to jakaś inna kontrola, większość tzw. „rękawów” nie działa i podobno ktoś w międzyczasie podpieprzył jeden cały transporter do bagaży.
Nasze PKP ogłosiło z początkiem grudnia sukces, że pociągi z Warszawy do Gdańska będą już jechały nie siedem a około sześciu godzin, a pani rzecznik tejże jakże bogatej w prezesów i dyrektorów firmy (podobno jest ich ponad 600) oburzyła się na Austriaków, bo ci stwierdzili, że polskie eurocity są brudne i zrywają z nami współpracę. Pani rzecznik zamiast podkulić, co miała do podkulenia i przeprosić obiecując poprawę, powiedziała, że to są nasze najczyściejsze składy i niech się oni nie czepiają. Jaki syf jest w polskich pociągach wiedzą wszyscy. Jak wygląda i jak szybko jedzie pociąg Pekin-Szanghaj opisywał nie będę, bo mi się nie chce.
Chińczycy zarabiają średio miesięcznie około 400 euro, czyli pół naszej średniej. Nasz sukses wynika też z liczb, bo średni Grek zarabia ponad dwukrotnie więcej niż Polak, a grecki emeryt ma trzykrotnie większą emeryturę. Byliśmy wyspą na morzu Europy, bo nam starczało 800 euro, ale jak czlowiek słyszy, że w KGHMie biorą rocznie 18 pensji, a młodziutki agent Tomek kasuje sporą emeryturę, to też by chciał więcej. Chińczykowi pasuje, to co ma, bo ma więcej niż miał, a człowiek to taki stwór, że zawsze chce więcej. Chińczycy raz do roku losują, który z nich może sobie kupić samochód, bo ich spece od trasportu obliczyli, ile samochodów może jeździć po istniejących drogach, by były (jak to mówi premier) „przejezdne”. Wylosujesz, kupujesz, nie wylosujesz to transport publiczny. U nas można kupić samochód jeżdżący już za 3000 zł. I nie ma żadnych limitów.
Kiedyś w Europie też było państwo, które tak szybko jak obecne Chiny się rozwijało i tam też obowiązywała zasada: ein Volk, ein Staat, eine Partei und ein Führer.
Pomysł z gonieniem Chin jest świetny, ale czy my mamy już tory do takiej prędkości i czy naród się zgodzi zrzucić ten „worek pełen kamieni” (te kamienie to Sejm, Senat, związki zawodowe, partie polityczne, organizacje ekologiczne, itd., itd.) .