W naszych mediach co pewien czas powraca temat piractwa komputerowego. Słyszy się, że policja zrobiła nalot na giełdę albo na akademiki. Tym czasem naprawdę warto sobie zadać pytanie: kto tak naprawdę ponosi winę za piractwo? Niestety winni są przede wszystkim producenci oprogramowania, filmów czy muzyki.
Dlaczego?
Bo dyktują astronomiczne ceny swoich produktów wielokrotnie przewyższające ich faktyczną wartość. Ceny te nie maja nic wspólnego nawet z rachunkiem ekonomicznym, producentami kieruje zwykła chciwość, pazerność i złodziejstwo. Rozumiem, że nie ma nic za darmo, ale 500 zł za samego tylko Windowsa czy 50 zł za płytkę z muzyką czy filmem, to co najmniej o jedno zero za dużo. Do tego trzeba doliczyć jakiś program antywirusowy – następne 500 zł, pakiet Office – kolejne kilka stówek itp. I za same podstawowe programy zapłacimy tyle, co za nowy komputer.
To wygląda tak, jakby za kanister benzyny trzeba było zapłacić tyle, co za nowy samochód. Odnoszę wrażenie, że Bill Gates i jemu podobni ustalają ceny przy współpracy z astronomami z NASA i obliczają je ze wzoru na czwartą prędkość kosmiczną, albo nawet na prędkość światła, a nie przy pomocy rachunku ekonomicznego. I to jest prawdziwa przyczyna piractwa. Czy płytka z programem nie mogłaby kosztować 50 zł? Oczywiście, że tak i wtedy nikt by nie kombinował, tylko kupił oryginał w pierwszym lepszym sklepie komputerowym.
A muzyka i filmy?
Skoro gazety z płytami CD czy DVD kosztują w granicach 5 – 10 zł, to czy same płyty nie mogłyby kosztować tyle samo? Płytka CD czy DVD kosztuje od 0,50 do 1 zł, wypalenie to grosze, więc i tak producencvi mieliby zarobek, a przy niskich cenach wzrosłaby sprzedaż oryginałek, więc zarobiliby jeszcze więcej. Poza tym czy nie można byłoby wprowadzić zasady, że każda wartość intelektualna (program, utwór muzyczny, film) byłaby dostępna za darmo do użytku domowego i niekomercyjnego?
Można. Producenci i tak by wiele nie stracili, bo wśród właścicieli pirackich kopii większość stanowią użytkownicy korzystający z nich w warunkach domowych, firmy i instytucje muszą mieć legalne oprogramowanie choćby ze względu na kontrole. To samo jest z muzyką i filmami. Jak szacuje Microsoft, na świecie na miliard osób korzystających z oprogramowania tej firmy aż połowa korzysta z nielegalnych kopii. I na niewiele się zdadzą naloty policji, bo zwalczanie piractwa w ten sposób wygląda mniej więcej tak, jak leczenie grypy samymi tylko środkami przeciwgorączkowymi – likwiduje się jedynie jeden z objawów choroby, a nie ją samą.
Trzeba użyć leków zwalczających wirusa
W przypadku piractwa takim skutecznym lekiem byłoby powołanie instytucji kontrolującej ceny płyt CD i DVD lub nadanie tych uprawnień istniejącym instytucjom (Urząd Ochrony konkurencji i Konsumenta, Urząd Komunikacji Elektronicznej itp.) i tym samym zmuszenie producentów do obniżenia cen produktów do poziomu odpowiadającego polskim warunkom, do poziomu cen rynkowych – ekonomicznych, a nie astronomicznych.
Nie popieram i nie bronię piractwa, ale jest ono objawem choroby – ta chorobą jest pazerność producentów. A jak mówi powiedzenie – chytry dwa razy traci. I w ten sposób producenci tracą na piractwie, bo zamiast obniżyć ceny kombinują jak zabezpieczyć program przed złamaniem go przez hakerów, a to kosztuje. A hakerzy i tak zawsze znajda sposób na złamanie zabezpieczeń. Tracimy i my, szarzy obywatele, bo policja, zamiast ścigać groźnych bandytów za nasze pieniądze (z podatków) robi naloty na giełdy, bazary czy akademiki i zamiast dbać o nasze bezpieczeństwo eliminując groźnych przestępców, ściga internautów ściągających mp3 przez emule oraz dba o bezpieczeństwo portfela Billa Gatesa, który za swoją fortunę mógłby wykupić pół świata i jemu taka ochrona potrzebna nie jest.