Ksiądz o elementarzu
24/05/2012
422 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Żył kiedyś w Polsce człowiek, który się nazywał Józef Zaremba. Dzisiaj jest postacią całkowicie zapomnianą
Żył kiedyś w Polsce człowiek, który się nazywał Józef Zaremba. Dzisiaj jest postacią całkowicie zapomnianą, choć swego czasu był słynnym konfederatem barskim, o którym nawet pieśni układano:
Drewiczowe oczy
Drewiczowe oczy
Już nie będą poglądować,
Skąd Zaremba kroczy.
Ów Zaremba był marszałkiem konfederacji w Wielkopolsce i jako rzetelny żołnierz, porządnie zalazł za skórę wojskom rosyjskim (którymi dowodził wspomniany w piosence, osławiony dla swego okrucieństwa pułkownik Iwan Drewicz), oraz koronnym (pod wodzą wówczas generała, późniejszego hetmana i targowiczanina Franciszka Ksawerego Branickiego). Dzielny ten szlachcic, kochając żarliwie Pana Boga, wolność i Ojczyznę, gotów był w ich obronie krew przelewać, a będąc – w odróżnieniu od choćby Kazimierza Pułaskiego – przeciwnikiem pomysłu detronizacji Stanisława Augusta, do końca miał nadzieję, że król opamięta się i ruską kuratelę odrzuciwszy, do Barskiej Konfederacji przystanie.
Konfederacja, jak wiadomo poniosła klęskę, konfederackie majątki zostały ograbione, sami zaś konfederaci albo uciekli za granicę, albo zostali zesłani na Syberię, albo też – w nadziei zachowania wolności i środków do życia – poprosili króla o przebaczenie. W gronie tych, którzy o łaskę suplikowali, był też Józef Zaremba i część jego ludzi. Gołębiego serca monarcha, do prośby byłego marszałka wdzięcznie się przychylił, przebaczenia nie odmówił, chętnych konfederatów z jego oddziału do służby swojej przyjął, bądź u innych Panów protegował, a samego pana Józefa intratnym starostwem, oraz generalskim patentem uposażył, tudzież w czasie licznych audiencji rękę królewską do ucałowania łaskawie był mu podawał. Był to też czas, kiedy pan Zaremba – zapewne w ramach cywilizowania siebie samego – zdjął kontusz i przywdział frak, zgolił sumiaste wąsy, a podgoloną czuprynę przykrył fikuśną peruką. Minusem całej tej sytuacji było tylko to, że pospólstwo – zwłaszcza pospólstwo warszawskie, dziwnie w owym czasie pro konfederackie – przeklinało Zarembę i nawkładało mu od zdrajców. Oczywiście, od pospólstwa rozsądniejsi, a dużo znaczący stołeczni Panowie, panu Józefowi – jak to ładnie ujął Jędrzej Kitowicz – „winszowali, iż z honorem i ocaleniem partyi swojej, zakończył dzieło niebezpieczne, wkrótce upaść mające.”
Czy Zaremba był zdrajcą? Oczywiście, że nie! On był tylko zmęczonym żołnierzem, który w pewnym momencie dostrzegł, że dłużej nie można „fanatycznie” opowiadać się, za tzw. imponderabiliami, bo po pierwsze nic to nie daje samym imponderabiliom, a po drugie, jest to osobiście groźne dla niego i dla jego rodziny. Można więc domniemywać, że rozsądkiem powodowany, pan Józef powiedział sobie mniej więcej coś takiego: „Pieprzyć to wszystko! Niech tam nawet diabeł rządzi, byleby było dobrze!” – a potem ucałował królewską rękę i obstalował pudrowaną perukę.
Napisany przez Toyaha „Twój pierwszy elementarz”, jest książką traktującą właśnie o tym, co się dzieje z krajem i ludźmi ten kraj zasiedlającymi, gdy na sposób Zaremby myśli już nie jeden człowiek, a nawet tysiąc, czy milion spośród tych ludzi, ale po prostu większość z nich. Uprzedzam, że nie dowiemy się tego z poszczególnych, quasi encyklopedycznych haseł, z których ta książka się składa. Dopiero, kiedy przeczytamy całość poczujemy – właśnie tak: poczujemy, a nie zrozumiemy – że jest coś takiego w glebie i powietrzu co sprawia, że jesteśmy jak oblepieni jakąś wstrętną mazią. Toyah mówi o tej mazi jako o tzw. Systemie, t.j. „plazmie niemożliwej do określenia, opisania, a tym bardziej do dotknięcia”.
Ów System, to efekt, emanacja działania diabła, któremu – powodowani pragnieniem jakiegoś dobra – jak Zaremba pozwoliliśmy i pozwalamy rządzić: bo jesteśmy bezradni, albo leniwi, albo lekkomyślni, albo chciwi, albo…
Oczywiście, sposób rozumienia owego dobra może być różny u różnych ludzi, zawsze jednak sednem tego układu jest to, iż władzę sprawuje TenKtóryNigdyNieOpuszczaPodobnychOkazji. A my jesteśmy nim zauroczeni: bo taki nowoczesny; i sprawny; i pragmatyczny. Owo zauroczenie powoduje, że w pewnym momencie przestajemy mówić o personaliach, bo ważniejsze wydaje się nam rozwiązywanie problemów (zapominając, że nie da się rozwiązać jakiegokolwiek złożonego problemu, w oderwaniu od personaliów), albo wstydzimy się odwołać do wartości uniwersalnych, bo skuteczniejsze i nowocześniejsze wydaje nam się zastosowanie tzw. standardów demokratycznych bądź europejskich. I ciągle się łudzimy (a Toyah owo złudzenie w niniejszej książce skutecznie rozwiewa), że diabeł i jego emanacja nam coś – jakieś dobro – dają, w postaci np.: świętego spokoju, życiowego komfortu, zawodowego, lub towarzyskiego sukcesu, skutecznej organizacji, czy jeszcze skuteczniejszych procedur. Tak naprawdę, System może nam tylko zabrać, a za to, co nam się wydaje, że nam dał i tak trzeba będzie drogo zapłacić.
A propos zapłaty: Józef Zaremba, korzystając – dzięki królewskiej łasce – ze spokojnego i dostatniego życia, zapragnął któregoś dnia zażyć kąpieli. A tak się akurat złożyło, że stolarz z jego majątku w Rozprzy, znając upodobania swego pana, wykonał dla niego będącą wówczas w wyższych sferach swego rodzaju przebojem, specjalną wannę, służącą do tzw. kąpieli termicznych. Pan Józef rozradowany, że jest tak bardzo cool, nie zwlekając, kazał sobie w tym olśniewającym wynalazku tęże termiczną przyjemność przygotować. Niestety, albo wanna owa miała jakąś konstrukcyjną wadę, albo – co bardziej prawdopodobne – nieumiejętnie się z nią obchodzono, dość, że pan Zaremba poparzył się w tej kąpieli do tego stopnia, że nawet księdza dobrodzieja z sakramentami nie doczekał i zmarł w wielkich mękach.
Był to Rok Pański 1774. Jak donosi nieoceniony Jędrzej Kitowicz, król Stanisław August dowiedziawszy się o śmierci Zaremby żałował go bardzo i miał powiedzieć co następuje: „O Boże! Jak niedościgły jesteś w wyrokach swoich; jak wiele masz rodzajów śmierci dla człowieka!”
Co zrobił król wypowiedziawszy powyższe poruszające zdanie? Wszystko wskazuje na to, że poszedł podziwiać wdzięki jednej ze swych licznych metres – słowem: nie przejął się zbytnio.
Książka Toyaha jest zaś świadectwem wielkiego przejęcia i równie wielkiego pragnienia, byśmy wiedzieli, przeciwko czemu należy występować i byśmy za nasze błędy nie musieli zbyt drogo płacić.