Poza krajem tego świata, nie za siódmą górą i rzeką – dalej i jednocześnie nieskończenie bliżej, każdy z nas buduje własne siedlisko w Królestwie. Chrystus tam już jest Królem.
To Królestwo nie z tego świata, lecz – jakby trochę – i z tego. Trochę z tego, gdyż ziarno Chrystusowego Królestwa – przynajmniej potencjalnie – drzemie w duchowej glebie sumienia i serca każdego człowieka.
Drzemie i czeka na obudzenie. Na ożywienie. Na impuls duszy wezwanej do miłości pośród ciemnej nocy uwikłania w sprawy tego świata.
A gdy świadomość rozbudzi się dla nowej ziemi i nowego nieba, to tak jakby człowiek ponownie się narodził. Nie z ciała, lecz z ducha.
To jakie jest to Chrystusowe Królestwo? Przynosimy Jego zalążek w sobie do tego świata i w historii rozwijać mamy ku wieczności. Z ziarna pierwiastka Bożego – poprzez historię – życie kiełkuje i wzrasta do Królestwa Niebieskiego. Albo nie. Teraz mamy taki apokaliptyczny czas cywilizacji, że wielu z nas straciło kontakt z Bogiem Żywym. I umiera duchowo podczas odnoszenia iluzorycznych triumfów nad materią.
Aby przerwać przeklęty krąg ofiary, z miłości Boga ukrytego w sercu, prosić i tętnić mamy ku uniwersalności Bożego Miłosierdzia. Wreszcie, mamy przezwyciężyć ten świat, jego grawitację materialną i przywiązanie duchowe do marności. Dołączyć do Królestwa Chrystusa poprzez praktykowanie prawdy i życia, świętości i łaski, sprawiedliwości, miłości i pokoju . Aż tyle – tylko tak.
Piłat powiedział do Jezusa: Czy Ty jesteś Królem żydowskim? Jezus odpowiedział: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie? Piłat odparł: Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? Odpowiedział Jezus: Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu.
Człowiek rodzi się po to, żeby wsłuchiwać się w głos, który przenosi przez rzeczywistość tego świata sens prawdy i, poprzez to wsłuchanie w sens Słowa Żywego, widzieć coraz głębsze nastrojenia osób i wspólnot, wartości i rzeczy, by ostatecznie – pokrzepiony Ewangelią – dawać świadectwo prawdzie. To program nie z tego świata, ale też – paradoksalnie – jedyny program dla tego świata. Kamień węgielny dla nadziei. Wielu jest wezwanych, niewielu go wypełni.
Dlaczego tak jest? Poza nie kończącymi się powodami natury psychologicznej i kulturowej, poza twardymi lekcjami życia w ziemskiej szkole przetrwania, są też powody stricte polityczne. Daliśmy się wrobić w hierarchie tego świata, w mity o królach, elitach, pomazańcach i wybrańcach, w ustroje, które nie nastrajają narodów do pokoju. Jednym zdaniem: Daliśmy się wrobić w pychę, która maskuje lęk.
Nie służba, lecz dominacja napędza ludzkie pragnienia. Nie praca i wykuwanie talentów, lecz mamona kręci szprychami materii tego świata. Kawałkuje nas w kieracie niezaspokojenia i rozrywa na strzępy. Rozpala pożądania i przywiązania – aż do nienawiści, pogardy i przemocy. Na takich ścieżkach bezsensu przyjdzie większości z nas szukać sensu i wybawienia. Bezskutecznie.
Ucisk i posiadanie, hipokryzja i oszustwo, mamona i panowanie: – oto, co określa każdą władzę budowaną na fundamentach ziemi odcinanej od sacrum. Od zarania dziejów niewiele się zmieniło: starzy aktorzy wprawdzie tracą motywację do bycia marionetką w teatrze, po tym, gdy starzy władcy obracają się w proch, ale role są podejmowane przez następne pokolenia i wciąż są grane podług scenariusza jakby z piekła rodem.
Nie udało się zaszczepić wzoru Syna Człowieczego człowiekowi. Wielcy chcą rosnąć ponad innych, trawi ich żądza, by powiększać swoje panowanie i posiadanie, i aby im służono. Cisi i pokornego serca tak mało dziś mają miejsc pokrzepienia, gdzie bije źródło wody żywej i skąd słychać harmonijną muzykę Przedwiecznego. Tak bardzo są zniewoleni przez medialny jazgot i ślepe ideologie. Tak bardzo są uciskani przez nędzę politycznej poprawności.
Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu (Mt 20,25-28)
Nihil novi sub sole. Wezwanie zostało zapisane w Słowie, a tymczasem na ziemi wszystko pozostało po staremu. Baran ofiary zamiast Baranka niewinności. Grzech miast miłości. Panowanie dla ugaszenia chuci rządzenia światem materialnym i duchowym miast służby dla wspólnoty. Świat nie przekroczył wciąż dychotomii: pan – niewolnik. Dlatego wygadujemy i wymyślamy bzdury. Absurd za absurdem – o wolności i sprawiedliwości, o bogactwie i własności, o naszym miejscu we wszechświecie i przeznaczeniu.
Nie udało się zaszczepić wzoru Syna Człowieczego człowiekowi. Jezus powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata”, albowiem wzór człowieka panującego nad tym światem i bezwolnie podlegającego panowaniu to jakby przeciwieństwo tego, czego nauczał, o czym świadczył. „Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą”.
Kluczem do Królestwa jest więc służba. Odwrócenie wzoru pychy w taki sposób, żeby każdy impuls pchający do wielkości i pomnażania talentów zasilał pole wzoru pokory. Kluczem do Królestwa jest służba… I bezinteresowna miłość, gdyż tylko ona ma dość mocy, by przezwyciężyć na ziemi siły przeciwstawne: pychę i przywiązanie do mamony. Mamona na długo przed Chrystusem stała się środkiem zniewolenia wykluczonych i kajdanami możnych. Przez wieki historii po Chrystusie raczej wzmocniła swoje panowanie nad pomrocznymi wizjami budowania raju na ziemi. Dlatego przypowieść o bogaczu, wielbłądzie i uchu igielnym – wciąż ma żywą i aktualną wymowę, dziś nawet bardziej niż w czasach Apostołów.
Nasza rzeczywistość stała się polem walki duchowej. W miejsce prawdy możni kotwiczą kłamstwo, w miejsce pokoju wojnę, w miejsce miłości pogardę i nienawiść, w miejsce sprawiedliwości niesprawiedliwość i nierząd, w miejsce spolegliwości dla życia cywilizację śmierci, w miejsce łaski wolę mocy, w miejsce świętości plugastwa i nieczystości, w miejsce służby wyzysk. Dla mamony i iluzji, którą ta gromadzi w sejfach urojeń i na kontach próżności.
Długie są łańcuchy zniewolenia zakładane na ręce cichych i pokornego serca przez „namaszczonych” jakoby do sprawowania rządu dusz przez „siły wyższe” panów – i mocne.
„Królestwo moje nie jest z tego świata”. Królowi nałożono na głowę koronę cierniową przed ukrzyżowaniem. Ale Zmartwychwstał.
Dziś niektórzy Chrześcijanie chcą nałożyć Chrystusowi koronę ze złota, intronizować, w aktach wspólnych z władzą religijną i świecką, Króla Wszechświata na Króla Polski. Dać mu realną władzę nad nędzą własnego życia i wiary. Wybudować tron, by zasiadł na nim – symbolicznie – lecz realnie dał odpór siłom nieczystym, które niszczą najcenniejsze wartości i tradycje katolickie. Wierzą, że to odmieni na lepsze nasz narodowy los, poprawi perspektywę zbawienia, naprawi zło tego świata. Ocali Polskę przed płaczem i zgrzytaniem zębów, przed zagładą. Niestety, prawda ma gorzki smak, jak każde lekarstwo: nikt nas nie wyręczy w dziele odnowy tego świata, i Polski. Dzieło zasiania cywilizacji życia w Polsce, to, po prostu, robota dla nas i naszych dzieci. Bez wysiłku reewangelizacji sumień, daremna.
Nic?! Niewiele z ziarna magicznych rytuałów intronizacyjnych urośnie do naprawy sytuacji w Polsce i na świecie. Bo nie trafi toto na glebę żyzną, lecz między ciernie politycznej hipokryzji. A hipokryzja ta jest przepotężna – pokonała już barierę zdrowego rozsądku i ciąży ku demonom zbiorowego opętania. Faktycznie, potrzebujemy dziś mocnych egzorcyzmów, żeby zacząć marzyć o powrocie do zdrowia psychicznego.
Potrzebne są więc mocne programy duchowe dla uzdrowienia Polski, Europy i świata. Nieustające godzinki i litanie modlitw błagalnych, modlitw o dobro dla naszych sióstr i braci. Mądrych modlitw, adekwatnych do zdiagnozowanej choroby.
Najpierw trzeba naprawić siebie, a następnie – w demokracji – stać się proaktywnym obywatelem, mądrzej wybrać, bardziej czuwać, nie ulegać manipulacjom i narracjom, realizować projekty demokracji bezpośredniej, która – stopniowo, przy wielkiej cierpliwości i uważności obywatelskiej – da efekt politycznej zmiany. Rozłożonej na lata, a nawet pokolenia. Wykonanej w mądrej twórczości i systematycznej pracy. Od samych podstaw pomyślności –od ducha solidarności.
Dla naprawienia najmniejszej dysfunkcji w świecie trzeba czegoś znacznie większego niż gniew i oburzenie: trzeba Przemiany siebie, aby pojawił się w polu każdej osoby i każdego narodu pełny Wzór Syna Człowieczego. To wielka praca – od podstaw, od grzechu do miłości, od winy do czystości. Wielka praktyka duchowa – bez drogi na skróty.
Na ścieżce politycznych aktów wyłonią się co najwyżej kolejne utopie i iluzje odciągające ducha od pokory i prawdy. Bez świadczenia prawdzie wzór nie zostanie bowiem odmieniony – ani w sercu, ani w sumieniu, ani w umyśle. Daremne są bowiem zaklęcia i lamenty wiernych, gdy widzą źdźbło w oku bliźniego, lecz belka zasłoniła im widok własnego sumienia. Nauka nadstawiania drugiego policzka nie przewiduje kompromisów. Jest twarda jak Skała. Jest zbudowana z molekuł moralności układających się we fraktalne wzory życia godnego i widzącego poza materię – Boga i Królestwo nie z tego świata.
Namyślam się teraz nad Koroną Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata. Z czego ona jest zrobiona? Otóż, wydaje się, że ze światła Zmartwychwstania. Było Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, jest i nadzieja dla nas. Gdy namyślam się intensywniej, czyli ciszej, widzę wyraźniej, że Zmartwychwstanie to światło Syna Człowieczego, układające wszelkie rzeczy, sprawy i procesy naszego wszechświata (a więc nie tylko naszej ziemi, czy tym bardziej Polski) we wzór harmonijny, wielowymiarowy i niewyobrażalny dla racjonalnego rozumu zakutego w dyby politycznej poprawności czy niepoprawności, religijnej poprawności czy niepoprawności. To coś znacznie większego niż pojąć zdoła małe ego. To coś od czego skutecznie odcięto naszego ducha poprzez błędne nauki, więc nie niesie pomyślności do naszej historii, która wypełnia się oceanami cierpienia, gdyż odzwierciedla stan naszej zbiorowej świadomości i nieświadomości..
I jeszcze coś. W Królestwie – a Ono już istnieje w Niebie – nie ma panów i niewolników. Tam każdy ma majestat i szatę królewską, koronę utkaną ze światła. Lecz tkać musimy przecież już teraz, już tu na tym łez padole. To najtrudniejsze wyzwanie dla każdej chwili i każdego, bez wyjątku, człowieka – być tkaczem sprawiedliwości i pokoju na służbie u Pana Boga. Potem nie będzie czasu na opamiętanie i pokutę za winy. Potem czas się wyczerpie i zamknie bramę do Królestwa. Być może na wieczność, a może zaledwie na długie eony.
Wydaje się, że mamy sporo pracy nad sobą. Każdy z nas i my jako dowolna zbiorowość, układająca krajobrazy ziemi we wzory wspólnot służących najwyższym wartościom.
No cóż. Jedno jest pewne: bez odzyskania sumienia nie obudzimy się z mrocznego letargu, nie uwolnimy z pomrocznego uwiedzenia grą pozorów politycznych czy religijnych. I tak mi się widzi, że Jezus Chrystus jest już Królem Polski – bez polityków i biskupów. Jest i pozostanie Królem – dla mnie, i być może dla Ciebie – w najjaśniejszej głębi duszy, która ma obudzić człowieka do wypełnienia duchowego przeznaczenia . Do przypomnienia sobie, czym jest prawdziwa miłość i troska.
Bóg przecież mieszka tam, gdzie człowiek chce pukać i prosić o łaskę. Bóg przecież widzi zapisy naszych wyborów, nasze drogi i pragnienia. Chce widzieć naszą miłość i oddanie.
Urodziłem się Polakiem i to wystarczający powód, by kochać Ojczyznę. To samo zresztą można powiedzieć o każdym innym człowieku i narodzie. Niech każdy kocha to, co drogie jego sercu, a przy tym nie pogardza ani nie nienawidzi, nie kolonizuje ani nie podbija innych, a rzeczy zaczną powoli powracać na swoje miejsca. Zaczną, jednakże pod jednym warunkiem: przebudzimy się i nauczymy widzieć pierwiastek Boskości w każdym człowieku i stworzeniu. To najtrudniejsze wyzwanie naszych czasów – wyzwanie ponad polityką, lecz, jeśli mu nie sprostamy, nie ma nadziei dla ludzkości. A jeśli zaczniemy budzić się do opamiętania, współczucia i współodczuwania, że na najgłębszym poziomie już jesteśmy jednością, jedną ludzką rodziną?
A jeśli faktycznie taki proces zostanie uruchomiony w naszej świadomości i nieświadomości, nadal nie będzie Królestwa Bożego na ziemi, czy w Polsce, lecz mniej będzie tam i tu piekła. A to już mocne przywołanie ducha nadziei do historii i kultury współczesnego świata.
I wówczas, co jest jakby oczywistym wnioskiem z powyższego rozumowania, Królestwo Boże przybliży się do Ziemi. Nad każdym sercem ożywionym miłością zacznie świecić słońce sprawiedliwości. Tej, która zwycięży, gdy nadejdzie czas na sprawozdanie i Sąd.
sciezki duchowe w labiryncie zycia i smierci sa otwarte. Ten blog to ostatnie miejsce, gdzie bedziemy je zamykac kluczami doktryn i dogmatów.