W ostatnim numerze Uważam Rze, Piotr Semka, tęga głowa, człowiek, którego bardzo cenię, a ponadto wyborny Dyletant i smakosz, zastanowił się dlaczego nie chcemy pamiętać zdobycia Kremla w 1610 roku. I innych zwycięstw.
Sporo w swoim życiu pracowałem z muzułmanami. Ludzie, jak wszędzie. Jednakże w tym zespole zawsze wyróżniali się Egipcjanie. Dlaczego? Bo cechowało ich zawsze wspomnienie historii, bardzo odległej, 2 – 4 tysiące lat temu, ale wciąż żywej i dającej podstawy do dumy. To czasy, gdy władcami Egiptu były dynastie faraonów.
Te jakże odległe czasy pozwalają nadal być Egipcjanom narodem dumnym i przekonanym o swojej wyjątkowości. Odległa historia ciągle wpływa na ich życie i daje im pozytywny doping.
Praktycznie, od epoki Romantycznej zaczęło się polskie cierpiętnictwo. Nawet Sienkiewicz, mimo sporych wysiłków, lecz hamowany ruską cenzurą, nie zdołał wskrzesić należycie pamięci potęgi Rzeczpospolitej, jej wielkich triumfów i faktu bycia największą potęgą, prawie w połowie Europy.
Ważny jest też moment. Właśnie wczoraj minister sprawiedliwości suwerennej Polski, pan Jarosław Gowin wrócił z Rosji z podkulonym ogonem, mimo buńczucznych zapowiedzi, że przywiezie wrak rozbitego samolotu. Potraktowano go po rosyjsku – jak nachalnego fornala. Rosjanie, a w szczególności ich władze opanowały do perfekcji sztukę kontaktów z Polakami, lub jak sami nazywają – paliaczkami.
Tymczasem, chyba 5 lat temu, Rosjanie ustanowili swoje święto państwowe w rocznicę przegnania Polaków z Kremla. Czy to jest dobrze rozumiane? Czy ktoś się nad tym głębiej zastanawia? I co wie przeciętny Polak o Kłuszynie i wielkim hetmanie polnym koronnym Żółkiewskim? A czy wiecie też o tym, że Kłuszyn, miejsce chwały polskiej husarii, to wieś tuż niedaleko Smoleńska?
I jaki „niesamowity zbieg okoliczności”. Dokładnie 400 lat po tym, jak Polacy zdobyli Kreml, czyli praktycznie Rosję, niedaleko od miejsca historycznego zwycięstwa ginie polski prezydent z małżonką i kwiat narodu.
Rosjanie uroczyście świętują przegnanie Polaków. Jak mówiłem, to święto narodowe. Polacy o Kłuszynie, Żółkiewskim i naszym panowaniu na Kremlu nie rozmawiają. Mówi się za to o wszystkich klęskach, podtyka pod nos Jedwabne; tu, na nE właśnie trwała dyskusja, czy Piłsudski był wiedeńskim agentem, czy nie.
Stosunki z Rosją nie układają się dobrze. Praktycznie nigdy nie układały się dobrze i, podejrzewam, nigdy dobrze nie będą się układać. Oni mają zakodowane, że jedyna forma dialogu z Polakami, to taka, gdy klęczymy przed nimi i całujemy ich buty. Druga i jedyna, gdy to my stoimy z naganem nad nimi. Ale do tego chyba bardzo długo nie dojdzie.
Na wstępie napisałem, że Egipcjanie są dumni i dowartościowani potęgą faraonów z przed 4000 lat. Moi przyjaciele Norwegowie też nie biadolą bez przerwy, że połowę swojej historii byli pod duńskim panowaniem.
A my, mając w historii momenty wspaniałe i wielkie, ale też tragiczne i przykre potrafimy tylko spuszczać głowy, posypywać popiołem i zawstydzeni milczeć. Czy my, podobnie jak ci potomkowie faraonów nie możemy być dumni z bycia potomkami Zygmuntów, Batorych, czy Sobieskich?
Widocznie nie możemy. A przynajmniej nie pozwala nam na to oficjalna wykładnia pseudoliberalnej warszawki. Jak pisze Semka: „… pasja naszych liberalnych elit w wykazywaniu ciemnych epizodów w polskiej historii jest czymś osobliwym nawet na tle naszych krajów sąsiednich.”
Ale Semka nie napisze, że to nie są nasze elity. Że to są jacyś ludzie nie wiadomo skąd. Jacyś pogrobowcy czerwonoarmistów, kumpli Berii, Bermana, czy „polskiego” marszałka Rokossowskiego. Ludzie o mózgach przesiąkniętych ideałami KPP i Wielkiej Europy, co przecież wymyśliła Róża Luksemburg.
Piotr Semka i paru innych zaczynają coraz śmielej przypominać momenty chwały Polski. Chwile wielkie i ważne. Chwile, kiedy carowie Moskwy klękali przed polskim tronem. Teraz ważna jest sztafeta – my powinniśmy jak najbardziej nagłaśniać te właśnie momenty. Podnieść ludzi z kolan. Przeganiać z kraju tych różnych Grossów. Przypominać i przypominać. Byliśmy wielcy. Czyli potrafimy. Jak jesteśmy silni, to się z nami liczą.
Inaczej zawsze ministrowie będą wracać z podkulonymi ogonami.
Egipski potomek fellacha czuje się potomkiem faraona.
Kto czuje się potomkiem Żółkiewskiego, Zamojskiego?
=================================