Była sobie pewna koza, zupełnie podobna do człowieka. Pogardzały nią wszystkie kozy z powodu wyjątkowych krzywych kozich nóg. Ponieważ na polu gdzie się wypasała nie było łazienki, nie myła się miesiącami i śmierdziała na odległość. Uciekały przed nią ładne kózki, które regularnie myły się w pobliskim strumyczku, nawet kozły uciekały przed nią przerażone brudem i smrodem. Śmierdząca koza nosiła ludzkie okulary do dali, bo do bliży nie potrzebowała, nie umiejąc czytać prawdy z bliska.
Do kłamstw nie potrzebowała okularów, bo zmyślała je na poczekaniu bez potrzeby czytania. Była zadziorna, turbowała swoim cielskiem inne kozy, nawet z innego stada. Pewnego razu pasterz widząc jej agresję smagnął ją biczem i stłukł jej okulary. Ale koza była sprytna. od pobliskiego koziarza, który nie miał bicza wycyganiła następne okulary dając mu w prezencie swoje nieczynne od lat wymiona. Ten koziarz był zresztą jej zwolennikiem, bo należał do komitetu ostatnich drzyjmordów, z siedzibą w pobliskim rynsztoku. Ale co najważniejsze, gdy kozły od niej uciekały, to koziarz był zawsze bardzo chętny i to im sprzyjało, szczególnie pod drzewem liściastym. Najbardziej im sprzyjały kopulaste liście, które na nich spadały w czasie ruchania drzewa.
Zresztą była to bardzo dziwna koza, nie miała bródki, zęby szczerzyły kły, jak u wilka, porośnięta była pokrzywami i kłakami żab, a na grzbiecie nosiła ślady najstarszego ludzkiego zawodu światowego i tym grzbietem upodobniała się do człowieka rodzaju żeńskiego.
Pewnego razu w czasie codziennego wypasu na łączce znalazł się malarz z pobliskich Wychodkowic, wsi położonej poniżej wychodka naszej kozy. Zaciekawiona koza podeszła do malarza pokazując mu swój ludzki grzbiet. Podniecony malarz namalował więc naszą kozę, a po powrocie do Wychodkowic wyjechał z tym obrazem na plener. Przeważnie obraz był opluwany, ale znalazł się jeden parobek, który obraz kupił i w ten sposób koza została…lekarzem od kozich boleści.
Do kozy przychodziły pacjentki z dolegliwościami grzbietowymi, a potem również pacjenci, najczęściej chorzy na głowę.
Raz przyszedł do niej pacjent matołek. A ponieważ miał duże możliwości, jak to matołki miewają, zrobił z kozy ministerialną brukwę. I tak już zostało. Koza uśmierciła swoim leczeniem ok. 100 tysięcy pacjentów, przestraszony matołek przeniósł ją na inny ochłap i tak została pokraką. Z tej funkcji wywiązywała sie dobrze jak to pokraki w czasie epidemii świńskiej grypy i w nagrodę matołek uciekł do goebbelsówki w stalinogrodzie, a ministerialna brukwa została kozą gangsterówką, ale też nie na długo, bo ją sponiewierały podróże świeżo zakupionym pendolino.