Tym, co najbardziej obciąża parlament kończącej się kadencji, jest znieczulica na sytuację rodzin wielodzietnych oraz brak przeciwdziałania zapaści demograficznej w naszym kraju
Amerykanie liczą straty po huraganie Irena, ukazując trasę jego przebiegu i koszty w poszczególnych stanach, my nie liczymy efektów zapaści demograficznej udając że nie widzimy jak on nadchodzi. Kończy się miesiąc Sierpień dlatego zgodnie ze wcześniejszym zobowiązaniem postaram się opisać iluzję imigracji która miałaby zastąpić nam wysiłek wychowania młodego pokolenia. Jednocześnie jeśli chodzi o diagnozę i konieczne działania mające na celu przeciwdziałanie nadchodzącym procesom kryzysowym to zapraszam do wysłuchania mojego wystąpienia w radiowych Aktualnościach Dnia:
(ODSŁUCHAJ)►
Polacy coraz mocniej odczuwają podwyżki cen
Jeśli chodzi o przygotowywane przeze mnie dwie najbliższe publikacje to będą one dotyczyły z jednej strony kosztów imigracji, jako alternatywy dla polityki prorodzinnej, oraz kosztów braku właściwego uregulowania sektora finansowego na przykładzie skali interwencji FED-u w USA. Obecnie w przededniu wyborów parlamentarnych powinniśmy przygotować się do właściwych wyborów i podjęcie przez nas wszystkich wysiłku odbudowy moralnej. W tych działaniach warto zdiagnozować błędy które popełniamy.Dzisiaj jednak chciałbym zaprezentować dwa artykuły redaktor Małgorzaty Goss opisującą batalię o jedno z istotnych stanowisk na czas kryzysu jak ukazującą brak działań ustawodawczych w dziedzinie polityki prorodzinnej:
„Kto po Kluzie?
Kto będzie nadzorował polski rynek finansowy w momencie nadciągania kolejnej fali globalnego kryzysu? Zdecyduje o tym premier jeszcze przed wyborami. Skuteczny nadzór finansowy powinien chronić polski rynek i kieszenie obywateli przed finansowym drenażem.
Prawdopodobnie jeszcze przed wyborami premier powoła nowego szefa Komisji Nadzoru Finansowego na miejsce Stanisława Kluzy, którego kadencja upływa 29 września. Za najpoważniejszego kandydata na to stanowisko uchodzi Dariusz Daniluk, były wiceminister finansów w rządzie PO – PSL, który jako przedstawiciel ministra uczestniczył w posiedzeniach KNF. Sprawny urzędnik, bez wyraźnych afiliacji politycznych, wyspecjalizowany w bankowości centralnej, niezwiązany z sektorem banków komercyjnych, który miałby nadzorować – to opinie o nim płynące z kręgów finansowych.
Daniluk w resorcie finansów odpowiadał m.in. za prace nad podatkiem bankowym, ale ostatecznie pomysł nałożenia tego podatku wzorowany na węgierskich rozwiązaniach premiera Viktora Orbána w Polsce okazał się nie do przeprowadzenia. Po rezygnacji ze stanowiska w resorcie finansów w marcu br. Daniluk objął funkcję p.o. prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego, którą pełni do chwili obecnej. Jego odejście z ministerstwa komentatorzy wiązali z zamiarem ubiegania się o fotel po Kluzie.
Środowisko bankowe lobbuje jednak za kandydaturą Wojciecha Kwaśniaka, byłego szefa Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego przy NBP, który funkcjonował przed utworzeniem KNF. Kwaśniak jest zwolennikiem ponownego związania nadzoru nad bankami z Narodowym Bankiem Polski.
– Powstanie KNF jako zintegrowanego nadzoru finansowego, niezależnego od banku centralnego i nadzorującego wszystkie segmenty rynku finansowego, było dużym sukcesem koalicji PiS – LPR – Samoobrona. Dzięki temu utrzymanie organu nadzorującego, które kosztuje 100 mln zł rocznie, musiały wziąć na siebie banki komercyjne zamiast NBP. Przede wszystkim jednak przecięto w ten sposób pępowinę, która pozwalała bankom wyciągać pieniądze z banku centralnego w chwilach kryzysu sektora bankowego – tłumaczy jeden z finansistów. Dzięki tej strukturalnej zmianie banki wiedzą, że za własną stabilność finansową same ponoszą odpowiedzialność, bo KNF nie ma pieniędzy na ich ratowanie. Ewentualne uzyskanie pomocy publicznej dla banków, które znalazły się w tarapatach, musi być przeprowadzone przez parlament, a to nie jest łatwe.
Kwaśniakowi środowisko eksperckie wypomina też, że nie przeciwstawił się przejęciu dobrze prosperującego banku BPH przez należący do Włochów Pekao SA i jego podziałowi. Transakcja ta zachwiała polskim rynkiem bankowym, umacniając nadmiernie pozycję włoskiego potentata kosztem rynkowej konkurencji. Jego opinia przyczyniła się także do złagodzenia słynnej rekomendacji KNF dotyczącej kredytów walutowych – usunięto z niej podwyższone wymagania kapitałowe dla banków udzielających walutowych kredytów hipotecznych, pozostawiając jedynie podwyższone wymagania dochodowe wobec klientów. Kwaśniak jest obecnie doradcą prezesa NBP Marka Belki.
Wśród kandydatów na prezesa KNF wymieniany też bywa Jerzy Pruski, szef Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, niedoszły kandydat na prezesa NBP, obecnie doradca prezydenta Komorowskiego ds. ekonomicznych, w przeszłości członek Rady Polityki Pieniężnej, a potem pierwszy zastępca prezesa NBP Leszka Balcerowicza, zaufany Balcerowicza i jego najbliższy współpracownik. Ortodoksyjny neoliberał. Człowiek o dużej inteligencji i wiedzy – to określenia pod jego adresem. Nasi rozmówcy wskazują jednak, że szanse Pruskiego równają się zeru wobec sporu środowiska skupionego wokół Balcerowicza z obecnym rządem w sprawie zmniejszenia przez rząd składki przekazywanej do OFE. Pruskiemu nie pomoże też wywieszenie "zegara długu", którego pomysłodawcą było związane z Balcerowiczem Forum Obywatelskiego Rozwoju.
– Wszyscy trzej kandydaci mają tę wadę, że posiadają "bankową perspektywę", słabiej natomiast są zorientowani w pozostałych sektorach rynku finansowego (rynek kapitałowy, ubezpieczeniowy). Tymczasem nie zawsze to, co jest dobre dla sektora bankowego, jest dobre dla pozostałych – zaznacza osoba z kierownictwa jednej z publicznych instytucji finansowych.
Z punktu widzenia polskiej gospodarki dobrym kandydatem na stanowisko szefa KNF w momencie nadciągania drugiej fali kryzysu finansowego byłby dr Cezary Mech, wszechstronnie wykształcony i doświadczony finansista, niezwiązany z komercyjnym sektorem finansowym, wiceminister finansów w latach 2005/2006 i kreator ówczesnej prosperity gospodarczej w naszym kraju, były przedstawiciel ministra finansów w Komisji Nadzoru Bankowego. Ta kandydatura jednak, jak się dowiedzieliśmy, nie jest brana pod uwagę przez rządzącą koalicję.
Nasz Dziennik, 2011-08-24
Komu zabrał Sejm
Wnioski z raportu CenEA: Sejm obecnej kadencji zarzucił politykę wspierania rozwoju demograficznego i faworyzował rodziny najbogatsze
Parlament poprzedniej kadencji zmniejszał obciążenia finansowe Polaków z korzyścią zarówno dla osób bogatych, jak i biednych, a szczególnie dla rodzin z dziećmi. Obecny Sejm, w którym większość ma koalicja PO – PSL, wspierał głównie najzamożniejsze gospodarstwa domowe, zwłaszcza bezdzietne małżeństwa – wynika z najnowszego raportu Fundacji Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA. Tym, co najbardziej obciąża parlament kończącej się kadencji, jest – zdaniem ekonomistów – znieczulica na sytuację rodzin wielodzietnych oraz brak przeciwdziałania zapaści demograficznej w naszym kraju.
– Oszczędzać trzeba w czasach dobrej koniunktury – mówił Donald Tusk w piątkowej paradebacie wyborczej koalicyjnych liderów, wytykając Prawu i Sprawiedliwości obniżkę podatków. Dodał, że obecnie też trzeba oszczędzać, ale "nie kosztem najuboższych". Taka deklaracja rażąco przeczy praktyce, którą zafundowały Polakom jego rządy.
Po 2006 r. obciążenia podatkowe i ubezpieczeniowe gospodarstw domowych (PIT, ZUS, NFZ) uległy wyraźnemu obniżeniu. O ile jednak zmiany w podatkach oraz świadczeniach społecznych przeprowadzone w latach 2005-2007 przez Sejm V kadencji były korzystne zarówno dla rodzin o niskich dochodach, jak i zamożnych gospodarstw domowych, o tyle przepisy wprowadzone przez obecny parlament są zdecydowanie korzystniejsze dla rodzin najbogatszych – wynika z badań Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA przedstawionych w raporcie "2006-2011: kto zyskał, kto stracił?".
Według CenEA, zamrożenie w 2009 r. przez obecny Sejm kwoty wolnej od podatku zniwelowało praktycznie dla mniej zamożnych gospodarstw korzyści z reformy PIT wprowadzonej przez poprzedników, a dokonana w tym samym roku podwyżka świadczeń rodzinnych tylko minimalnie podniosła dochód najbiedniejszych rodzin. Co więcej, Sejm dobiegającej końca kadencji zarzucił politykę wspierania rozwoju demograficznego. O ile na zmianach wdrożonych przez poprzedni skład parlamentu, kiedy rządziła koalicja PiS – LPR – Samoobrona, najbardziej skorzystały rodziny z dziećmi, o tyle Sejm VI kadencji wspierał głównie małżeństwa bezdzietne. Stało się tak za sprawą ściślejszego związania korzyści z osiąganiem dochodów z pracy, a nie – jak poprzednio – ze strukturą demograficzną rodziny.
Po 2007 r., tj. po wprowadzeniu ulgi podatkowej na każde dziecko w rodzinie, model wsparcia rodzin w naszym kraju uległ zasadniczej zmianie: wcześniej dominującym kanałem pomocy dla rodzin był system świadczeń społecznych, obecnie zaś gros wsparcia pochodzi z systemu podatkowego – podaje CenEA. Z raportu Fundacji wynika, że przed 2007 r. wsparcie z systemu świadczeń społecznych w grupie 30 proc. najbiedniejszych rodzin wynosiło przeciętnie około 100 zł miesięcznie na każde dziecko, natomiast w grupie 30 proc. rodzin najbogatszych nie przekraczało 30-50 zł miesięcznie. Po wprowadzeniu ulgi podatkowej na dzieci wsparcie podatkowe rodzin lepiej sytuowanych, płacących wysokie podatki, wzrosło o blisko 100 zł miesięcznie na dziecko, podczas gdy wsparcie w grupie 10 proc. rodzin najbiedniejszych wzrosło zaledwie o kilka złotych miesięcznie na dziecko.
Powód? Sejm VI kadencji nie podjął się realizacji dalszej części projektu. – Program ulg prorodzinnych nie został dokończony. Jego drugim elementem miała być ekwiwalentna rekompensata finansowa z systemu podatkowego dla dzieci z rodzin o dochodach zbyt niskich, żeby odliczyć całość ulgi, oraz z rodzin rolniczych – wyjaśnia dr Cezary Mech, finansista, autor programu prorodzinnego.
Na skutek niedokończenia reformy przez Sejmy V i VI kadencji korzyści z tytułu ulgi na dzieci odniosły rodziny średniozamożne oraz rodziny wielodzietne o wysokich dochodach. Rodziny uboższe tylko minimalnie skorzystały na zmianach, ponieważ nie mają z czego odpisać ulg. Rodziny rolników w ogóle nie zostały objęte systemem ulg, ponieważ nie płacą podatku PIT.
System świadczeń rodzinnych, który powinien wyrównywać rodzinom z dziećmi dysproporcje wynikające z niskich dochodów, kompletnie nie zadziałał. Z raportu CenEA wynika, że nieznaczny wzrost świadczeń, jaki nastąpił w 2009 r., rząd zrekompensował budżetowi przez utrzymanie na niezmienionym poziomie kryteriów dochodowych. W ten sposób zredukowano liczbę osób uprawnionych do pomocy. – Przeciętne wsparcie z systemu świadczeń rodzinnych dla dzieci z rodzin najbiedniejszych wzrosło tylko nieznacznie – oceniają autorzy raportu.
Fundacja CenEA jest niezależną instytucją naukowo-badawczą zajmującą się analizą rynku pracy, sytuacji materialnej gospodarstw domowych i procesu starzenia się społeczeństwa. Wyniki prac publikuje w czasopismach naukowych. Została założona przez Stockholm Institute of Transition Economics.
– To nasz pierwszy raport typu przedwyborczego, przygotowany w oparciu o doświadczenia podobnych instytucji brytyjskich i niemieckich. Chcemy w nim pokazać, jak konkretne reformy wpływają na nasze życie i kto na nich zyskał, a kto stracił – mówi dyrektor Fundacji CenEA dr Michał Myck. – W kolejnym raporcie przedwyborczym przeanalizujemy deklaracje wyborcze głównych ugrupowań politycznych – zapowiada. Pierwszy raport ma być opublikowany 13 września, drugi – pod koniec września.
Antyrodzinna polityka
Zdaniem dr. Cezarego Mecha, finansisty, raport CenEA jest cenną inicjatywą, ponieważ ukazuje głównych beneficjentów zmian podatkowych.
– O ile poprzedni parlament – niezależnie od partii, która te propozycje inicjowała – obniżył podatki zarówno najbogatszym, jak i tym, którzy posiadają dzieci, to obecny parlament był na tym polu wyjątkowo bierny. To, co go najbardziej obciąża, to znieczulica wobec ubóstwa części rodzin wielodzietnych, i to w sytuacji zapaści demograficznej – ocenia Mech.
Jak wynika z raportu GUS "Ubóstwo w Polsce 2010", opartego na badaniach budżetów gospodarstw domowych, to właśnie rodziny wielodzietne stanowią grupę najbardziej zagrożoną ubóstwem, innymi słowy – główną przyczyną ubóstwa w Polsce jest… wielodzietność, czyli zjawisko ze wszech miar korzystne dla państwa zagrożonego starzeniem społeczeństwa. Na Zachodzie rodziny z kilkorgiem dzieci są powszechnie wspierane finansowo przez rządy.
– Przy liczbie dzieci większej od dwojga odsetek rodzin ubogich, niezależnie od przyjętego progu ubóstwa, przekracza wartość przeciętną, a wśród małżeństw z co najmniej czworgiem dzieci na utrzymaniu – około 34 proc. osób żyło w 2010 r. w sferze ubóstwa ustawowego i około 24 proc. w sferze skrajnego ubóstwa (wzrost o 2,7 punktu procentowego w ciągu roku) – cytuje dane finansista.
Efekt? W 2010 r. dzieci i młodzież do lat 18 stanowiły około jednej trzeciej populacji zagrożonej skrajnym ubóstwem.
– Antyrodzinna polityka państwa prowadzi do tego, że rodzinom wielodzietnym odbiera się dzieci, zamiast udzielić im wsparcia finansowego, jak to pokazuje przypadek Sebastiana Kita, który nie miał… wyremontowanej łazienki – wskazuje dr Mech. Finansista podkreśla, że skutkiem tej polityki jest ubóstwo rodzin, zapaść demograficzna Polski i – w perspektywie – zapaść finansów publicznych, w tym publicznego systemu emerytalnego i zdrowotnego.
– Za tę politykę ponoszą odpowiedzialność kolejne składy parlamentu w ostatnim dwudziestoleciu – uważa były wiceminister finansów.
Koalicja PO – PSL, która w obecnym Sejmie ma przewagę głosów, nie dokończyła projektu podatkowego wsparcia rodzin z dziećmi ani też nie zwiększyła w to miejsce pomocy z systemu świadczeń rodzinnych.”
Nasz Dziennik, 2011-08-29
Małgorzata Goss