Wróćmy tedy do cywilów. Jak wiadomo, dzielą się oni na dwie kategorie: cywilów zwyczajnych, którzy na ogół są bezbronni i bezradni oraz cywilów bezbronnych, którzy są świetnie uzbrojeni, wyekwipowani i tak dalej, a ponadto cieszą się protekcją i wsparciem rozmaitych mocarzy świata. Rąbka tajemnicy w tej kwestii uchylił senator Mc Cain ujawniając, że bezbronnych cywilów, którzy w Syrii próbują obalić tamtejszego tyrana, wyszkoliła i uzbroiła CIA za pośrednictwem Arabii Saudyjskiej. Jak pamiętamy, po szczycie w Deauville w październiku 2010 roku, kiedy to Nasza Złota Pani po długim molestowaniu zgodziła się na „pogłębianie integracji w ramach Unii śródziemnomorskiej”, czyli na budowanie sobie przez Francję kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego, w półtora miesiąca później rozpoczęło się „pogłębianie”, to znaczy – w Tunezji wybuchła „jaśminowa rewolucja” w następstwie której tamtejszy lud obalił tamtejszego tyrana. Wkrótce potem lud egipski obalił swojego tyrana w osobie prezydenta Hosni Mubaraka, a widząc, jak łatwo przychodzi obalenie tyranów, lud libijski obalił swego w osobie Muammara Kadafiego. Wtedy prezydent Obama zaproponował uczestnikom szczytu w Deauville i brytyjskiemu premierowi Cameronowi, by jeszcze zwyciężyła demokracja w Syrii – ale oni podeszli do tej inicjatywy niechętnie utrzymując, że o Syrii się nie namawiali. Prezydent Obama mimo to nalegał, a nawet próbował stworzyć fakty dokonane, oświadczając w czerwcu 2013 roku, że jeśli w Syrii zostanie użyta broń chemiczna, to wtedy nastąpi interwencja zewnętrzna i z tyrana pozostanie tylko mokra plama. I bezbronni cywile się postarali; dwa razy użyli sarinu – ale spodziewana interwencja nie nastąpiła, ponieważ prezydentowi Obamie nie udało się zmontować koalicji z udziałem Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, na czele której stanęłyby USA jako jej polityczny kierownik. W rezultacie część bezbronnych cywilów utraciwszy wiarę w prezydenta Obamę i demokrację, nawróciła się do Allacha i przystała do Kalifatu, z którym mamy takie zgryzoty, zaś dotknięty do żywego prezydent Obama wysadził w powietrze lizboński porządek polityczny ze strategicznym partnerstwem NATO-Rosja na fasadzie. Doprowadziło to do rozbioru Ukrainy, którą nasz nieszczęśliwy kraj wspiera wbrew już nie tylko własnym interesom, ale nawet prestiżowi, a w samych Stanach Zjednoczonych – do konfrontacji demokracji kierowanej z demokracją spontaniczną, w następstwie czego prezydentem został Donald Trump, przeciwko któremu tamtejsza żydokomuna wszczęła wojnę propagandową.
Aliści w dniach ostatnich Waszyngton odwiedził był Beniamin Netanjahu, którego prezydent Trump udelektował deklaracją, że niepodległa Palestyna nie jest warunkiem sine qua non rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Ja myślę, że nieustanne ataki ze strony żydokomuny muszą być dla prezydenta Trumpa kłopotliwe, więc pewnie pomyślał sobie, iż przy pomocy beniamina Netanjahu doprowadzi do jakiegoś uspokojenia na froncie wewnętrznym. Ale Palestyna to jedna sprawa, a Syria, to sprawa druga. Rzecz w tym, że bezcenny Izrael martwi się irańskim programem atomowym. Gdyby czasy były normalne, to nieoznakowane samoloty nadleciałyby znad morza i zrąbały irańskie instalacje nuklearne do środka ziemi i byłoby po krzyku. Niestety czasy normalne nie są, bo Iran ma dwustronny układ wojskowy z syryjskim tyranem, w ramach którego wyekwipować miał syryjskie wojsko w sporą ilość rakiet średniego zasięgu. Gdyby więc nieoznakowane samoloty – i tak dalej, to z terytorium syryjskiego poszybowałby w stronę Izraela rój tych rakiet, z których część by mogła dolecieć mimo systemu obrony przeciwrakietowej „żelazna kopuła”. Dlatego najpierw musi zwyciężyć demokracja w Syrii i stąd tak się uwijamy wokół bezbronnych cywilów. No a teraz znowu okazało się, że w Syrii został użyty sarin i to podobno specjalnie dlaczegoś przeciwko biednym dzieciom. Stany Zjednoczone zwołują tedy Radę Bezpieczeństwa ONZ, bo któż to widział, żeby stosować sarin, zwłaszcza przeciwko biednym dzieciom?
Odpowiedzialność za to bezeceństwo na pewno spadnie na syryjskiego tyrana, podobnie jak w przypadku tak zwanych „prowokacji” na Ukrainie zawsze spada na zimnego ruskiego czekistę Putina, ale nie o to chodzi, bo wiadomo, że od czasów Saddama Husajna, który broń masowej zagłady perfidnie ukrył – jak to spenetrował nie ruszając się z Warszawy red. Bronisław Wildstein – „w miejscach niemożliwych do wykrycia”, tyrani mają jak najgorszą reputację – ale że mimo konfliktu między demokracją kierowaną i spontaniczną oraz wojnie rozpętanej przez żydokomunę przeciwko prezydentowi Trumpowi, kontynuacja jest większa niż mogłoby się wydawać. Mimo, a może właśnie dlatego – i kto wie, czy teraz właśnie nie uda się zmontować koalicji, której nie udało się zmontować prezydentowi Obamie. Gdyby uczestnikiem takiej koalicji został zimny ruski czekista Putin, to kto wie, czy nie doszłoby do ponownego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, no a wtedy taki „reset” natychmiast przełożyłby się na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju. Jak w piosence o Anastazji Pietrownie śpiewał Maciej Zembaty, kiedy na twarz Anastazji Pietrowny, zażywającej przejażdżki saniami po Newskim Prospekcie „padały płatki śniegu wielkości złotych pieciorublówek” – na Newie akurat cumował krążownik „Aurora”. A potem krążownik „Aurora” wystrzelił – i od tego czasu śpiewamy inne piosenki.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 11 kwietnia 2017