Zgodnie z wynikami najnowszego sondażu poparcia dla partii politycznych ( instytut Homo Homini dla Polskiego Radia), dystans dzielący dwie największe w Polsce partie polityczne zmalał do 4 %. Nie chcę z powyższego wysnuwać pochopnych wniosków, wszak ostatnie lata pokazały, jak bardzo zawodne są sondaże mające obrazować społeczne poparcie; biorąc jednak pod uwagę wyniki innych instytutów z ostatnich kilkunastu dni, mam podstawy by wysunąć kilka oczywistych wniosków. Nastąpił przełom, na naszych oczach Platforma Obywatelska, formacja dotychczas niepodzielnie dominująca na polu politycznych preferencji Polaków, się właśnie (dopiero?) zużywa. Jej zabetonowany dotychczas elektorat powoli, ale systematycznie od D. Tuska odpływa. Wyraźnie widać, że część lewicujących sympatyków PO, odchodzi do SLD (tendencja wzrostowa). Warto jeszcze raz podkreślić – od Tuska wolą Napieralskiego, choć o […]
Zgodnie z wynikami najnowszego sondażu poparcia dla partii politycznych ( instytut Homo Homini dla Polskiego Radia), dystans dzielący dwie największe w Polsce partie polityczne zmalał do 4 %. Nie chcę z powyższego wysnuwać pochopnych wniosków, wszak ostatnie lata pokazały, jak bardzo zawodne są sondaże mające obrazować społeczne poparcie; biorąc jednak pod uwagę wyniki innych instytutów z ostatnich kilkunastu dni, mam podstawy by wysunąć kilka oczywistych wniosków.
Nastąpił przełom, na naszych oczach Platforma Obywatelska, formacja dotychczas niepodzielnie dominująca na polu politycznych preferencji Polaków, się właśnie (dopiero?) zużywa. Jej zabetonowany dotychczas elektorat powoli, ale systematycznie od D. Tuska odpływa. Wyraźnie widać, że część lewicujących sympatyków PO, odchodzi do SLD (tendencja wzrostowa). Warto jeszcze raz podkreślić – od Tuska wolą Napieralskiego, choć o wybór usilnie prosi się jeszcze biłgorajczyk. J. Palikot sromotnie przegrał, wraz z nim poszli na dno K. Kutz (w tym przypadku, słynne powiedzonko Leszka Millera o tym, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, znajduje nad wyraz znaczące uzasadnienie), R. Leszczyński (on, niegdyś z przyjemnością odtwarzający rolę "maskotki" UDecji, na samym dnie gości już od bardzo dawna), Ewa Wójciak (tej pięknej i równie zapomnianej "artystce" chodziło pewnie o darmową reklamę dla swego dołującego teatrzyku; wchodząc w alianse z Palikotem zadarła z władzami Poznania, co – miejmy nadzieję – ostatecznie przesądzi o losach "Ósemek"), E. Rylski (biedak pozazdrościwszy "celebryctwa" koledze Pilchowi, nieopatrznie przeszarżował; w efekcie już na zawsze w świadomości społecznej pozostanie nieporadnym klakierem fana świńskich łbów i imitacji penisów, a nie porostu przyzwoitym pisarzem).
Powróćmy jednak do PO. Wydaje się, co ciekawe, że Tusk szybciej znudził się swoim lewicującym wyborcom. Ci "prawicowi", nie zmienili – przynajmniej na razie (na to wskazują sondaże) – swoich negatywnych odczuć wobec PIS (a także wobec jego taniej podróbki – PJN-u). To ciągle efekt permanentnie stosowanego wobec "oświeconych" Polaków medialnego szantażu: otóż dominujące ośrodki masowego przekazu, które od jakiegoś czasu zaczęły delikatnie kąsać trochę przebrzmiałych już Platfusów, wciąż główny nacisk kładą na proces straszenia dzieci, a zwłaszcza ich opiekunów, widmem rozwścieczonego, bezlitosnego Kaczora. Z ich nadajników w Polkę przesyłany jest jasny sygnał: PIS to partia buraków, moherów, faszystów, oszołomów, którą rządzi żoliborski nieudacznik sprawnie sterowany przez toruńskiego "belzebuba". Jako realną alternatywę dla zawodzącego Tuska wskazują prof. Balcerowicza, człowieka sukcesu, posiadacza oprawek od okularów za kilkadziesiąt (kilkaset?) tysięcy sloty, ulubieńca salonu. Były Prezes NBP niewątpliwie skuteczniej od Tuska zadbałby o interesy triady trzymającej w Polsce rzeczywistą władzę: Michnika, Wejcherta i Solorza. Poaza tym pozwoliłby powrócić na salony tym wszystkim UDekom, o których roztargniony, ostatnio zaabsorbowany swą nagle uzyskaną prezydenturą, hrabia Komorowski zwyczajnie zapomniał (żeby to była największa wpadka Bronka!).
Z resztą, przesadnie się tym "prawicowym" elektoratem PO nie przejmuje. Prędzej czy później ci biedacy pójdą po rozum do głowy i uznają, że jednak sam Gowin, groteskowo wykonujący piruety na lodowiskach TVP, TVN, Polsatu, etc, to jednak nieco za mało. Próbujący ratować sytuację dowcipniś Robert Węgrzyn (w walce o elektorat konserwatywny, przyznał za W. Wierzejskim, że homoseksualizm jest sprzeczny z ludzką naturą, ale na lesbijki chętnie – jak każdy zdrowy samiec – sobie popatrzy), został natychmiast rozstrzelany przez uczestników GayPride z "Wyborczej" i ITI. Żal było patrzeć jak publicznie się musiał biedak kajać za tą nieokrzesaną frywolność (ciekawe, czy żonę przeprosił?). Platformerska "konserwa" w efekcie poprze po dobrej kampanii PIS, a nawet jeśli nie będzie mogła się przemóc – to w dzień elekcji pozostanie w domu.
Niektórzy mogą się martwić restytucją postkomuny, wszak "czerwoni" w jednym z ostatnich sondaży przekroczyli 20%. Nie przejmowałbym się tym zanadto. W PO wciąż jest wielu potencjalnych wyborców Lewicy, ale nie ma ich tak wielu, jak sobie to wyobrażają niektórzy poważni publicyści; powrotu do złotych czasów z początków obecnego wieku na pewno nie będzie. SLD różowe, któremu salon byłby przychylny, nie ma szans na więcej niż 15%; SLD czerwone mogłoby liczyć na lepszy wynik, ale nie ma na Rozbrat komu i czym o niego powalczyć. Po pierwsze SLD-uchy toną w długach (przy obecnie wprowadzonym okrojonym finansowaniu partii z budżetu, sytuacja może być dla ekipy Napieralskiego wyjątkowo trudna). Po drugie, wraz ze wzrastającym poparciem dla Lewicy do jej bram zaczynają coraz wyraźniej dobijać się starzy wyjadacze. Ich ewentualny powrót mógłby doprowadzić do dalszego podziału partii, ale również – co gorsza- do wyciągnięcia z szafy haków przez Kublikową i Czuchnowskiego (nie od dziś wiemy, że zaraz po Kaczyńskim i Macierewiczu, ulubionym celem tego duetu jest W. Czarzasty i kolesie – vide ostatnie artykuły w "Gazecie"). Poza tym, umówmy się, Napieralski, Kalita, Wenderlich nie są zdolni poprowadzić partii do wyborczego zwycięstwa – te "uciułane" 15% to raczej efekt braku alternatywy na politycznym rynku, niż wynik ciężkiej pracy, porywających tłumy pomysłów, programów, wystąpień.
Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest więc koalicja osłabionej Platformy z SLD. Tusk decydując się na taki krok musi mieć świadomość, że grozi on rozbiciem obozu, odpływem części elektoratu (niektórzy wyborcy PO <łagodniejsze wersje P. Kukiza> nie przełkną aliansu z postkomuną). Co więcej, PIS pozostałoby jedyną formacją opozycją wobec takiego rządu; jeśliby Kaczyński utrzymał partię w jednym kawałku, zapewne w 2015 r. (a może i wcześniej) zostałby premierem w stylu podobnym do W. Orbana. Na taką perspektywę D. Tusk liczyć w najbliższych latach mimo wszystko nie może…
Póki co jednak, salon będzie próbował złapać tonącego premiera za rękę i wydobyć z lodowatej otchłani bez dna. Dziś z pomocą przyszła dla przykładu niestrudzona Monika Olejnik. Niby dostrzega słabości Platformy, zagubienie D. Tuska, ale faktycznie kaja kogoś zupełnie innego:
"Wojnę wypowiedział ostatnio premierowi naczelny "Playboya". Ten obok słusznych uwag w swoim manifeście zauważył, że za czasów PO następuje inwigilacja dziennikarzy, jak za żadnych innych czasów. Panu Mellerowi chyba się pozajączkowało, bo chyba nie wie, co to jest inwigilacja. A może wie, bo służby zaczęły sięgać do jego poczty, rewidować jego mieszkanie, samochody i podsłuchiwać jego rozmowy, np. z Hugh Hefnerem."
Zdaniem Stokrotki Mellerowi się "pozajaczkowało". Stwierdzenie, przyznacie – jak na Stokrotkę – wyborne. Niegdyś "pozajaczkować" się mogło jedynie Jakubiak, Kluzik-Rostkowskiej, Migalskiemu, potem Kaczyńskiemu, Macierewiczowi, Rymkiewiczowi i – jak zwykle – Wildsteinowi i RAZ-owi. Dziś "zajączkuje" naczelny Playboy; ależ się porobiło! Biedak przesadził z tą nieszczęsną inwigilacją, no bo o co on de facto oskarżył Mojżesza polskiej polityki, wyzwoliciela ojczyzny z okowów ciemnogrodu? O zamordyzm, budowanie państwa policyjnego, przesladowania innowierców. Toż to nowy Macierewicz! Od samego Hugh Hefnera
nam się dostał.
Na szczęście wkroczyła niewdzięczna Stokrotka, ciągnąc szyderczy wątek Radosława Sikorskiego (przyznał on z uśmiechem na ustach w jednym z programów Pani Moniki, że Platforma faktycznie straciła swojego playboya), wyraziła środowiskową dezaprobatę dla mellerowego oszołomstwa.
Muszę przyznać, że Pani Ojejnik ma swoje rację, faktycznie będąc niezwykle drobiazgowym (a tacy, kiedy trzeba, bywają funkcyjni z "Wyborczej" i Radia ZET), należałoby stwierdzić, że bywały czasy, kiedy inwigilacja obywateli była jeszcze sprawniejsza niż ta zaserwowana nam przez Obywateli z PO. Te czasy nie wszyscy już pamiętają, Monika na szczęście tak, nie tylko z relacji tatusia…
Nie przypominam sobie jednak takiej drobiazgowości w ocenach Stokrotki "czasów pisowskich". Wtedy gwiazda Radia ZET przyklaskiwała wszystkim głosom porównującym działania Kaczyńskiego do rządów Gomułki, pracę Z. Ziobro do PRL-owskich, usłużnych partyjnemu aparatowi prokuratorów. Nie zająknęła się Pani Monika, kiedy Latkowski z Pytlakowskim stworzyli paszkwil sugerujący bez żadnych dowodów, iż ABW B. Blidę z powodów politycznych zamordowała. Czym różnią się oskarżenia Mellera od tamtych? Są zdecydowanie bardziej wyważone…
Komu się wiec faktycznie pozajączkowało?