Bez kategorii
Like

Kompromitacje polskiego państwa – 2: ochrona zdrowia

19/08/2012
480 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
no-cover

Nadanie przez dyrektora LPR prymatu procedurze zamiast ratowaniu ludzkiego życia, to nie tylko kwestia odwrócenia ról i zagubienia przez to swego celu podstawowego, ale też wypaczenia roli prawa.

0


 

Problem – nie tylko u nas, ale chyba całej współczesnej cywilizacji – to stworzenie specyficznej sytuacji odwrócenia roli prawa: zamiast być czymś służebnym o konkretnej pragmatycznej funkcji, stało bezdusznym władcą.
Ale to nie wina prawników. To system wypaczonej demokracji i wyalienowanej biurokracji zamiast tworzyć prawo wspomagające i chroniące ludzi, stworzył prawo, które samo staje się totalitarnym dyktatorem, niewolącym człowieka – i sami prawnicy ustawiają siebie w roli rzeczników tego absurdalnego odwrócenia ról. Na dodatek, często sami nie rozumiejąc tematyki, jaką się zajmują i narzucają swoje koncepcje według własnych intuicji, zamiast być pokornymi sługami fachowców z danej dziedziny.
 (Na marginesie, ze swojego podwórka naukowych zainteresowań ekonomisty powiem, że ze zgrozą słucham pomysłów prawników, którzy mianują siebie specjalistami od polityki podatkowej, nie rozumiejąc na jotę kwestii ekonomicznych – w efekcie będąc w różnych firmach consultingowych specjalistami od podatków, głupstwa wypisują w kwestiach ekonomicznych: polityki podatkowej; bo specjalistami od prawa podatkowego mogą być świetnymi, ale ekonomii nie znają i nie rozumieją ekonomicznych konsekwencji swoich pomysłów. Wyjątkiem jest prof. Witold Modzelewski, który jest prawnikiem, ale skończył też studia ekonomiczne – i z nim się zresztą świetnie rozumiemy. Ale wyjątkiem nie jest dr hab. Robert Gwiazdowski, prezes Centrum im. Adama Smitha, prawnik, ale ekonomiczny dyletant, bezpodstawnie przedstawiany w TVP jako ekonomista, który z bardzo wielką pewnością i zadowoleniem z siebie opowiada nonsensy w kwestiach podatkowych – szykuję się tu na niego zresztą – jego godzina wybije. Ale sprawiedliwie: czasami w innych sprawach mawia sensownie, a poza tym, trzeba przyznać, że i ekonomistom się zdarza, że w tej materii wykazują się daleko idącą niekompetencją, gdy zaczyna nad nimi panować demon jakiejś ideologii.)
Oto z nadrzędnego szczebla pana dyrektora LPR-u mamy przypadek świeżo upieczonej prezes NFZ, pani mecenas Agnieszki Pachciarz. Po mianowaniu stwierdziła, że jej główne zadanie to pilnowanie grosza publicznego i dyscypliny finansowej w ochronie zdrowia. Cóż, można sądzić, że skoro pani prezes jest prawniczką, radcą prawnym, to może mieć w nosie przysięgę lekarską nakazującą przede wszystkim ratowanie zdrowia i życia ludzkiego i pleść o dyscyplinie finansowej jako czymś nadrzędnym nad ludzkim zdrowiem i życiem. 
Ooojjjj sorrrry, zapomniałem, przecież kilka lat temu w jednym ze swych referatów naukowych na Bałtyckie Forum Zdrowia pisałem o skutkach braku przysięgi lekarskiej zwanej tradycyjnie „przysięgą Hipokratesa” – przysięgi lekarze nie składają, jest tylko coś, co się nazywa „przyrzeczeniem lekarskim”, a to ma inną moc prawną i nie ma tej „mocy charakterologicznej”, jaką ma przysięga: za przysięgą idzie honor i za nią oddaje się życie, a przyrzeczenie – to coś zupełnie innego, zależnie od okoliczności można je złamać, tłumacząc się nadrzędnością okoliczności. Ale mimo wszystko lekarze tradycyjnie w swym środowisku, jako moralny środowiskowy nakaz mają wpojony nadrzędny cel ratowania zdrowia i życia ludzi. Różnie to działa, ale każdy zna lekarzy i wiemy, że generalnie działa – nagłaśniane nieliczne przypadki tych, którzy się temu nakazowi moralnemu sprzeniewierzyli, albo mieli pecha i jakoś mu z różnych powodów nie podołali, nie oddają przecież charakteru i solidności większości środowiska lekarskiego.
Ale drugie sorry, może się w tej retoryce zapędziłem, bo z pewnością w nosie zdrowia i życia ludzkiego pani prezes nie ma, ale to bodajże Karol Marks (a kysz) powiedział, że „byt kształtuje świadomość” (po naszemu: „jak zalazłeś między wrony, musisz krakać jak i one” – ale czy musisz?) – bo przecież z poprzednikiem pani prezes, panem doktorem Jackiem Paszkiewiczem prowadziłem korespondencję starając się bezskutecznie przekonać go, że nie można nadawać prymatu przepisowi, który przez swą sztywność uniemożliwia realizację celu, jakim jest leczenie – pan prezes, choć przecież lekarz z zawodu, też nadawał pierwszeństwo przepisom, profesjonalnie przecież bardzo kiepskim, znowu wysmażonym przez dyletantów, nie dając pacjentowi możliwości skorzystania z przepisanej rehabilitacji – chodziło o dostosowanie terminu przydziału sanatorium do możliwości indywidualnej pacjenta, którego praca, ze swej specyficznej natury, nie daje swobody korzystania z dowolnego terminu. Dla pana prezesa to człowiek, plując na swe obowiązki, ma się dostosować do narzuconego terminu i wymogów procedury, a nie urząd dopasować termin do indywidualnych możliwości pacjenta – co zresztą kiedyś nie sprawiało problemu, a teraz napotkałem na mur ignorancji w kwestii prawidłowości ustawienia priorytetów i konieczności stosowania elastycznych zasad organizacji.
Ten przypadek to jednak pikuś. Problemy są poważniejsze. Co raz dowiadujemy się, że NFZ nie chce finansować leczenia ludzi. Urzędnicy tej instytucji wprost odmawiają opłacenia kosztów leczenia lub rehabilitacji, wyznaczają szpitalom limity leczenia, w efekcie kosztowny sprzęt i wykwalifikowany personel nie są w pełni wykorzystywane, a kolejki rosną. Ludzie, by leczyć się lub podtrzymać opiekę nad swymi chorymi bliskimi wyprzedają się z majątków – choć przecież płacili składki UBEZPIECZENIA zdrowotnego – a ubezpieczenie, jak sama nazwa wskazuje, powinno dać im BEZPIECZEŃSTWO finansowe.
Przez całe miesiące oglądaliśmy spektakl targów o refundację leków. Spektakl żenujący, którego kompromitujący charakter wynikał z wielu złych pomysłów, wśród nich szczególnie niemądrego, że refundacja przysługuje tylko wtedy, gdy lekarz przepisał lek według wskazań rejestracyjnych – a nie trzeba wielkiego doświadczenia życiowego, by wiedzieć, że wiele leków daje skutki terapeutyczne i jest przepisywanych przez lekarzy w przypadkach szerszych niż wynikają z zastosowań rejestracyjnych, bo kierują się swym doświadczeniem. Aż się prosi, by złośliwie snuć przypuszczenia, że – delikatnie mówiąc – komuś Bóg poskąpił większej ilości rozumu, pewnie dużo grzeszył (wybacz Panie, że przyzywam Twe imię nadaremno!).
Ale przecież tu chodzi o to, o co zwykle chodzi, gdy nie wiadomo, o co chodzi: oczywiście o pieniądze. Mamy bowiem prymat oszczędzania, trzeba szukać wszelkich możliwości strzyżenia wydatków publicznych – czyli tych, które mają być realizowane PRO PUBLICO BONO – naszego zdrowia powszechnego.
I pani prawnik podejmuje oczywiście grę w tej orkiestrze, bo jest prawo, jest przepis, są procedury. Ale przecież ma niestosowne do celów organizacji, której kierowanie wzięła na swe barki, widzenie rzeczywistości. Jej zdaniem najważniejsze są budżety, procedury, przepisy itd. Ludzkie życie i zdrowie mają być podporządkowane dyscyplinie finansowej i ekonomicznej efektywności (oddzielny problem, to definicja i pomiar tej efektywności – tylko dyletanci myślą, że to w ochronie zdrowia jest prosty problem).
I gdy jeszcze na dodatek nie rozumie się, czym jest w sensie ekonomicznym ubezpieczenie (wszyscy płacimy przecież składkę na UBEZPIECZENIE zdrowotne), że ubezpieczenie musi oznaczać pokrycie kosztów związanym z ryzykiem KOSZTOWNYCH skutków utraty zdrowia (tak jak ubezpieczenie samochodu ma nam opłacić kosztowne skutki jego kompletnego rozbicia lub kradzieży, a ubezpieczenie domu od pożaru – koszt jego odbudowy), to się nie rozumie, że niedopuszczalne są sytuacje, z jakimi mamy nagminne do czynienia, że NFZ w imię prymatu oszczędzania odmawia finansowania kosztownych przypadków, bo dyscyplina finansowa ważniejsza niż ludzkie zdrowie i życie, i godność życia rodzin osób poszkodowanych.
Rzecz polega na tym, że Narodowego Funduszu ZDROWIA obowiązkiem jest sfinansowanie leczenia ludzi i pokrycie przede wszystkim kosztów związanych z drogimi przypadkami (na przykład leczenia ludzi dotkniętych przypadłościami wymagającymi nie tylko drogiego leczenia, ale i kosztownej opieki) – to jest nawet konstytucyjny wymóg. No, powie ktoś, nie może Fundusz wydać więcej niż ma, trzeba ustanowić limity. Nieprawda, tam gdzie realizuje się ważne cele (art. 68 Konstytucji), nie tylko można, ale trzeba wydać więcej niż się ma, jeśli z powodu ignorancji polityka określającego wielkość składki (i sposób jej poboru) nie zebrało się dostatecznej ilości pieniędzy. 
Gdy wpływy są za niskie, trzeba się zadłużyć, ale zadłużania oczywiście nie zalecam w przypadku tej instytucji: zadłużanie musiałoby oznaczać znaczny wzrost składki w przyszłości po to, by spłacić narosłe odsetki. Rzecz w tym, że skoro w stosunku do finansowych potrzeb systemu aktualna składka jest znacznie zaniżona, to konsekwencje musi ponosić dysponent, czyli państwo. Niedobór finansów na ochronę zdrowia powinien skompensować budżet centralny – po to, by realizowana była konstytucyjna zasada artykułu 68 Konstytucji.
I to już nie jest kwestia prymatu prawa, jako przepisu, lecz PRYMATU PRAWA OBYWATELI.
I problem polega na tym, że Pani Prezes znowu odwróciła role, nadając prymat podrzędnym przepisom, wydumanej procedurze, zamiast prawom obywateli danym w Konstytucji. 
Tu dla przypomnienia:
– / –
KONSTYTUCJA
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
Tekst uchwalony w dniu 2 kwietnia 1997 r. przez Zgromadzenie Narodowe.
 
(…)
Rozdział II
WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA
 
(…)
Art. 68.
1.   Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
2.   Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.
3.   Władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku.
4.   Władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym dla zdrowia skutkom degradacji środowiska.
5.   Władze publiczne popierają rozwój kultury fizycznej, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży.
(…)
– / –
Dlatego ograniczenia i limity, jakie narzuca NFZ są niezgodne z Konstytucją. I do tych praw obywatelskich należy w państwie praworządnym dostosowywać przepisy, normy, składki, budżety, deficyty, a nie odwrotnie. Jak dotąd nic nie wskazuje, byśmy szli ku lepszemu, mamy tylko nieustającą KOMPROMITACJĘ PAŃSTWA.
P.S. Kilka słów jeszcze, bo wiem, że znowu wyskoczy ktoś i zacznie na mnie gromy ciskać, że lansuję socjalizm i jestem komuch. Zamiast tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem trochę wiedzy, tej nigdy za mało (wybaczcie, internauci, ale gdy czytam niektóre wpisy, to myślę czasami, że warto by pójść za przykładem Tadeusza Boy’a Żeleńskiego, który wydając „Rozprawę o metodzie” Kartezjusza opatrzył ją napisem na okładce: „Tylko dla dorosłych” – trudna filozoficzna książeczka rozeszła się błyskawicznie).  
Oczywiście publiczna służba zdrowia nie ma nic wspólnego z socjalizmem, jest to po prostu racjonalna, pragmatyczna realizacja postulatu, wedle którego zdrowie jest dobrem publicznym, czyli powszechnym, a system opieki zdrowotnej ma działać pro publico bono, czyli dla dobra wspólnego, powszechnego – to pojęcie wymyślili starożytni Rzymianie, a nie żadni socjaliści. System republikański też realizuje zasadę pro publico bono – jakby nie wszyscy zdają sobie sprawę, z tego, że słowo rzeczpospolita to spolszczenie od republika, a to od łacińskiego właśnie res publica – rzecz powszechna, wspólna,
Dlaczego system opieki zdrowotnej powinien mieć charakter publiczny? Ano dlatego, że do czysto rynkowego zdrowie słabo się nadaje – najwięcej dowodów na to mają Amerykanie, gdzie opieka zdrowotna jest najbardziej sprywatyzowana i najwięcej kosztuje w sensie udziału w PKB (16%). A przy tym bardzo dużo ludzi ma słaby do niej dostęp z powodów finansowych, a gdy wpadną w sidła poważnej choroby, to system doprowadza ich do ruiny nawet jeśli są ubezpieczeni, bo wadliwy jest sam system ubezpieczeniowy (o czym za chwilę). Podstawowym problemem jest po pierwsze asymetria informacji, polegająca na tym, że leczący wie to, czego nie wie leczony i często ten pierwszy może  wmówić drugiemu  terapię kosztowniejszą niż jest potrzebna. I po drugie, szczególną cechą urynkowionego systemu ochrony zdrowia jest to, że w nim zarabia się na tym, że ludzie chorują, a nie że są zdrowi; po to, by „wyjść na swoje”, trzeba "nakręcać biznes chorobowy"; gdy społeczeństwo jest zdrowe, to  trzeba ludziom przynajmniej wmówić, że są chorzy – system rynkowy ma wbudowane naturalne dla niego mechanizmy nakręcania koniunktury kosztem ludzi.
Tymczasem system publicznej opieki nie rodzi takich problemów, ale jego logika jest taka, że poprzez instytucje publiczne trzeba budować fundusze zapewniające finansowanie opieki medycznej, leczenia, rehabilitacji. Mechanizm finansowania może mieć charakter ubezpieczeniowy lub budżetowy (z podatków ogólnych). Jeśli ubezpieczeniowy, to właściwą formą jest system tak zwanego ubezpieczenia wzajemnego, a nie komercyjnego opartego na indywidualnej kalkulacji ryzyka.
System rynkowy wymaga finansowania bezpośredniego (potrzebujesz porady lub zabiegu medycznego – płacisz z własnej kieszeni wyznaczoną cenę) oraz właśnie komercyjnego ubezpieczenia. Stanowi ono indywidualny kontrakt między ubezpieczonym a firmą ubezpieczeniową. Ten typ kontraktu ubezpieczeniowego wymaga indywidualnej kalkulacji ryzyka, a to praktycznie odcina od możliwości ubezpieczenia się ludzi u wyższym ryzyku – a przyczyn takiego ryzyka może być wiele (wiek, predyspozycje genetyczne, wykonywany zawód, środowisko itd.). Ponadto umożliwia firmom ubezpieczeniowym dokonywanie wielu manipulacji – i dlatego w USA od lat próbowano zreformować system – i dopiero prezydent Obama doprowadził do skutecznej reformy – opór wobec niej wynika z wielu powodów, ale z pewnością zarzuty o socjalistyczność są bezsensowne, wynikają ze zwyczajnego nieuctwa lub z gier interesów.
Natomiast ubezpieczenia wzajemne określają ryzyko dla zbiorowości, wyznaczając po prostu statystyczną częstość występowania określonych schorzeń w zbiorowości i stosownie do kosztów leczenia i tej częstości dostosowują składkę – według możliwości płatniczych członków zbiorowości, czyli proporcjonalnie do dochodów – tak żeby zebrać fundusz potrzebny na sfinansowanie kosztów leczenia, rehabilitacji itd. – całej zbiorowości.
Żeby znowu nie walono we mnie z antysocjalistycznej armaty: ubezpieczenia wzajemne to też żaden socjalizm. Zostały wynalezione dość dawno temu u podnóża Alp, w XVI w., gdy o socjalizmie nikomu się jeszcze nie śniło – dlatego nazywano je ubezpieczeniami alpejskimi lub szwajcarskimi. Zrodził je po prostu czysty pragmatyzm dobrze zorganizowanej społeczności.
Takim systemem ubezpieczenia wzajemnego jest w gruncie rzeczy NFZ, powstał przez zintegrowanie kas chorych – kas ubezpieczenia wzajemnego. Przyczyną pierwotną niedoborów finansowych systemu ochrony zdrowia jest to, że już na etapie tworzenia systemu kas zabrakło profesjonalizmu: mierny profesjonalnie minister narzucił zaniżoną składkę, sugerując w swej ignorancji, że „jak damy im mniej pieniędzy to się lepiej zorganizują”. I problem polega teraz na tym, że w efekcie NFZ, genetycznie chore dziecię tej koncepcji, niestety nie realizuje zasad systemu ubezpieczeniowego. Przez zbiurokratyzowanie i zdominowanie przez niekompetentnych polityków stało się swego rodzaju parodią ubezpieczenia – i to jest właśnie ta kompromitacja państwa.
Oczywiście muszę dodać, że w racjonalnym systemie opieki medycznej musi być też miejsce na prywatną praktykę, indywidualne ceny i jakąś namiastkę rynku – tam, gdzie mogą znaleźć swoją realizację pewne atrybuty rynku: gdzie jest możliwość wyboru, działa konkurencja i nie ma istotnego problemu asymetrii informacyjnej. Prywatne i publiczne mogą się znakomicie uzupełniać, pod warunkiem, że system zostanie dobrze skonstruowany.
0

Jerzy

35 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758