Kolega Szatan, czyli w służbie Złej Nowiny
01/03/2012
485 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Recenzja książki Waldemara Łysiaka „Satynowy magik”
Chrystus nazwał szatana „władcą tego świata” (J 14,30). Coś w tym jest: o ile wcielenie Boga w naszej religii miało miejsce tylko raz, o tyle wcieleń szatana mamy bez liku; historie opętanych zapełniają karty historii, stronice literatury i kadry filmu. Jak przystało na Złego, wcielenie przez opętanie jest aktem przemocy, gdyż ma miejsce najczęściej bez zgody właściciela duszy, którą upatrzył on sobie na tymczasowe locum. Historie przeciwne (czyli takie, w których właściciel duszy bez sprzeciwu wynajmuje ją szatanowi) spotyka się raczej w literaturze i sztuce niż w życiu. Jedną z lepszych takich historii jest film „Adwokat diabła”. Jedną z ostatnich – powieść Waldemara Łysiaka „Satynowy magik”.
Piszę „powieść” bez przekonania, bo mamy tu do czynienia z interdyscyplinarną, pełną erudycji mozaiką miniatur o eseistycznym lub felietonistycznym charakterze, tudzież kolekcją anegdot, aforyzmów i ciekawostek, spojonych fabułą; jest nią historia młodego polskiego studenta Mateusza, na którego drodze staje tajemniczy Satin Retea, syn magika, młodzian o nietuzinkowej wiedzy, intelekcie i umiejętnościach wykraczających poza możliwości zwykłych śmiertelników.
Obaj bohaterowie spotykają się w Germanshaven – fikcyjnym mieście na terenie III Rzeszy, gdzie pochodzący spod Lwowa Mateusz podjął studia na Wydziale Historii Sztuki miejscowego uniwersytetu, które zafundował mu stryj, nieciekawy typ wstydzący się swej polskości, na domiar złego popierający Hitlera (akcja powieści toczy się w latach 1936-38, a więc wtedy, gdy pierwiastek zła tkwiący w hitlerowskim reżimie zaczyna promieniować na zewnątrz). Mateusz początkowo zafascynowany jest Satinem; imponuje mu jego intelekt i erudycja. A ponieważ są z różnych światów, dochodzi między nimi do sporów, głównie w sprawach religii i moralności (Satin jest ateistą, Mateusz katolikiem, bardziej z tradycji niż z łaski wiary), w których w zdecydowanej większości dominuje tajemniczy syn magika. Dominuje on zresztą we wszelkich dyskusjach, czy to na uczelni z nobliwymi profesorami, czy to w romantycznej tawernie „Pod wesołym trampem” z malowniczymi typkami o różnej proweniencji, lecz sporym doświadczeniem życiowym. Dominuje, wdeptując każdego próbującego bronić szlachetności, honoru, miłości, bezinteresowności – słowem wartości, które chcielibyśmy mieć za esencję człowieczeństwa – w brudny piach historii przesycony niegodziwością, łajdactwem, nienawiścią, egoizmem – słowem tym, o czym wolelibyśmy nie pamiętać, a już zwłaszcza nie wierzyć, że to te cechy właśnie stanowią o istocie naszego gatunku. Jest więc Satin cyniczny aż do granic obrzydliwości, a ten jego cynizm serwuje nam Łysiak w sposób wielce przekorny, bo przy użyciu bezlitośnie logicznej argumentacji odzianej w salonowy język i styl bycia. Zaiste, nie ma lepszej metody aby nas, zapatrzonych w ideały człowieczeństwa, upokorzyć i zgorszyć.
Satin nigdzie nie przyznaje się do takich ambicji. Twierdzi, że ograniczają się one wyłącznie do obserwacji: Jestem jak Alicja, zawsze byłem bardziej ciekaw, co tkwi po drugiej stronie zwierciadła, wewnątrz ludzkiej duszy (motyw ten można zaobserwować na okładce).Cyniczną obsesję obserwowania naszego gatunku pławiącego się we własnej głupocie odkrywa przed nami wprost, wyznając: Moją miłością zawsze będzie ludzka głupota. Kocham jej niewyczerpaną pomysłowość. Niby wynalazła już wszystko przez minione tysiące lat – biliony i tryliony kretynizmów, i to we wszystkich wariantach niuansowych – a jednak nie, wciąż jest zdolna do nowych, oryginalnych produktów. Tkwi we mnie chętka, lub coś więcej, pasja obserwowania jak moja ukochana wynajduje nowości, świeże kreacje debilizmu ludzkiego. Patrząc na nie, cmokam z zachwytu, biję oklaski i szepczę czule, niby kochanek swej hołubionej dziwce: brawo, mała, spisałaś się znowu, jesteś cudowną kurwą, wartą szczerozłotego pomnika, platynowego medalu, diamentowej korony i multikolorowej tęczy. Ave, caryco!
Co prawda, myśl o nieskończoności ludzkiej głupoty nie jest dla nas nowa; wylansował ją wszak współczesny bohaterom powieści Einstein – ale przyznacie, że diablo uroczo brzmi ona w ustach Szatana!
Jak przystało na Szatana, jest Satin jasnowidzem – w wielu miejscach pozwala sobie na profetyczne wypowiedzi. Ten pretekst pozwala Łysiakowi odnosić się do czasów współczesnych, choć nie zawsze ucieka się do niego, mogąc to uczynić wprost, jako że powieść napisana jest w konwencji młodzieńczych wspomnień głównego bohatera dożywającego późnej starości. Gdy wspomina on wynurzenia Satina na tematy polityczne, przyznaje:
Gadał całkiem mądrze. Zwłaszcza o kluczowej roli propagandy – o hasełkach tumaniących masę ludzką. Dzisiejszy terror „politycznej poprawności", który barbarzyńsko waloryzuje formy kulturowe, pedofilię toleruje, zboczenia seksualne każe traktować jako normalność, a rozwiązłość mieni luźniejszą formą przyzwoitości – jest mechanizmem represyjnym podobnym propagandowemu terrorowi stalinizmu czy hitleryzmu. Ludzie masowo ulegają takim „zewnętrznym bodźcom"; dla behawiorystów to badawczy raj. Satin marzył o takim właśnie zepsuciu społeczeństw – o będącej karykaturą etyki pseudoetyce, wedle której homoseksualizm nie jest perwersją, tylko „odmiennością seksualną", komunizm zaś nie jest despotią, tylko radosną „dyktaturą proletariatu",czyli majstersztykiem demokracji. To nawet użyteczne – łatwiej przychodzi żegnać taki świat.
Uwodzony Mateusz stacza się powoli, lecz systematycznie, na moralne dno. Beztroskie dolce vita przesycone alkoholem, hazardem i cielesnymi rozkoszami (dosłowna wizja piekła między semestralnymi sesjami ze znanego studenckiego dowcipu) otępia jego czujność i wrażliwość. W rezultacie najpierw sprzeniewierza się on swoim zasadom, podejmując współpracę ze znienawidzonym reżimem w zamian za spełnienie dziecięcych marzeń o pełnych przygód morskich podróżach, potem pozwala na wciągnięcie w orbitę zainteresowań Satina swojego ukochanego brata Romana, czego finał jest tragiczny. W międzyczasie otrzymuje dobijający cios: oto ojciec, którego miał za nieskazitelny wzór cnót, okazuje się także niegodziwcem. Wydaje się, że Satin zatriumfuje i Mateusz zostanie wessany do wnętrza czarnej dziury Zła. Lecz, być może pod wpływem wstrząsu, jaki wywołała śmierć brata, nasz bohater podnosi się z upadku.
Choć powieść kończy się nie tyle happy endem (kto by się dziś na to poważył!) ile pozytywnym akcentem, bo Mateuszowi udaje się wyzwolić spod wpływów Satina i to z zasobem aksjologicznej energii pozwalającym na podjęcie z nim walki (choć nie na bezwzględne zwycięstwo), to lektura pozostawia nas zdołowanych, stłamszonych i zgorszonych. Tyle dostajemy od Łysiaka – w miejsce pokrzepienia serc. Moje marzenie – aby ten nietuzinkowy twórca, dysponujący tak perfekcyjnym warsztatem, tak rozległą wiedzą, tak imponującą dociekliwością, tak spektakularną zdolnością przekonywania, zechciał choć raz wykorzystać swoje talenta w służbie Dobrej Nowiny – wciąż pozostaje niespełnione.
Tytuł książki: SATYNOWY MAGIK
Autor książki: Waldemar Łysiak
Wydawca: Nobilis
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 326
Format: 15 x 21
Nr ISBN: 978-83-60297-52-0
Język oryginału: polski