LEGIONY KLASZTORY
KOBIETY ROKU 1918
Jesień roku 1918 była czasem przełomu i nadziei, porażek i triumfu. Wtedy to we Lwowie – podczas walk polsko-ukraińskich o miasto, które dla Polaków było jednym z głównych ośrodków polityczno-kulturalnych, a dla galicyjskich Ukraińców stolicą ich państwa – spotkały się dwie kobiety: sanitariuszka i łączniczka Stanisława Paleolog oraz Olga Stawecka, energiczna legionistka. Odważne, zdeterminowane, pełne pasji.
Nazajutrz była wojna
Wieczorem 31 października 1918 r. Stanisława Paleolog z siostrą wracały do domu z teatru lwowskimi ulicami. Stanisława pracowała jako urzędniczka. Wspominała potem, że było już późno, około północy. Szły ulicą Teatyńską, gdy usłyszały jęk. Potem miały się dowiedzieć, że były mimowolnymi świadkami pierwszych starć z Ukraińcami, którzy tamtej nocy postanowili przejąć władzę w mieście oraz Galicji Wschodniej.
Gdy następnego ranka Stanisława dotarła do swojego urzędu, ukraiński strażnik nie wpuścił jej już do budynku. Tego dnia, 1 listopada, zaczęła się wojna. Byli pierwsi zabici i ranni. Stanisława zgłosiła się jako sanitariuszka. Ale, jak wspominała, była nią tylko jeden dzień, bo „sanitarjuszek było bardzo wiele, żołnierzy zaś walczących z bronią w ręku – bardzo mało”.
Już wtedy, 1 listopada, w Komitecie Obywatelskim Polek Stanisława poznaje Aleksandrę Zagórską, która organizuje oddział kobiet-kurierek. W warunkach chaotycznych walk ulicznych, gdy początkowo nie było linii frontu, lecz wiele izolowanych polskich punktów oporu, rola łączniczek była kluczowa (do łączności wykorzystywano też miejskie kanały).
Stanisława nie musiała się zastanawiać. W kolejnych dniach kursowała z raportami i rozkazami. W czasie jednej z wypraw została ranna w ramię. Ale, opatrzona, nie przerwała służby. Jako kurierka służyła też jej siostra Helena.
Po przejęciu kontroli nad miastem przez polskie wojsko kurierki nie były już potrzebne. Ale nie chciały wracać do domów. Wtedy Zagórska zorganizowała Ochotniczą Legię Kobiet, a Paleolog została jej adiutantką.
W tym czasie Olga Stawecka (właściwie na imię miała Leopoldyna, ale bliscy nazywali ją Olgą i z czasem przyjęła to imię) mieszkała w Bochni i Krakowie. Miała już za sobą doświadczenia wojskowe: jeszcze przed I wojną światową była członkinią Związku Strzeleckiego w rodzinnej Bochni. Gdy wybuchła wojna, w męskim przebraniu miała wstąpić do Legionów Piłsudskiego.
Gdy teraz dotarły do niej wieści o walkach we Lwowie, wyruszyła tam z grupą koleżanek – jak ona zdeterminowanych, by walczyć z bronią w ręku. W Ochotniczej Legii Kobiet została szybko komendantką oddziału wartowniczego – najpierw w Stanisławowie, dokąd została wysłana po opanowaniu miasta przez Wojsko Polskie w maju 1919 r. Potem, gdy Zagórską wezwano do Warszawy, Olga objęła dowództwo kobiecej Legii we Lwowie. Następnym etapem było Wilno, gdzie dowodziła legionistkami w czasie wojny polsko-bolszewickiej.
Doceniana, awansowana na porucznika, otrzymała Krzyż Walecznych i odznakę „Orlęta”.
Oddziały Ochotniczej Legii Kobiet – regularnej formacji wojskowej dla dziewcząt i kobiet, które chciały służyć z bronią w ręku – działały nie tylko we Lwowie. Bataliony OLK istniały też w innych częściach kraju. W marcu 1919 r. statut Legii podpisał osobiście Józef Piłsudski.
Kobiety z Legii były kurierkami, przenosiły przez linię frontu meldunki i broń, pełniły też funkcje pomocnicze w administracji. Ważna była ich służba wartownicza: od tego zależało, aby maruderzy wojskowi i cywilni nie rozkradali cennej amunicji i żywności dla żołnierzy, aby pociągi przejeżdżały przez Lwów z nienaruszonym ładunkiem, aby w obiektach wojskowych panował porządek. Gdy trzeba było, trafiały również na pierwszą linię walk, aby odciążyć mężczyzn. Zdarzało się, że obsługiwały działa.
Kobiece formacje były cenione przez przełożonych za niezwykłą dyscyplinę i poświęcenie. Jednak równie często spotykały się z niewybrednymi komentarzami ze strony cywilów czy kolegów.
Weronika Ruzgis, ochotniczka Legii w Wilnie, tak pisała o pierwszym okresie swojej służby: „Z początku było nas bardzo niewiele. Chodziłyśmy na ćwiczenia i było nam bardzo trudno żyć, bo nie miałyśmy jeszcze umundurowania ani prowiantów. A ludzie patrzyli na nas jak na jakieś dziwolągi i wyśmiewali się z nas, kiedy maszerowałyśmy ulicą i nam było tak bardzo przykro, bo myśmy przecież za nich wszystkich poszły do wojska”.
Czasem legionistki miały dość pokornego znoszenia obraźliwych uwag. Stanisław M. Jankowski przytacza w swej książce „Dziewczęta w maciejówkach” historię, jak oddział kobiet pod dowództwem Olgi Staweckiej błyskawicznie rozbroił złośliwych kolegów. Stawecka zażądała ukarania zaczepiających je żołnierzy dwutygodniowym aresztem. Dostali tylko po trzy dni, bo „sam fakt przyprowadzenia przez legionistki i wstyd, jakiego się najedli, to dobra nauczka dla innych”.
W szeregach Legii służyło w sumie kilka tysięcy kobiet. Wiele z nich miało odegrać istotną rolę także później – jak Wanda Gertz (później żołnierka Kedywu AK) czy Maria Wittek (pierwsza polska generał).
Zanim powstała Legia, kobiety, które chciały walczyć z bronią w ręku, nie miały wielu możliwości.
Jedną z nich było zaciągnięcie do Legionów, ale w męskim przebraniu. Co wcale nie było rzadkością. Tak zrobiła wspomniana Wanda Gertz (przedstawiając się jako „Kazimierz Żuchowicz”) i podobno również Olga Stawecka (zastrzeżenie jest konieczne, bo są na ten temat różne relacje).
W ich wspomnieniach widać olbrzymie pragnienie zrobienia czegoś więcej, poza np. szykowaniem paczek dla żołnierzy. Wolę działania czy też – nawet jeśli zabrzmi to patetycznie – poświęcenia się dla ojczyzny.
Taką energiczną idealistką była Olga, która urodziła się w Bochni w 1896 r., w wielodzietnej i pod wieloma względami typowej małopolskiej rodzinie. Na jej dorastanie rzucała cień trudna sytuacja domowa: ojciec był alkoholikiem.
– O wychowanie dzieci bardzo dbała jednak matka. Olga skończyła szkołę powszechną i jeden rok seminarium nauczycielskiego. Matka chciała, by córka mogła się dalej kształcić, ale nie było to możliwe – opowiada Felicja Wieczorek, członkini redakcji „Wiadomości Bocheńskich”. – Olga bardzo kochała przyrodę. Mieszkała z rodzicami na Podedworzu. Jej dom rodzinny mieścił się w pobliżu istniejącej do dziś kapliczki. W czasach jej dzieciństwa były tam łąki, lasy, kwitły wrzosy, wypasały się owce. Zachowało się jej zdjęcie z tamtego czasu – jest taka szczęśliwa…
Olga wyrasta na idealistkę, szukająca czystego i wspaniałego celu, któremu mogłaby się poświęcić.
Gdy zaczęła się I Wojna Światowa, miała niespełna 18 lat. Nie chciała być bezczynna. Według jednych relacji włożyła męski mundur strzelecki i dołączyła do Legionów, w których walczył już jej brat Edward. Według innych relacji była sanitariuszką. Z frontu wróciła na prośbę matki, by pomóc jej w opiece nad chorującym ojcem. Za wszelką cenę chciała służyć dalej – pracowała więc w szpitalach wojskowych w Przemyślu, Krakowie i Bochni.
Z jej pamiętnika wyłania się kobieta zdeterminowana, twarda, oddana służbie. W wielu sprawach była bezkompromisowa, nie widziała usprawiedliwienia dla słabości. Bywała krytyczna i surowa wobec podkomendnych, ale jednocześnie starała się być sprawiedliwa i spojrzeć głębiej niż tylko na pozory.
W książce „Dziewczęta w maciejówkach” czytamy o żołnierce, której zarzucono bliskie kontakty z oficerem. Olga odmówiła usunięcia jej i ukarania. Była wściekła – na oficera. W liście do przyjaciółki z wojska tak pisała o podwładnej: „upadła nie przez własną winę, tylko tego bydlęcia podporucznika (…). Ten upił ją i na nieprzytomnej powyższego dokonał, a potem gdy nie chciała być jego kochanką, pod pozorem, że mu ukradła pieniądze, odesłał do Ciebie”.
O WOLNOŚĆ KRAJU I SWOJĄ
Rok 1918 i pierwsze lata niepodległości były dla Olgi, Stanisławy i innych kobiet z Legii czasem wielkich emocji, spełnienia marzeń i chyba również szczęścia. Służyły w ciężkich warunkach, zakwaterowane w wilgotnych barakach, znosząc kąśliwe uwagi. Czuły się silne i wolne – robiły to, co uważały za słuszne.
Paradoksalnie, może właśnie dlatego niektóre z nich nie mogły odnaleźć się później już w wolnej Polsce. Kobietom, które nieraz decydowały o życiu i śmierci, które były pewne siebie i niezależne, trudno było nagle znaleźć się w sytuacji, gdy ich aktywność miałaby ograniczyć się do obowiązków domowych. Stanisława i Olga nie były tu wyjątkami.
W 1922 r., już po rozwiązaniu Ochotniczej Legii Kobiet, 30-letnia Stanisława zostaje zwolniona z wojska. Ma już stopień porucznika i wiele odznaczeń, m.in. Krzyż Walecznych, Krzyż Niepodległości, Krzyż Obrony Lwowa z Mieczami.
Nagle zostaje cywilem. O tym, jak trudne było to doświadczenie, tak pisała Maria Wittek: „Zwalnianie z wojska legionistek było najcięższym dla nich zawodem życiowym. Niektóre z nich zostały bez środków do życia i w miesiącach zimowych bez dachu nad głową. Odchodziły z poczuciem wielkiej krzywdy, którą, jak uważały, czyniło im wojsko, któremu oddane były bez reszty…”.
W 1923 r. Stanisława zaczyna pracę jako urzędniczka w klinice uniwersyteckiej w Krakowie. Doświadczenie związane z zarządzaniem może się jej wkrótce przydać. Ale na razie nie jest to praca, o jakiej marzyła.
W tym czasie historia Olgi Staweckiej staje się bardziej dramatyczna. Wyraźniej też na jej przykładzie widać problemy ze społecznym i prawnym położeniem kobiet, które wtedy wyprzedziły swój czas.
Atrakcyjna, energiczna i wesoła, Olga podobała się mężczyznom, jednak sama rzadko zwracała na nich uwagę. Bardziej niż męża szukała chyba przyjaciela i towarzysza w służbie Polsce.
Kogoś takiego dostrzegła w osobie przystojnego, o kilkanaście lat starszego kapitana Józefa Popkowskiego. Ujął ją, jak pisała, „swą szlachetną duszą, pełną ideałów oraz zdrowymi zasadami”. Wyszła za niego za mąż i… szybko się rozczarowała. Na tyle mocno, że z zachowanego zdjęcia ślubnego pan kapitan został wycięty.
„W trzy dni po ślubie już złożyć w grób marzenia, zostać gospodynią dbającą, by mąż miał dobrą kawę, ulubioną pieczeń na obiad i w ogóle wegetować – na to ja się zgodzić nie mogłam. Że kiedyś to nastąpi – no to dobrze; kiedyś na to ja się decyduję, ale zaraz po ślubie – gdy mąż mój służy Ojczyźnie, a ja miałam pole wolne do pracy, chciałam to wykorzystać i mieć zadowolenie moralne” – pisała do przyjaciółki Heleny Mniszkówny.
Przede wszystkim zraniło ją to, że mąż starał się zmusić ją do porzucenia wojska i napisał w tej sprawie do dowództwa, żądając zwolnienia jej ze służby na froncie „prawem męża”. A ponieważ w razie gdyby jego żądanie nie zostało spełnione, zagroził Legii sądem, Olga została wycofana z walk w rejonie Wilna.
To była dla niej hańba, której nie mogła wybaczyć. Jej idealizm i bezkompromisowość razem z impulsywnością spowodowały, że zostawiła męża. Czuła, że jej wiara w człowieka została złamana.
Na wieść o trzecim powstaniu śląskim, w czerwcu 1921 r. rusza znów tam, gdzie toczy się walka. Znów szuka wspólnoty, oddania w służbie dla idealnej ojczyzny. „Miejsce moje tam wśród szczęku zbroi, huku dział, a nie tutaj. Tutaj niech na etapie [tj. na tyłach – red.] pracują ci, co nie zdolni broni nosić” – zapisała.
Na Śląsku jest kierowniczką tzw. czołówki sanitarno-aprowizacyjnej, jeździ na zwiady. Ale także Śląsk ją rozczaruje. Narzeka na interesowność ludzi, upadek obyczajów, na brak dyscypliny żołnierzy.
– Myślę, że na jej krytyczny stosunek do tego, co zastała na Śląsku, miał wpływ fakt, że była to już faza wygaszania powstania, walki partyzanckie. Brała też udział w blokadzie Gliwic. To była inna walka i inne wojsko niż to, czego doświadczyła w Legii – mówi ks. dr Mariusz Trąba, wykładowca Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie, który analizował zapiski Olgi.
Tam, na Śląsku, nawet propozycja wypłacenia jej żołdu uraziła ją do żywego (co chyba najlepiej pokazuje, jak idealistycznie pojmowała swoją służbę).
Wojsko okazało się miejscem już nie dla niej. Także swoje małżeństwo uważała za zakończone.
SIOSTRA ELIGIA
W niepodległej już Polsce zasłużeni żołnierze mogli ubiegać się o kawałek ziemi w województwach wschodnich. Olga postanowiła skorzystać z tej szansy – nie chciała tego jednak tylko dla siebie. Jej plan był inny. Chciała stworzyć „małe, postępowe, legionowe gospodarstwo”, na którym pracowałaby razem z innymi kobietami z dawnej Legii.
Nie udało się. Z tego marzenia widać jednak, że służba – podobnie jak bywa to zresztą w męskich szeregach – dała podstawy silnej więzi między legionistkami. Po zrzuceniu mundurów wiele z nich miało poczucie, że tylko one, z bagażem takich samych trudnych doświadczeń, mogą się nawzajem zrozumieć.
Po serii bolesnych rozczarowań Olga postanowiła wystąpić o unieważnienie małżeństwa – i wstąpić do zakonu.
Wybrała felicjanki, a potem – już po uzyskaniu dyspensy papieskiej w 1924 r. – wstąpiła do zakonu serafitek w Oświęcimiu. Została siostrą Eligią.
– Stawecka była bezkompromisowa, miała wizję całkowitego oddania się sprawie ideału, którego poszukiwała. Była zarazem głęboko wierząca, religijne odniesienia pojawiają się w sposobie jej pisania, mówienia o ojczyźnie. Jednak myśl o życiu zakonnym pojawiła się dopiero na pewnym etapie jej życia, być może w wyniku kryzysu duchowego – mówi ks. Trąba.
Czy odnalazła się w zakonie? Ks. Trąba: – Do pewnego stopnia. Gorliwie zajmowała się dziećmi z domu dziecka, bo takie zajęcie jej przydzielono. Ale inne siostry nie mogły jej zrozumieć, niektóre podchodziły do niej z dystansem. Była dla nich osobą, która z impetem wkroczyła do zakonu ze świata zewnętrznego, z doświadczeniami życia żołnierskiego i małżeńskiego.
– W zakonie bardzo się starała. To był chyba dla niej trudny czas, ale pracowała nad sobą.
Czuła się serafitką i chciała być, jak to określała, „wierną zakonnicą z granitowego czynu” – mówi Felicja Wieczorek.
PANI KOMENDANT
Natomiast Stanisława Paleolog dostała szansę na powrót do munduru. Choć nie wojskowego: w 1925 r. powołano ją do tworzenia Policji Kobiecej w Polsce.
Została komendantką, ale ponieważ brakowało etatów oficerskich, zaczęła służbę w stopniu podoficerskim (starszego przodownika). Pierwszy policyjny stopień oficerski dostała dopiero dwa lata później. Choć – przypomnijmy – wojsko opuściła jako oficer.
I znów widać tu brak osobistych ambicji, a jedynie potrzebę służby krajowi.
Jak mówi „Tygodnikowi” prof. Bolesław Sprengel z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, samo powołanie Policji Kobiecej nie było w tamtym czasie czymś nadzwyczajnym, podobne istniały też w innych krajach europejskich. – Niezwykłość polskiej Policji Kobiecej polegała na zadaniach, które nie ograniczały się do prewencji czy opieki nad opuszczonymi dziećmi – wyjaśnia prof. Sprengel. – Polskie policjantki prowadziły też czynności śledcze. Poza tym przechodziły przez to samo szkolenie co ich koledzy, w którym nie zabrakło ju-jitsu i strzelectwa. I nosiły broń.
Polskie policjantki, co warto też podkreślić, otrzymywały już wówczas takie same pobory jak ich koledzy. Musiały mieć średnie wykształcenie – choć nie wymagano tego od mężczyzn policjantów. Poza tym do Policji Państwowej nie przyjmowano mężatek, a jeśli policjantka chciała wyjść za mąż, musiała odejść ze służby.
Wśród obowiązków Stanisławy i jej podkomendnych była nie tylko walka z przestępczością kobiet, ale też z przestępczością wobec kobiet i wobec dzieci. Chodziło tu zwłaszcza o zwalczanie handlu kobietami, które z Polski wysyłano do domów publicznych m.in. w Ameryce Południowej, ale także o przemoc wobec kobiet.
Z czasem nawet prostytutki zaczęły obdarzać policjantki zaufaniem. W 1928 r. Stanisława podkreślała, że „z chwilą wejścia kobiet do policji znacznie więcej wpływa zameldowań i skarg na przestępstwa natury seksualnej i obyczajowej. (…) Jest to zrozumiałe, jeśli się zważy, że kobieta skłonniejsza jest powierzyć drugiej kobiecie tajemnice swoich nieszczęść i krzywd seksualnych niż mężczyźnie, choćby dlatego, że łatwiej ją ta zrozumie i odczuje”.
Handel kobietami Stanisława uważała za „objaw odwiecznego zła”, który widziała w szerszym kontekście przestępstw takich jak stręczycielstwo, czerpanie korzyści z nierządu, handel narkotykami itd. Jej policjantki patrolowały nocą ulice, dyżurowały na dworcach, śledziły stręczycieli i handlarzy. Prawdopodobnie pracowały też czasem „pod przykrywką”, starając się infiltrować środowisko przestępcze.
– Stanisława była niezwykle aktywna, energiczna i odważna. W pewnym momencie grupy przestępcze wydały na nią wyrok, ale nie powstrzymało jej to od dalszego działania – mówi prof. Sprengel. – To trzeba podkreślić: i ona, i inne policjantki pełniły służbę z narażeniem życia.
PROPORCZYK NA TRUMNIE
We wrześniu 1939 r. Stanisława Paleolog wraz ze sztabem Komendy Głównej Policji została ewakuowana na Wołyń. Jej policjantki wcielono do zgrupowania gen. Kleeberga, które walkę z Wehrmachtem i Armią Czerwoną prowadziło aż do początku października. Stanisława była kurierką generała Kleeberga.
Już pod koniec 1939 r. zaczęła działać w konspiracji, jak wiele kobiet z dawnej Legii. Służyła w wywiadzie ZWZ-AK, potem w Komendzie Głównej AK, brała udział w powstaniu warszawskim. Z wojny wyszła bardzo chora: zakażenie krwi, zapalenie opłucnej, złamany obojczyk, uszkodzone kolano. Ale dalej starała się być aktywna. Po wojnie szukał jej komunistyczny Urząd Bezpieczeństwa, ukrywała się więc, zmieniła nazwisko. Represje UB dotknęły jej bliskich.
W 1946 r. uciekła z pojałtańskiej Polski do Wielkiej Brytanii. W latach 50., mając już stopień podpułkownika, została ministrem w rządzie RP na uchodźstwie. Wydała po angielsku książkę o międzywojennych polskich policjantkach „The Women Police of Poland 1925–1939”. W 1957 r. wylew krwi do mózgu spowodował paraliż – ostatnich 11 lat życia spędziła w szpitalach. Zmarła w 1968 r., w wieku 76 lat.
Olga Stawecka nie doczekała kolejnej wojny, nie musiała znów ruszać do walki. Przeżyła tylko 36 lat: zmarła w 1933 r. na gruźlicę, z którą walczyła przez lata (początki choroby datowały się jeszcze z czasu jej służby wojskowej). Spoczęła w kwaterze zakonnej na cmentarzu w Oświęcimiu.
Podczas pogrzebu na trumnie siostry Eligii – niesionej przez żołnierzy – położono czapkę wojskową, szablę i proporczyk Ochotniczej Legii Kobiet.
Dokumenty, źródła, cytaty:
https://www.tygodnikpowszechny.pl/autor/patrycja-bukalska-180
„Tygodnik Powszechny”| Patrycja Bukalska
– Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, publikacje ks. dr. Mariusza Trąby i książki Stanisława M. Jankowskiego „Dziewczęta w maciejówkach”.