Nie jest wesoło. A to nieznani sprawcy skopią i wybija ząbek. Innym razem policja po cywilnemu wyśledzi skuje kajdankami i zabierze na posterunek. Jeszcze innego strażnik miejski rzuci na glebę, twarz kolanem przyciśnie do bruku…
Jak się mają za czasów rządów miłości Donalda Tuska dziennikarze, którzy nie płyną jak zdechłe ryby spokojnie głównym nurtem, bez wysiłku korygując jedynie sprężystym kręgosłupem od czasu do czasu minimalne znosy w prawo czy lewo? Jak się mają ci, którzy ubzdurali sobie płynięcie pod prąd i to na dodatek wzbogacone o zaglądanie pod różne podejrzane głazy i wpływając w plątaniny tajemniczych korzeni?
Nie jest wesoło. A to nieznani sprawcy skopią i wybija ząbek. Innym razem policja po cywilnemu wyśledzi skuje kajdankami i zabierze na posterunek. Jeszcze innego strażnik miejski rzuci na glebę, twarz kolanem przyciśnie do bruku, a inny umundurowany osiłek skoczy takiemu dziennikarzynie na konstrukcję tak, że ten w gorsecie wyląduje w szpitalu z urazami kręgosłupa.
Jak się przed czymś takim bronić? W cywilizowanym świecie istnieje coś takiego jak prawo i dziennikarska zawodowa solidarność. Nawet ostatnio w Rosji znalazł się odważny, który przy wręczaniu mu nagrody przyznał ze wstydem, że środowisko dziennikarskie nie zdaje egzaminu jeśli chodzi o odwagę i moralno-etyczna kondycję. To prawdziwy heroizm powiedzieć coś takiego w kraju gdzie za krytykę władzy można dostać porcję ołowiu w głowę lub wyfrunąć z dziesiątego piętra wieżowca w ostatni lot.
A jak jest u nas z tą solidarnością zawodową wśród dziennikarzy? U nas ci „wiodący”, najczęściej nagradzani i „najwyżej cenieni” siedzą cicho jak myszy pod miotłą i ani myślą stanąć w obronie wolnego słowa i poniewieranych kolegów.
A by to tchórzliwe zepsute do szpiku kości i rozpieszczone do granic absurdu środowisko ośmieszyć do reszty, przypomnę pewną zapomnianą już historię.
Kiedyś te wszystkie nasze gwiazdy dziennikarstwa, jak jeden mąż stanęły w obronie pewnego dziennikarskiego paszkwilanta z mało znanej lokalnej gazety „Wieści Polickie”. Otóż wystraszyli się oni wszyscy tego, że za bezczelne kłamstwa i niszczenie niewinnym ludziom dobrego imienia czy zawodowej kariery, a nawet życia, można tak jak szary Kowalski z Pcimia Dolnego, wylądować za kratkami.
Wtedy ci wszyscy „bohaterowie” zamykali się na znak protestu w specjalnej klatce ustawionej przed sejmem. Czas na wymienienie nazwisk tych herosów walki o wolność słowa. Jako pierwsi do klatki weszli redaktorzy naczelni: "Faktu" – Grzegorz Jankowski i "Super Expressu" – Mariusz Ziomecki.
Zmieniać ich mieli między innymi: Jacek Żakowski, Monika Olejnik, Piotr Najsztub, Bogdan Rymanowski, Jolanta Pieńkowska, Marek Król, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Jacek Hugo-Bader i Dorota Warakomska.
Po nagłośnieniu akcji włączyła się natychmiast międzynarodowa organizacja "Reporterzy bez Granic".
Jak myślicie kochani? Czy istnieje taka szansa, że ci sami „bohaterowie” z tamtych dni ponownie ustawią pod sejmem klatkę w obronie swoich szykanowanych i poniewieranych kolegów i koleżanek po fachu?
Pytanie oczywiście czysto retoryczne. To przecież nie są dziennikarze lecz przydupasy i ochroniarze establishmentu III RP.