Kilka słów o „honorze oficerskim”
12/12/2011
423 Wyświetlenia
0 Komentarze
3 minut czytania
Pod wrażeniem jutrzejszej rocznicy przypomniała mi się postać Walerego Sławka. W żadnym razie nie chciałbym porównywać go z „gienierałom” Jaruzelskim.
Z przyczyn zasadniczych- z tych samych dla których nie uznałbym za dopuszczalne z punktu widzenia dobrego smaku porównanie np. Władysława Sikorskiego ze Szczęsnym Potockim, choć przecież by się jakoś dało (chociażby dlatego, że obaj spiskowali przeciw legalnemu rządowi polskiemu w dosyć podobnych okolicznościach i obaj byli generałami). Mi chodzi jedynie o przypomnienie czym był kiedyś tzw. honor oficerski.
Walery Sławek zakończył życie w kwietniu 1939 roku strzałem z browninga w usta. Stało się to bezpośrednio po tym, jak w rozmowie z J. Beckiem dowiedział się o żądaniach Niemieckich wobec Polski. Wybitny polityk i żołnierz doskonale zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji. Nie wynikały one bynajmniej z wieloletniej polityki obozu piłsudczykowskiego i samego Sławka. Były po prostu skutkiem położenia geopolitycznego kraju i nie dało się ich uniknąć. Można było tylko odwlekać to co nieuniknione i próbować optymalnie dopasować układankę zobowiązań sojuszniczych. Beckowi (którego Sławek był mentorem) długo się to udawało i prawdopodobnie nie można było tego zrobić lepiej.
Sławek nie twierdził, że bierze na siebie odpowiedzialność za to co ma (może) nastąpić – on ją po prostu wziął. W liście pożegnalnym prosił by nikogo nie winić, spalił papiery, unikał patosu. Wcześniej zawsze potrafił się zachować z godnością- nawet wtedy gdy starano się go jej pozbawić. Był pułkownikiem Wojska Polskiego.
"Gienierał" Jaruzelski wielokrotnie powtarzał że wszelką odpowiedzialność za to co nastąpiło po wprowadzeniu stanu wojennego bierze na siebie. Brzmiało to zawsze, bardzo patetycznie i niezwykle godnie: marsowa mina, wyprostowana sylwetka… Równocześnie, do dziś robi wszystko by jakiejkolwiek odpowiedzialności uniknąć. Udaje mu się to znakomicie i dobrze wie że jest najzupełniej bezpieczny.
W nocy13.12 1981 roku nastąpiło niespodziewane rozwiązanie ciąży żony mojego kolegi z pracy. Telefony nagle przestały działać i nie można było wezwać karetki. Człowiek stracił za jednym zamachem żonę i dziecko. Staram się, by nigdy nie wyobrazić sobie tego co przeżył. Ot, dwie ofiary stanu wojennego których się nie wlicza do bilansu. Kto za nie odpowiada? I co znaczy "ponieść odpowiedzialność" za tamto wydarzenie?