Choć „trzygwiazdkowy” hotel, jak opisywałem to poprzednio, trochę nas „zadziwił” swoją, żeby tak to nazwać „infrastrukturą”, to muszę przyznać, że pracująca w nim międzynarodowa obsługa pracowała sprawnie i starała się jak mogła nadrabiać braki owej infrastruktury, uczynnością i uprzejmością.
Wcześniejsze odcinki:
.
https://3obieg.pl/kilka-dni-w-londynie-i
.
https://3obieg.pl/kilka-dni-w-londynie-ii
.
Choć „trzygwiazdkowy” hotel, jak opisywałem to poprzednio, trochę nas „zadziwił” swoją, żeby tak to nazwać „infrastrukturą”, to muszę przyznać, że pracująca w nim międzynarodowa obsługa pracowała sprawnie i starała się jak mogła nadrabiać braki owej infrastruktury, uczynnością i uprzejmością. Na przykład sprzątaczka zapytana dlaczego w łazience nie zapala się światło, bardzo przepraszała i tłumaczyła, że należy cierpliwie poczekać i wszystko będzie w porządku. Faktycznie po około minucie oczekiwania od momentu włączenia kontaktu świetlówki w suficie łazienki rozbłyskiwały i świeciły już później bez problemu, w związku z czym gdy wracaliśmy do naszego „apartamentu” po pierwszym skorzystaniu z łazienki nie gasiliśmy światła dotąd, aż nie poszliśmy spać.
.
Deliberowałem na głos po angielsku (przynajmniej tak mi się wydawało, że po angielsku) przy pani z hotelowej obsługi, czemu tego światła w łazience nie naprawią. Przypuszczałem, że z powodu bariery językowej między nami (ja kiepsko angielski, ona też) pani nie potrafiła mi tego wytłumaczyć.
Po bliższym przyjrzeniu się kolejnemu, tym razem „świetlnemu” problemowi wyjaśnienie niemożności naprawienia światła w łazience stało się oczywiste. Kaseton ze świetlówkami, albo został zabudowany kiedyś w suficie „jednorazowo”, albo został „trochę” przymurowany w trakcie jakiegoś remontu łazienki. W każdym razie zero możliwości serwisowania (wymiany świetlówek, czy starterów) chyba, że spruje się w tym celu tynk na suficie.
.
Dziwiłem się takiemu podejściu, bo wcześniej zauważyłem na lampkach nocnych przy łóżkach przyczepione karteczki potwierdzające ważną na rok kontrolę poprawności działania sprzętu elektrycznego. To jak? Elektryk sprawdza nocną lampkę, daje stempelek, kasuje pieniądze i reszta (czy się na przykład światło w łazience świeci, czy nie) go już nie obchodzi? No niezłą fuchę sobie ci elektrycy w Anglii załatwili. Nota bene, te lampki nocne miały tak nietypowe i małe załączniki, w dodatku ukryte pod samym uchwytem żarówki, że musiałem trochę pogłówkować jak się je włącza i wyłącza. Tak całkiem na marginesie przypominam, że wybierając się do Anglii z ładowarką do komórki czy suszarką należy pamiętać o tzw. „przejścówkach” umożliwiających przejście z bardzo nietypowej wtyczki angielskiej na polską.
.
Opisane wyżej podejście do napraw i remontów wskazuje, że najwidoczniej nieobecni właściciele „naszego” hotelu nastawieni byli (i są) na maksymalizację zysków kosztem degradującej się „infrastruktury” przy wykorzystaniu możliwie najtańszej siły roboczej. Sądząc po internetowych opiniach gości innych londyńskich hoteli o gwiazdkowym standardzie podobnym do „naszego”, można wyrobić sobie przekonanie, że takie „dorabianie się” właścicieli jest tam obecnie normą.
.
Pozostawię na razie w spokoju wywołujące nasze zdziwienie angielskie podejście do spraw utrzymania w jako takim stanie nieruchomości i przejdę do opisu innych fascynujących nas różnic pomiędzy tym do czego byliśmy przyzwyczajeni w Polsce, a tym co nas zaskoczyło w Londynie.
.
Oprócz „dziwnych rurek”:
.
na ścianach niektórych domów, które opisywałem w poprzednich odcinkach, zaskoczył nas wjeżdżających pierwszy raz do Londynu kolejny nietypowy dla nas widok o tej porze roku.
.
Widok – palm rosnących w małych ogródkach przed niewysokimi, charakterystycznymi, znanymi z filmów i TV domami, zwłaszcza na przedmieściach, ale też i w centrum. Zaświadczam! Nie były to palmy z rodzaju tej z Ronda gen. Charles’a de Gaulle’a w Warszawie, ale naturalne! Mała dygresja. Być może nasza szanowna artystka zapatrzyła się na Londyn i myśląc, że to wszystko sztuczne przeszczepiła „swój” pomysł na Warszawę?
.
Palma na jednym z londyńskich rond
.
I inne palemki przed domami
.
Poza tymi palmami, co prawda nie daktylowymi i niewysokimi, w oczy rzucała się też zieleń w niewielkich ogródkach przed domami, a to za sprawą zimozielonych liściastych drzew i krzewów, oraz zielonej trawy. Ba w parkach, a zwłaszcza na nasłoneczniony skarpach przy drodze widać było pierwsze pączkujące i rozkwitające na żółto żonkile.
.
.
Ale trudno się dziwić. Koniec stycznia, a w Londynie temperatury były w granicach 10-15 stopni Celsjusza. I gdyby jeszcze nie przenikliwy silny wiatr wiejący prawie każdego dnia naszego pobytu, to zwiedzanie miasta o tej porze roku byłoby całkiem przyjemne. A tak, to nieraz po chwili ogrzewającego nas słońca, niebo błyskawicznie się chmurzyło i robiło się chłodno. I na dodatek, ten zimny przenikliwy wiatr.
.
Kolejna rzecz, która nam rzuciła się w oczy już później w trakcie pobytu i spacerów po mieście, to bieganie. W porze lanczu wiele, zwłaszcza młodych osób (ale bywają też starsi), biega w dużych londyńskich parkach, jak St. James’s Park (lub po ulicach wokół tych parków), ubranych tylko w sportowe spodenki i koszulki. Tu wiatr wieje, odczuwalna temperatura najwyżej 5 stopni, a oni sobie biegają! Muszą tylko uważać na innych ludzi i na chodzące wolno po alejkach dzikie kaczki i gęsi (zdarza się też i przebiegająca przez alejkę wiewiórka).
.
Przechodniu uważaj na gęsi!
.
Oprócz kilku tych ogólnodostępnych dużych parków w centrum, zauważyliśmy też w Londynie dobrze utrzymane, solidnie ogrodzone i wypełnione zielenią mniejsze parki, ale o dziwo – puste. W środku – ani żywego ducha! Ale o tym w kolejnej części relacji. C.d.n.
Janusz Żurek
Z urodzenia (1949) optymista, z wykształcenia inżynier elektryk (AGH), z zawodu elektronik, z poglądów liberalny (wolnościowy) konserwatysta.