Do historii przeszły jednak przede wszystkim pasiaste skarpetki Tyrmanda.
Niezwykle bawi mnie mit Leopolda Tyrmanda – bohatera walki z komunizmem przy użyciu pasiastych bikiniarskich skarpetek i butów na słoninie. Również mit literata, który postawił się Gomółce za co został skazany na głód i odmowę paszportu.
Tyrmand pochodził z zasymilowanej rodziny żydowskiej. Jego dziadek był członkiem zarządu synagogi Nożyków. Brat jego ojca Jerzy Tyrmand był przyjacielem Oskara Langego, którego rola w Polsce została chyba wystarczająco wyjaśniona.
Natychmiast po wkroczeniu do Polski sowietów Tyrmand dobrowolnie wyjechał z Warszawy do Wilna. Tak jak Jerzy Putrament, Teodor Bujnicki, Henryk Dembiński i Tymoteusz Karpowicz opowiedział się po stronie okupanta. Został nie tylko współredaktorem „Prawdy Komsomolskiej” ale także naczelnym redaktorem „ Prawdy Pionierskiej” przeznaczonej do indoktrynowania najmłodszych. W „Prawdzie Komsomolskiej” prowadził stałą rubrykę pod tytułem „Na kanwie dnia”.
Podobno został aresztowany przez NKWD, podobno dzięki Niemcom uciekł z transportu. Podobno dobrowolnie zgłosił się na roboty do Niemiec gdzie podobno udając Francuza przetrwał wojnę.
Zostawmy to czego nie możemy sprawdzić.
Po wojnie Tyrmand był korespondentem Polpressu w Norwegii, a w czasie słynnego kongresu intelektualistów we Wrocławiu przeprowadził wywiad z Pablem Picasso. Trudno twierdzić, że był bardzo prześladowany przez komunistyczne władze. Oczywiście z tymi władzami droczył się nieustannie, jak wszyscy jego koledzy po piórze. Należało to do dobrego tonu.
Tyrmand był duszą i typowym przedstawicielem towarzystwa wzajemnej adoracji, w którym brylowały różne reżimki i ogólnie rzecz biorąc fejginięta. Przedmiotem jego licznych podbojów erotycznych też były córy komunistycznego establishmentu.
Trudno traktować niezgodę na brak papieru toaletowego i szarzyznę codziennego życia jako niezgodę na komunistyczny system zbrodni. Trudno wymagać aby nad odmową Tyrmandowi druku czy paszportu roztkliwiali się ludzie, których rodziny zginęły z rąk sowieckich katów, albo spędziły młodość w więzieniu. Jak moja cioteczna siostra, która trafiła do więzienia w Fordonie w wieku 16 lat i wyszła po 10 latach, tylko dlatego, że zaczęła się polityczna odwilż.
Tyrmand miał ogromna wadę, która w ostatecznym rachunku okazała się zaletą. Nie miał cienia lojalności w stosunku do swoich kolegów po piórze, kochanek i ich rodzin. Opisywał swoje środowisko z okrutnym chłodem entomologa obserwującego motyla wijącego się na szpilce, czy modliszkę pożerającą partnera. Siebie też nie oszczędzał. Brawurowo opisany fingering, którego obiektem (?) bywała regularnie pewna dama, pozostająca z nim w bardzo oficjalnych stosunkach ( nawet nie mówili sobie po imieniu) jest świadomą manifestacją straceńczej szczerości. Jego szczerości i ostrego pióra bardziej się bali przyjaciele niż wrogowie.
Bardzo ciekawe, że opisując z ekshibicjonistyczną szczerością swoje życie w powojennej Warszawie nie zechciał opisać spraw wileńskich, choćby szczegółów współpracy z sowieckim okupantem. Jego wkład w walkę z sowieckim totalitaryzmem można by wtedy porównać z wkładem Wata, który również niejedno miał za uszami, zanim został antykomunistą.
Do historii przeszły jednak przede wszystkim pasiaste skarpetki Tyrmanda.