Historia pewnej ballady… —–otrzymałem mailem
Wojna poczyniła nieodwracalne spustoszenia w ciągłości dziejów wielu polskich rodzin.
Zazdroszczę ludziom portretów przodków, starych mebli, listów i pamiętników, zazdroszczę wspomnień… W mojej rodzinie nie ocalały żadne albumy z fotografiami czy pamiątki rodzinne, przekazywane zwykle z pokolenia na pokolenie jak relikwie… Odmowa podpisania volkslisty – na Ziemi Dobrzyńskiej, włączonej do III Rzeszy – skutkowała śmiercią, lub wysiedleniem.
Gestapo pozwoliło moim dziadkom zabrać jedynie podręczny bagaż. Zamiast szabli mego dziadka, skradzionej oficjalnie przez nadzorującego wysiedlenie SS-mana pozostały mi tylko … mgliste wspomnienia mego taty.
A cóż może zapamiętać 10-letni chłopiec, któremu przedwcześnie zmarła matka, którego ojca (na jego oczach) zatłukli na śmierć obozowi strażnicy?
Ojciec – wywieziony na roboty w głąb Niemiec, wyzwolony przez dywizję gen. Maczka – wrócił do kraju dopiero w 1947r. Po rodzinnym domu nie został kamień na kamieniu – Niemcy wyburzyli zabudowania pod pas startowy wojskowego lotniska…
Walka 18-letniego Staszka o przyziemne zupełnie sprawy (zrazu zdobycie pracy, mieszkania, potem założenie i utrzymanie rodziny) oddaliła sprawy odtwarzania ciągłości rodu na plan dalszy. A potem było już za późno; poumierali ludzie pamiętający dziadka Teofila, hardego ułana-legionisty i jego żonę, uroczą Helenę. Wraz z nimi przepadły gdzieś po starych strychach ostatnie okruchy wspomnień po nich, po tamtym retro-świecie. Jakimś cudem dotarłem do zdjęcia babci i dziadka, zachowanego u znajomych. I tyle mi pozostało z drzewa genealogicznego, urywającego się gwałtownie i tragicznie na nich właśnie. Na wspaniałych, mądrych i pięknych ludziach, których nigdy nie było mi dane poznać…
Dziś nie jest już istotne dla mnie, czy wywodzę się ze szlachty podolskiej (jak twierdzą niektórzy heraldycy), czy z gminu. Ale chciałbym wiedzieć, skąd się wzięliśmy, gdzie był początek naszego trwania przy Polsce; skąd u moich przodków było tyle miłości i poświęcenia – aż do zatracenia się i śmierci za Ojczyznę…
Przypadkiem trafiłem w sieci na ślad ponad 90-letniego płk. Zbigniewa Makowieckiego, zamieszkującego od czasów wojny w Londynie. Walczył w kampanii wrześniowej w grudziądzkich ułanach. Niestety – nie wywodził się z Ziemi Dobrzyńskiej, lecz z Podola…
Z ułanem Teofilem Makowieckim też nigdy się nie spotkał…
Kolejny trop się urywa…
Dlatego – gdy natrafiam gdzieś w archiwaliach na znajome nazwisko – reaguję emocjonalnie. Może to „nasi” Makowieccy?…
A wracając do tytułowej ballady „Katyń 1940 – ostatni list”; po tym przydługim wstępie łatwo się chyba domyśleć, dlaczego powstała. W hołdzie wszystkim tam poległym. Wśród nich – Kazimierzowi i Zbigniewowi – Makowieckim, rzecz jasna…
Lech Makowiecki
P.S. Na You Tube istnieje już kilkadziesiąt wersji tytułowej ballady z płyty „Katyn 1940 – ostatni list”, która trafiła już pod strzechy. Śpiewają ją dzieci i młodzież na akademiach, konkursach, przedstawieniach. Nagrywają w domowym zaciszu własne „covery”. Istnieje co najmniej drugie tyle „filmików”, zbudowanych na moim autorskim playbacku.
Na dziś wybrałem dla was wersję z pamiętnego koncertu z listopada 2007r.; kiedy to przy grobie Nieznanego Żołnierza prezydent Lech Kaczyński uhonorował awansem o jeden stopień w górę wszystkich pomordowanych w Katyniu polskich oficerów.
Jestem pewien, że już niedługo doczekamy się na Krakowskim Przedmieściu godnego pomnika, przypominającego o Jego zasługach…
|
©2012 YouTube, LLC 901 Cherry Ave, San Bruno, CA 94066
|
KATYŃ 1940 – ostatni list.
KATYŃ 1940 – ostatni list.
Inzynier z wyksztalcenia, songwriter i grajek z wyboru. Niepoprawny romantyk, milosnik Historii - oceanu wiedzy o tym, co nas moze spotkac. Fan Mickiewicza i Pilsudskiego - ostatnich Wielkich Polaków majacych mega-wizje bez udzialu dopalaczy...