W sobotnie przedpołudnie przypomniała mi się anegdota przytaczana przez Rafała A. Ziemkiewicza. Mam dla Państwa dwie wiadomości, złą i dobrą. Zła jest taka, że rządzą nami gangsterzy. Dobra, że jest to gang Olsena.
Robert Mazurek „wkręcił” posłankę PO Ligię Krajewską. Pokazał jej program PO jako program PiS. Z wiadomym skutkiem – program został wyśmiany jako „nierealne pomysły, czyste chciejstwo, kpiny z ludzi” i w ogóle „oszukiwanie Polaków”. Jakby tego było mało wyjaśnił mistyfikację. Tłumaczenie Ligii Krajewskiej było jeszcze lepsze niż jej oceny programu własnej partii: „W odniesieniu do PiS te plany brzmią bardzo nierealnie, a cytowany dokument prezentował całość, czyli projekty i sposób ich finansowania”.
Tyle, że jeśli chodzi o te projekty finansowania, to jak tłumaczyła „być może ktoś, kto to przygotował, miał swoje wyliczenia”. (link).
Słowem były projekty finansowania, ale tylko być może. Być może więc ich nie było, a być może przygotowywał je ten sam specjalista, który sporządzał kalkulację jak zarobić na koncercie Madonny na Stadionie Narodowym
Tak czy siak z kawału R. Mazurka wynika jasno, że politycy mogą w ogóle nie znać programu własnego ugrupowania. Stąd już płynie logiczny wniosek, że zarówno programy, obietnice wyborcze i elektorat mają w miejscu, gdzie krzyż swą nazwę kończy, a z którego nogi wyrastają.
W tej sytuacji tłumaczenia, że niekiedy politycy składają obietnice „na wyrost” a w ogóle „rok później rozpoczął się kryzys gospodarczy” brzmią mało przekonująco. Tym bardziej, że kilku ekonomistów publicznie ostrzegało przed nadciągającym kryzysem, a gdy ów się objawił – rząd Tuska najpierw zaprzeczał jego istnieniu, a potem twierdził, że kryzys ominie Polskę, więc nie ma się czym martwić.
Przy okazji przypomniała mi się rozmowa z 2007 r., która znacznie wiarygodniej wyjaśnia przyczyny niedotrzymania obietnic wyborczych przez PO, niż jej posłanka. Otóż w trakcie kampanii wyborczej dowiedziałem się, że jeden z moich znajomych należy do „młodzieżówki” PO. Poza tym całkiem sympatyczny człowiek, po studiach, dwa fakultety. Zapytałem go wtedy, skąd PO zamierza wziąć pieniądze na zapowiadane budowy, utrzymanie państwowej służby zdrowia, państwowego szkolnictwa itd., skoro jednocześnie zapowiada obniżenie podatków?
Do dziś nie wiem, czy jego wypowiedź traktować jako przejaw bezgranicznej naiwności, czy też może raczej jako podziwu godną szczerość. Brzmiała ona mniej więcej tak: gdy wygra PO do kraju wrócą Polacy z Wielkiej Brytanii i Irlandii i przywiozą kasę.
Polscy emigranci jak wiadomo powiedzieli „sprawdzam”. W mediach krążyła wtedy anegdota, że odwiedzając polskich dyplomatów na placówkach ówczesny wicepremier Waldemar Pawlak zadawał im ironiczne pytanie „To co, wracacie?”.
I tak oto z cudu gospodarczego, na który ponoć Polacy zasługiwali, zostały tylko szczaw i mirabelki.
Jeden komentarz