Kali daleko nie uciec
10/12/2012
524 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Nieudana próba zamachu w Chartumie to znak, że w Sudanie trwa walka o władzę. Los Południa jeszcze się nie rozstrzygnął.
Należę do pokolenia, któremu Sudan kojarzy się najbardziej z przygodami Stasia i Nel z „Pustyni i z puszczy” Sienkiewicza. Doniesienia o wojnie domowej między arabską Północą, a murzyńskim Południem odbierałem zawsze trochę przez pryzmat porównań do wypraw mahdystów z Chartumu po nilockich niewolników na południe od Faszody, czyli jako walkę Idrisa, Gebra i Chamisa z Kalim i Meą. Bogiem a prawdą to porównanie wciąż nie odbiega daleko od rzeczywistości, i nawet oderwanie rok temu murzyńskiego Południa od Północy można potraktować w kategorii ucieczki Kalego od Idrisa i Gebra.
Od tego wydarzenia w Chartumie, a właściwie w stołecznym trójmieście w widłach Nilu Białego i Błękitnego (Chartum+Bahri+Omdurman), stale krążyły pogłoski o spisku na szczycie władzy. Nikogo więc nie zdziwił komunikat o próbie wojskowego zamachu stanu, którą rządowi w porę udało się zdemaskować i stłumić. Po kilku godzinach jeżdżenia czołgami po ulicach, pałac prezydenta Omara al-Baszira obwieścił z triumfem, że aresztowano 13 pechowców w mundurach, w tym byłego szefa sudańskiego wywiadu i bezpieki (NISS), generała Salaha Abdallaha Abu Digina zwanego Salah Gosz, który był kiedyś asystentem Osamy bin Ladena, gdy ten przebywał w Sudanie w latach 1990-ych, a potem – jak się okazało – pracował dla CIA. Razem z nim aresztowany został także generał Mohammed Ibrahim Abd el-Dżalil, zwany Ouad Ibrahim, oraz generał Adil at-Taib, obaj także z NISS. Może nie da się z tego jeszcze wysnuć ostatecznego wniosku, kto stał za tym zamachem, ale jakaś wskazówka to już jest. Związki Gosza z Zachodem były jednak tak cienkie, a spisek knuty tak po amatorsku i udaremniony w tak wczesnej fazie, że moim zdaniem była to raczej samowolka i falstart niż robota na konkretne zamówienie. Media zachodnie najczęściej snują domysły, że to w ogóle jakaś lipa i spisku żadnego nie było, a prewencyjne uderzenie z pałacu to wynik przeczulenia i chęć zamieszania w szeregach potencjalnych spiskowców, na Wschodzie nazywane metodą potrząsania worka ze szczurami.
Nie ulega wszelakoż wątpliwości, że na górze toczy się walka o władzę. Prezydent Baszir rządzi już Sudanem 23 lata, stojąc na czele dość skomplikowanej koalicji sił nacjonalistów, generałów, islamistów i ahl al-fuluus czyli „ludzi pieniądza”. Każda z tych grup dotąd na tym korzystała, podobnie jak infrastruktura stolicy, gdzie wyrosły imponujące wieżowce i powstało eleganckie centrum handlowe. Najbardziej rzucają się w oczy budynki wojskowe, bo dowództwo lotnictwa mieści się w siedmiopiętrowym gmachu o kształcie samolotu, a dowództwo marynarki wojennej w takimż budynku o kształcie okrętu. Takie wyraźne oznakowanie budynków wojskowych nie jest aktem szczególnej mądrości, już choćby dlatego że naśladuje pięciokątny budynek w Waszyngtonie zwany Pentagonem. Cztery samoloty izraelskie, które w październiku zniszczyły jednym nalotem irańską fabrykę zbrojeniową Jarmuk na przedmieściach Chartumu, nie będą miały trudności z rozpoznaniem centrów dowodzenia, kiedy przylecą następnym razem.
Kłopoty Baszira zaczęły się od zgody na secesję murzyńskiego Południa. Utrata ćwierci terytorium państwa to bolesna i oczywista klęska dla arabskich nacjonalistów. Związane z tym skargi mają również generałowie, ponieważ wytargowany pokój z Południem po kilkudziesięciu latach wojny oznacza dla nich zagrożenie wojskowego budżetu, a według niektórych szacunków zużywali oni ok. 70% przychodów i zasobów państwa jeszcze przed rozpadem. Owszem, mają jeszcze z kim walczyć, bo rebelia tli się także w Darfurze, w górach Nubijskich w Kordofanie oraz w nadmorskich górach plemienia Bedża. Jednakże z przychodami jest kiepsko, bo Chartum pozwolił Kalemu uciec wraz z kasą czyli z naftą, jako że to na Południu znajdują się główne pola naftowe. To ich odkrycie (a nie współczucie dla czarnych lub solidarność z chrześcijanami) było głównym powodem, dla którego Zachód przez wiele lat zbroił i popierał przywódcę murzyńskiej rebelii płk Johna Garanga. Podstawą zgody Chartumu w tej sprawie miały być ustalone opłaty Południa za korzystanie z rurociągów i ewentualnie Port Sudanu na Północy, ale już pierwszy spór o szczegóły przy stole rokowań w tym roku zablokował spodziewany tranzyt.
Gdy dochody dewizowe spadły o 95% pojawił się ostry kryzys gospodarczy. W obiegu są dziś same nowe banknoty, a inflacja sięga 45%. W ciągu jednego roku cena porcji ful, typowego codziennego dania z sudańskiej fasoli wzrosła na chartumskiej ulicy z 0,33 $ do 1,16$. Cena barana zarzynanego co roku na przez każdą rodzinę na zakończenie Ramadanu wzrosła ponad dwukrotnie. Z kraju emigrują wraz z rodzinami wciąż nieliczni najlepsi specjaliści. W połowie listopada nagle opustoszał wydział medyczny uniwersytetu w Chartumie, bo kilkunastu sudańskich profesorów wyjechało dostawszy angaż w emiratach nad Zatoką Perską. Odkąd skończyły się pieniądze reżim robi bokami. Nadal jeszcze płaci pensje swojej budżetówce, ale już przekonano 150.000 ludzi do tego, aby zamiast liczyć na państwowe zatrudnienie podjęli próbę utrzymania się przy życiu kopiąc chałupniczo w poszukiwaniu złota w północnej pustyni nubijskiej. Już w starożytnym Egipcie Nubia była znana jako kraina złota. Sama zresztą jej nazwa pochodzi od staroegipskiego słowa nubb tj. złoto. Od niepewnego złota ważniejsza jest jednak pewna nafta i jej pochodne. Kiedy więc na początku bieżącego roku pojawiło się 9-dniowe opóźnienie w dystrybucji talonów na paliwo, w Sudanie prawie wybuchła panika.
Jedyna grupa, której pieniądze jak się wydaje raczej nie interesują, czyli islamiści, też nie są z Baszira zadowoleni. Zgodzili się na secesję Południa, w nadziei na to, że pozbycie się chrześcijan i animistów, którzy tam mieszkają, pozwoli łacniej w pozostałej części kraju wprowadzić pełne prawo koraniczne, czyli szarijat. Formalnie biorąc Sudan jest już od dawna republiką islamską, tak jak Iran, ale dotąd prawa tego w praktyce i w całości jeszcze tam nie wdrożono. Prezydent Baszir dawał islamistom takie sygnały jeszcze rok temu, ale ostatnio jakby trochę mu przeszło, bo opór wśród mieszczan w stołecznym kompleksie jest większy niż się wydaje. Obecnie Baszir gra na zwłokę i zapowiada, że w roku 2015, kiedy stuknie mu 70 lat z metryki i wybije 25 lat u władzy, przejdzie na emeryturę. Brzmi to nawet wiarygodnie, ale wcale nie uspokaja atmosfery, tylko raczej zwiększa nerwowość wśród jego potencjalnych następców. Tym bardziej, że 68-letni prezydent jest chory i może tych ostatnich dwóch lat nie dotrzymać. W październiku w klinice w Arabii Saudyjskiej usunięto mu z krtani guza, który prawdopodobnie dał już przerzuty w przełyku. Zmiana władzy w Chartumie wisi w powietrzu jak kurz i muchy nad Omdurmanem.
Ponieważ opozycja polityczna w Sudanie jest słabiutka i rozbita, jedyna możliwa zmiana może przyjść ze strony armii. Tylko zresztą wojskowi są w stanie bezpośrednio dogadać się ze swymi przeciwnikami z Południa i to na tyle szybko i konkretnie, że ropa z Południa może zacząć znowu płynąć w rurociągach na Północ, a pieniądze za jej tranzyt do ich kasy. Tempo ma tu znaczenie, bo przeciągający się zastój sprawia, że ci z Południa szukają już innej trasy dla rurociągu, który poprowadziłby ropę na południe i wschód. Taki rurociąg chcą im zbudować Chińczycy, ale akurat tego chcieliby uniknąć zachodni mocodawcy Południa, którym w tej sytuacji zależy na szybkim otwarciu rurociągu przez Północ. I to może dodatkowo tłumaczyć dlaczego w Chartumie podjęto jednak nieudaną próbę wojskowego zamachu. Bez względu na to, czy prezydent Omar Baszir umrze, zginie, zostanie uwieziony, czy spokojnie abdykuje, jest niemal pewne, że jego następca będzie nosił wojskowy mundur. A wtedy ropa musi popłynąć na północ – po dobroci albo siłą. Co także oznacza, że Kali daleko Gebrowi nie uciekł.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Trio Joubran, czyli trzech palestyńskich braci gra na lutniach utwór „Masar”