Nie będzie to wcale tekst o Jarosławie Kaczyńskim, ale o kimś zgoła innym.
Nie będzie to wcale tekst o Jarosławie Kaczyńskim, ale o kimś zgoła innym. Zanim jednak przejdę do sedna napiszę – jak zwykle – przydługi wstęp pełen niepotrzebnych szczegółów. Pamiętamy wszyscy film pod tytułem „Unforgiven” gdzie Clint Eastwood leczy się najpierw z alkoholizmu strzelając o poranku do puszek na farmie, a potem jedzie z Murzynem i dzieckiem zabić Gene’a Hackman’a. Historia jest prosta i służy temu samemu czemu służą moje teksty – sprzedaniu lapidarnej pointy po bardzo długim, bo trwającym aż dwie godziny wstępie. Nie ma bowiem w tym filmie nic, czego już wcześniej by nie było. Pointa zaś, czyli głos z offu na końcu filmu też jest przewidywalna i znana. Ujawnia bowiem, jak zwykle, pewne obsesja Clinta wobec płci przeciwnej, a szczególnie wobec kobiet dużo odeń młodszych i nie pasujących do jego wizerunku w sposób rażący i nie dający się zaakceptować.
No, ale jedziemy, bo czasu nie ma. Jest w tym filmie fantastyczna zupełnie postać fikcyjnego rewolwerowca, który antycypuje nadchodzące czasy. Czasy blichtru, kłamstwa, lekceważenia ludzi wolnych i kochających prawdę. Jeździ sobie po tym Dzikim Zachodzie gość w czarnym surducie, z puklami siwych włosów spadającymi na ramiona. Nosi on przy pasie dwa rewolwery, a na głowie czarny, opasany srebrem kapelusz. Wygląda ja wypuszczony ze studio Paramount Picture’s gwiazdor filmów klasy B. Towarzyszy mu dziennikarz, który napisał o tym facecie książkę, a teraz zamierza napisać drugą, na podstawie przygód, które przeżył u boku swojego idola. Tę pierwszą książkę dziennikarz ma przy sobie i nosi ona tytuł „Duke of death”. „Książę śmierci”. Tytułowy bohater to właśnie ten siwy w kapeluszu. Jeżdżą po tych miastach i zaczepiają niewinnych ludzi, bo potrzebne im się przecież te cholerne przygody do książki. I wszędzie ten cały duke of death zwycięża. I tak aż do dnia kiedy zajeżdżają do miasta gdzie szeryfem jest Gene Hackman.
W przeciwieństwie do siwego Hackman jest rewolwerowcem prawdziwym i prawdziwym sukinkotem bez skrupułów, nie jakimś tak lewusem co mięknie jak widzi szarżującego nań byka czy choćby Clinta Eastwooda. Spotykają się na głównej ulicy i dziennikarz podaje Hackmanowi książkę o siwym, na której jest napisane „Duke of death”. Hackman bierze książkę do ręki i głośno, tak by wszyscy słyszeli, czyta tytuł; „Duck of death”? Dziennikarz usiłuje go poprawić, ale Hackman nie zbity z tropu czyta dalej po swojemu „Duck of death”. I już wszystko jest jasne. Z książki nici, nie będzie promocji, nie będzie przygód, będzie mordobicie i więzienie i tylko cud uratuje siwego i jego asystenta z łap Hackmana.
„Duck of death” zostało przetłumaczono na polski tak jak to napisałem w tytule. Myślę, że dobrze. Myślę także, że określenie to ma przed sobą wielką przyszłość i powinno wejść na stałe do naszego słownika. Dlaczego? Już tłumaczę. Jechałem wczoraj pociągiem podmiejskim. Wszyscy prawie ludzie w tym pociągu czytali magazyn „Metro”. Zajrzałem przez ramię pewnej pani i zobaczyłem co tam w tej gazecie jest. Okazało się, że jest tam i to na drugiej stronie, zdjęcie Sławomira Sierakowskiego. Młodzieniec ten odziany był w mocno przestylizowany płaszcz kupiony w gdzieś w Londynie, jakiś fular czy też szalik, który kosztował pewnie z pięć stów, a w ustach trzymał „nieodłącznego papierosa”.
Ja oczywiście wiem, że Sierakowski to nie żaden młodzieniec tylko stary dziad, co się pozycjonuje wobec dzieciaków, jak ratownik na kolonii wobec grupy najstarszych dziewczyn, ale czytelnicy „Metra” mogą tego nie wiedzieć. Kiedy przyjrzałem mu się dokładnie przeczytałem pierwsze zdanie z lidu nad tekstem oblewającym zdjęcie. Brzmiało ono: „Jestem chłopakiem z warszawskiego blokowiska”. Dalej nie czytałem albowiem w mej głowie eksplodowały tysiączne błyskawice i doznałem objawienia. Już wiedziałem kim jest Sierakowski i jakim widelcem się do niego zabrać. Jest to mianowicie „Duck of death”, kaczor śmierci. Człowiek, który w niebezpiecznych czasach i niebezpiecznych miejscach stylizuje się na kogoś, kto w żaden sposób nie może zyskać ani sympatii, ani popularności wśród ludzi, do których się zwraca. Nie może się także utrzymać na powierzchni bez pomocy usłużnych dziennikarzy. Jest to ktoś kogo czekają w życiu bolesne rozczarowania i klęski, ale on jeszcze tego nie wie i jest przez to postacią tragiczną, choć nie pozbawioną pewnej dozy groteski i komizmu.
Czytanie innych zdań w tekście o Sierakowskim uznałem za stratę czasu, przez resztę podróży gapiłem się w okno i podziwiałem widoki, bynajmniej nie piękne ale na pewno ciekawsze niż Sierakowski i jego płaszcz. I wierzcie mi, ze kaczor śmierci jest o wiele lepszym określeniem niż Lenin dla ubogich, albo trockista z Psiej Wólki.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy