Patriotyzm ma jedno imię, ale treść bardzo różną. Większość Polaków ceni patriotyzm emocjonalny, ckliwy, romantyczny i odświętny. Jest jednak także szkoła Dmowskiego, są pozytywiści, jest Cat-Mackiewicz…
Mackiewicz dostrzega i bezlitośnie obnaża wstydliwie skrywane psychologiczne podłoże polskiej wojennej hekatomby: jest nim nasz kompleks niższości przybrany w propagandowy koturn specjalnej zasługi; nieodparta potrzeba ciągłego udowadniania możnym tego świata, że godni jesteśmy, by bywać u nich na salonach i jadać z ich stołu. I rzeczywiście, w uznaniu naszych zasług, ministrowie waszyngtońscy i londyńscy solennie zapewnili nas o swym oddaniu dla Polski i jęli się obnosić z ostentacyjną sympatią do Polaków – tyle, że, jak brutalnie zauważył gdzieś autorHerezji i prawdy,„ogólna sympatia pomaga w polityce tyle, co umarłemu kadzidło”. Dlatego Mackiewicz na kartach swej wojennej publicystyki rzucał w twarz pieszczochom Edena i Churchilla, że pobierają Schweigegeld, pieniądze za milczenie. Pisał:„My tu w Londynie (…) wiedzieliśmy już, że nas tak czy inaczej sprzedadzą Rosji, a jednak zachęcaliśmy kraj, żeby prowadził walkę, w której za jednego zabitego Niemca oddawaliśmy stu naszych na zamordowanie”. I dodawał:„Gdyby kraj wiedział wszystko, co wiedzieliśmy my tu w Londynie, nie krwawiłby się tak strasznie, nie zmniejszałby tak straszliwie polskich sił”. Już po powstaniu Warszawy, w październiku 1944 roku Stanisław Mikołajczyk rozmawiał w Moskwie z Churchillem powołując się na walczące wojsko polskie. Churchill, przytaczam zaZielonymi oczami, miał dosłownie ryknąć: –„Zabierz pan sobie to wojsko polskie. Ja go nie potrzebuję!” Schweigegeld i arogancka szczerość Churchilla, to dwie strony tej samej zdewaluowanej polskiej propagandy wojennej, w rezultacie której„Polska w minimalny sposób wpłynęła na bieg wydarzeń i poniosła maksimum strat”.
Mackiewicz nadał swej książce o wojennej historii Polski tytuł „Lata nadziei”.Jak sam wyjaśnia, symboliczny ten tytuł zawierał w sobie pogląd, że„w czasie wojny ostatniej Polacy mieli wciąż nadzieje wynikające z doktryn zupełnie fałszywych”, i dodaje, że to„prowokacja obca i, zwykle przez prowokację obcą wywołana, fałszywa doktryna polityczna kierowały drogą naszej polityki”. Jego zdaniem, w roku 1939 ufaliśmy, że„moralna postawa narodu, owe: silni, zwarci, gotowi, sprawi cuda i zastąpi nam brak tanków i lotnictwa. Byliśmy dumni, że 'udało się’ nam wciągnąć Anglię do wojny. Wierzyliśmy w zwycięstwo Francji”. Później przekonaliśmy samych siebie, że Anglii zależy na stworzeniu federacji środkowoeuropejskiej, a wreszcie, że„Rosja, po wkroczeniu wojsk sowieckich do Berlina, co najwyżej zabierze Lwów i Wilno, ale ‘na rozkaz’ Anglii i Ameryki prędko wycofa swe wojska z naszych terytoriów, pięknie się nam ukłoni i powie: oto macie z powrotem niepodległe państwo, róbcie sobie z nim, co chcecie”. Mackiewicz podjął niewdzięczny trud rozdrapania zimnym ostrzem radykalnych sądów bolesnych polskich ran po to, aby nie zarastały blizną, samobójczej dla narodu, propagandy moralnej wyższości spraw przegranych. „Lata nadziei”,wedle jego własnego określenia, były„sykiem gada zdeptanego przez tytana wydarzeń”. Miały być trudną lekcją realnej polityki, a zostały zgodnie przemilczane publicznie, oraz potępione towarzysko. Jedynie krajowe „Odrodzenie”, zresztą bez zgody autora, opublikowało fragmenty książki. Emigracja zajęta była właśnie przygotowaniami do III wojny światowej. I właśnie do jej politycznych i moralnych autorytetów adresował Mackiewicz swoiste memento puentujące książkę:„A zwłaszcza unikajmy w przyszłości rad prowokatorów i nie przelewajmy krwi, i nie niszczmy kraju dla wywoływania propagandowych efektów”.
Latami nadziei rozpoczyna Mackiewicz bezkompromisową i, jak miało się okazać, pyrrusową batalię o wyrugowanie z życia politycznego emigracji fałszywych doktryn i naiwnych pojęć, które przywiodły Polskę ku klęsce (W „Modlitwie Judasza”z maja 1945 r. czytamy:„O ileż jest dziś lepsza sytuacja zwyciężonych Niemiec od sytuacji ‘zwycięskiej’ Polski”). We wrześniu 1948 roku na łamach wspomnianego wyżej tygodnika „Lwów i Wilno” pisze, w mającym programowy charakter edytorialu:„Zostaliśmy za granicą nie dlatego, aby po raz wtóry sprzedawać krew polską i marnotrawić siły narodowe (…) Mój program jest jasny. W kraju spokój, spokój i jeszcze raz spokój. Za granicą tytułem reasekuracji rząd Rzeczypospolitej, niezależny, nieagencyjny, uniezależniony nie tylko od sugestii obcych wywiadów, ale od rodzimej frazeologii i demagogii. Rząd zdolny do stawiania Anglo-Amerykanom warunków i żądań”. W sześć lat później, w głośnym tekście „Primum non nocere” zamieszczonym na łamach „Wiadomości”, Mackiewicz stawia Londyniszczowi pytanie:„Czy mamy prawo obiecywać narodowi w Kraju, że go w krótkim czasie wyzwolimy i czy utrzymywanie narodu w Kraju w stanie ciągłej nadziei na rychłe wyzwolenie jest rzeczą rzetelną i pożyteczną?” – aby dojść do konkluzji, że emigracja„polepszyć sytuacji narodu w Kraju dziś nie potrafi” i dlatego winna„wystrzegać się tego wszystkiego co mogłoby narodowi polskiemu w Kraju w czymkolwiek zaszkodzić”. Zadaniem Rządu Polskiego w Londynie jest, dopowiada autor w innym miejscu, bronienie interesów kraju, bycie negotiorum gestor narodu polskiego, to jest reprezentowanie narodu wobec obcych mocarstw – nie zarządzanie jakąś emigracją, i nie łudzenie, tudzież zwyczajne oszukiwanie rodaków w Ojczyźnie, że zjednoczone siły anglo-amerykańskie, czy jakieś inne, wkrótce ich wyzwolą. Stosownie do wyłożonych przez siebie zasad programowych, Mackiewicz inicjuje konkretne przedsięwzięcia polityczne. Zyskuje poparcie III Rady Narodowej (emigracyjny parlament; III Rada działała od czerwca 1949 r. do grudnia 1951 r.) dla wniosku wzywającego Rząd Polski do solidarnego wystąpienia wraz z przedstawicielstwami politycznymi innych krajów Europy wschodniej„celem uzyskania zapewnienia Ameryki, że broń atomowa, ani inna broń powodująca podobne zniszczenie ludności cywilnej nie będzie zwrócona przeciwko terytorium naszych krajów”. Wniosek spotyka się z krytyką emigracyjnych sfer wojskowych i ówczesnego ministra sp. zagranicznych Rządu Polskiego, optującego za polityką „Międzymorza”, o której napisze słusznie Mackiewicz w „Zielonych oczach”, że:„we frazeologii i patosie, z którym się mówiło o tym ‘Intermarium’, było więcej wody niż w obu morzach: Bałtyckim i Adriatyckim, o które się ta kombinacja miała opierać”. Trzeba tu dodać, że jeden z późniejszych premierów RP, poprzednik Mackiewicza na urzędzie, Jerzy Hryniewski ogłosił w swym expose program ścisłego sojuszu polsko-latynoskiego, niewątpliwie konkurujący w dziedzinie politycznej fantastyki z koncepcją „Międzymorza” (obie te brednie przebiła swoją absurdalnością dopiero koncepcja Romana Giertycha, który postulował, by Polska weszła w skład NAFTA czyli North American Free Trade Association, tj. unię gospodarczą z USA, Kanada i Meksykiem). Egzotyczny charakter tej koncepcji przypisał wtedy Mackiewicz patrzeniu na sprawy międzynarodowe przez propagandowe okulary:„Propagować sprawę polską we Francji było trudno, bo Francuzi musieli pilnować, aby nie kompromitować własnych interesów politycznych. Propagować sprawę polską w Urugwaju czy Paragwaju było łatwo właśnie dlatego, że tego rodzaju propaganda ograniczała się do gadania”. Tymczasem propaganda, by była skuteczna,„może być tylko sługą jakiejś polityki, propaganda bez politycznego zaplecza (…) propaganda dla samej propagandy, bez ustalenia uprzednio realnego programu politycznego”, skończyć się może wyłącznie propagandowym zwycięstwem nad… samymi sobą.
Mackiewicz, będąc członkiem Rady Narodowej i premierem, dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik, pojawiających się w Radzie Narodowej projektów odbudowywania armii polskiej na Zachodzie, czyli utworzenia de facto polskiej legii cudzoziemskiej, uzależnionej od obcych mocarstw. Pisał tak:„wojsko narodowe jest instrumentem niezależnej polityki narodowej i tylko jako takie istnieć powinno. Jakieś wojsko na cudzym terytorium, zaopatrywane i opłacane przez obcych, znajdujące się pod obcą komendą, nie tylko nie będzie czynnikiem wzmacniającym niezależność polityczną rządu na uchodźstwie, lecz przeciwnie będzie go raczej jeszcze bardziej izolować, bo gdyby ten rząd wtedy w jakiejkolwiek sprawie chciał coś samodzielnego powiedzieć, to odpowiadano by mu – a jeśli tak, to twoi żołnierze jutro nie będą mieli co jeść”.
Minister obrony narodowej w rządzie Mackiewicza, gen. Michał T. Karaszewicz-Tokarzewski wydał w dniu 12 sierpnia 1954 r. następujące oświadczenie:„Szafarzem krwi polskiej może być tylko Prezydent Rzeczypospolitej i żaden oddział zbrojny nie pozostający pod państwowym zwierzchnictwem Prezydenta Rzeczypospolitej być nie może i nie będzie uważany za siły zbrojne”.
Mackiewicz wielokrotnie i przy różnych okazjach zwracał uwagę na poważny instrument nacisku wobec Waszyngtonu, pozostający w dyspozycji Rządu Polskiego: pięć milionów ówczesnych polskich wyborców w Ameryce. Pisał, że„3% akcji w przedsiębiorstwie olbrzymim, to więcej niż 90% akcji w fabryce wody sodowej w Psiej Wólce”. Wszystko to na nic. Bo oto w 1956 roku, w okresie kampanii prezydenckiej w USA, gen. Władysław Anderszostaje przyjęty w Białym Domu przez prezydenta Dwighta Eisenhowera. Ten fetuje wielkiego żołnierza komplementując naród, z którego pochodzi i oświadcza, że„Amerykanie ustanie(won’t stop) w swym dążeniu do uzyskania wolności dla Polski”. Oto gorzki komentarz do tej wizyty pióra autoraDostojewskiego:„Generał Anders widzi swe zwycięstwo, nieomal drugie Monte Cassino w tym, że przyjął go prezydent St. Zjednoczonych. Ale generał Anders nie zdaje sobie sprawy, że jego wizyta przyniosła korzyść przedwyborczą amerykańskiemu stronnictwu republikańskiemu, a sprawie polskiej wielką szkodę i krzywdę”. Mackiewicz słowa Eisenhowera określa mianem„szyderstwa ze sprawy polskiej”, rozumiejąc dobrze, że owe„nie ustanie” oznacza kontynuację kursu zapoczątkowanego w rooseveltowskiej Jałcie.
Emigracja, nie potrafiąc wpłynąć na możnych tego świata, nie mając wojska i pieniędzy, posiadała jednak pewien ważny instrument działania: wpływ na opinię kraju. W końcu także i ten, ostatni już atut, z którego nader rzadko umiała ciągnąć korzyść dla sprawy polskiej, został jej wytrącony z ręki przez „zorganizowanie Radia Wolna Europa”, instytucji finansowanej przez Amerykanów, kierowanej przez Amerykanów i działającej zgodnie z wytycznymi rządu USA, tj. w interesie Ameryki, pozostającym w poważnym konflikcie z polską racją stanu. Słusznie więc przypominał rodakom Mackiewicz, że Ameryka, a ściślej wywiad amerykański,„używa imienia Polski w przemówieniach przez radio do kraju, na których treść nie mamy żadnego wpływu” i werbuje do tego celu swoich polskojęzycznych najmitów będących ledwie trybikiem w mechanizmie amerykańskiego aparatu dywersji – po to, aby uczynić ich elementem prowokacji mającej na celu podburzanie ludności w Polsce, to jest „ferment antysowiecki”. Amerykanie dobrze rozumieją – pisał Mackiewicz o priorytetowym dla USA charakterze stosunków z ZSRR, że„jest dobrze osłabiać sytuację partnera, chociażby w najbardziej pokojowych warunkach (…) po to, aby się z nim następnie lepiej ułożyć”. Kraj natomiast musi prowadzić„politykę życia z dnia na dzień, szukania modus vivendi z otaczającą go rzeczywistością”, musi ułożyć sobie życie w ramach bloku radzieckiego, bowiem„dziśnie możemy liczyć na chęć państw zachodnich wyłączenia kraju polskiego z systemu państw prosowieckich”. Dla Ameryki, podobnie jak i dla Anglii, sprawa polska nie była, nie jest, i nie będzie zagadnieniem z zakresu polityki zagranicznej. Jako „przedmiot obrotu międzynarodowego” istniała ona o tyle, o ile wchodziła w zakres zainteresowania wywiadu Anglosasów, w szczególności ich wywiadu wojskowego. Dlatego Mackiewicz ostrzega emigrację przed prowadzeniem„polityki oddawania Amerykanom pewnych małych usług” kosztem oszukiwania kraju i roztaczania przed nim bałamutnych wizji; przed„narażaniem bytu narodu polskiego dla polityki mirażowej”. Dlatego Mackiewicz inicjuje kampanię wymierzoną w monachijską rozgłośnię RWE, której kulminację stanowi złożenie z inspiracji premiera RP (w osobie Mackiewicza) noty protestacyjnej w Waszyngtonie przez nestora polskiej dyplomacji, ambasadora Jana Józefa Lipskiego przeciwko, cytuję,„kampanii propagandowej z ulotkami podpisanymi przez obrzydliwego oprawcę, osobistość spod ciemnej gwiazdy, z przybranym nazwiskiem Światły”. Stanisław Cat-Mackiewicz, urodzony, wojowniczy polemista, był trzeźwym, przenikliwym patriotą. Słusznie zwalczał oszołomskie koncepcje naiwnego politycznie gen. Sikorskiego i nie miał żadnych wątpliwości co do prawdziwej roli RWE. Można mu wybaczyć to, że jak widać na pewnym etapie w sprawie Lipskiego, starego masona (notabene wuja Andrzeja Celińskiego), zabrakło mu pełniejszego i lepszego rozeznania.
Jakże bardzo nadal brakuje takiej trzeźwości myślenia wielu dzisiejszym, skądinąd szczerym polskim patriotom. (BJ)