Wielokrotnie przy opisach ordynacji większościowej pada hasło „prawdziwego prawa Duvergera” mówiącego o tym, ze przy jednomandatowych okręgach wyborczych liczba partii politycznych zawsze dąży do dwóch. Jak większość tzw. „prawdziwych praw” tak i to hasło wzbudza mój niepokój. Pomijając logiczny błąd wielkiego kwantyfikatora, to przykład Wielkiej Brytanii pokazuje że liczba partii wcale nie musi wynosić dwie oraz, co więcej, może powstać sytuacja konieczności zawarcia klasycznej koalicji między partiami. Upada jednocześnie przy okazji główny zarzut przeciwników JOW, jakim jest niebezpieczeństwo zdominowania Sejmu przez jedno ugrupowanie, które uzyska we wszystkich okręgach 51% głosów. Chciałbym się jednak przez moment zatrzymać na kwestii idei ordynacyjnej. Potoczna opinia mówi, że w ordynacji proporcjonalnej wybieramy poglądy, zaś w ordynacji większościowej wybieramy ludzi. Po pierwsze, powtórzę taką małą […]
Wielokrotnie przy opisach ordynacji większościowej pada hasło „prawdziwego prawa Duvergera” mówiącego o tym, ze przy jednomandatowych okręgach wyborczych liczba partii politycznych zawsze dąży do dwóch. Jak większość tzw. „prawdziwych praw” tak i to hasło wzbudza mój niepokój. Pomijając logiczny błąd wielkiego kwantyfikatora, to przykład Wielkiej Brytanii pokazuje że liczba partii wcale nie musi wynosić dwie oraz, co więcej, może powstać sytuacja konieczności zawarcia klasycznej koalicji między partiami. Upada jednocześnie przy okazji główny zarzut przeciwników JOW, jakim jest niebezpieczeństwo zdominowania Sejmu przez jedno ugrupowanie, które uzyska we wszystkich okręgach 51% głosów. Chciałbym się jednak przez moment zatrzymać na kwestii idei ordynacyjnej.
Potoczna opinia mówi, że w ordynacji proporcjonalnej wybieramy poglądy, zaś w ordynacji większościowej wybieramy ludzi.
Po pierwsze, powtórzę taką małą uwagę techniczną: jednomandatowe okręgi wyborcze nie oznaczają automatycznie ordynacji większościowej. W przypadku wprowadzenia JOW zapisana w naszej konstytucji zasada proporcjonalności wyborów do Sejmu i Senatu nie byłaby naruszona, zatem nie trzeba zmieniać konstytucji aby te nieszczęsne JOW-y wprowadzić. Zostało to ładnie przedstawione m.in. w tym artykule.
Po drugie zaś przyznam, że nie bardzo rozumiem, co mają na myśli osoby wypowiadające pogląd o wybieraniu podczas wyborów poglądów. Po to przecież jest 460 posłów, aby była różnorodność tych poglądów. W jednej sprawie dany poseł ma takie zdanie, w innej inne zdanie. Może opierać się na opiniach swoich partyjnych kolegów lub innych autorytetów, ale zawsze powinna to być suwerenna decyzja posła. Jest on człowiekiem, myślącym i odpowiedzialnym, a demokracja w teorii przynajmniej powinna zapewniać warunki dla zbiorowego podejmowania decyzji, których zdroworozsądkowość jest podzielana przez największą liczbę osób. Idea dyscypliny partyjnej niszczy demokrację, zwalniając posłów z obowiązku myślenia, z odpowiedzialności za swoje decyzje, które są wynikiem nie ich wewnętrznego przekonania lecz decyzji wąskiego grona partyjnego kierownictwa.
***
Zastanawiam się cały czas, po co obecnie jest aż tylu posłów, skoro i tak reprezentując 4 tylko partie polityczne reprezentują 4 rodzaje poglądów? Może wystarczyłoby tylko tylu posłów ile jest partii przekraczających próg wyborczy i, podobnie jak to się dzieje w spółkach akcyjnych, osoby te miały by taki procent liczby głosów do dyspozycji, jaki procent poparcia uzyskały w wyborach? Byłoby to rozsądniejsze, oszczędniejsze i racjonalniejsze. Członkowie rządu, powoływani spośród przygotowanych do tego fachowców, byliby takimi samymi urzędnikami, jak każdy inny pracownik administracji państwowej. Czy naprawdę musimy zatrudniać tak liczną rzeszę posłów, z których żaden nie mówi tego co myśli, powtarzając frazesy zgodne z linią partii? Czy naprawdę musimy utrzymywać te spersonifikowane lecz bezwolne procentowe głosy charakterystyczne dla walnego zgromadzenia akcyjnej spółki?
A może jest tak, że dokonując wyborczych decyzji oceniamy nie poglądy, lecz ludzi właśnie i ich działania? Jeśli w latach 90-tych wróciło do władzy SLD, to czy dlatego, że społeczeństwo nagle zmieniło poglądy na „lewicowe”? Czy raczej dlatego, że było zmęczone wojną na górze poszczególnych osób z tzw. środowiska postsolidarnościowego? Może wyborcy stwierdzili, że zagłosują na ludzi, którzy może i nie są uczciwi, ale przynajmniej się nie kłócą i potrafią rządzić, bo mają w tym doświadczenie. Trudno, że PRL-owskie, ale lepsze takie niż żadne. Z tych samych powodów następnie SLD straciło władzę. Nie dlatego, że nagle wszyscy stali się zatwardziałymi katolikami i/lub liberałami, ale dlatego, że zobaczyli, że członkowie SLD okazali się ludźmi bardziej niż w najgorszych przewidywaniach tą władzę wykorzystującymi.
Zmierzam do tego, że nie ma poglądów oderwanych od ludzi; że poglądy to jedno, a konsekwencja w ich realizacji to drugie. Każdy z osobna ma jakieś poglądy i są to w przypadku jednej osoby poglądy różne w różnych kwestiach. Jeśli jestem liberałem, nie oznacza to, że odmawiam sobie prawa do krytyki wulgarności w miejscu publicznym w imię źle rozumianej tolerancji. Jeśli jestem ateistą, nie oznacza to, że był muszę być antyklerykałem. Nie podzielam w najmniejszym stopniu poglądów Marka Jurka, ale jestem pełen uznania dla formy prezentowania przez niego swoich poglądów. Jeśli wybieramy człowieka jako naszego przedstawiciela, to po pierwsze dlatego, że podzielamy przynajmniej część jego poglądów i po drugie dlatego, że wierzymy, że dochowa wierności deklarowanym ideałom i po trzecie, dlatego że wierzę, że ten konkretny człowiek jest w stanie zachować się rozsądnie w danej sytuacji. Głosując na człowieka, a nie na partię nie rezygnuję z wybierania poglądów, a otrzymuję dodatkowo możliwość decyzji o formie reprezentacji tychże poglądów.
***
Jednym z potocznych zarzutów wobec JOW, to niebezpieczeństwo zapełnienia Sejmu Stokłosami. Przyznam, że nie trafia do mnie ten argument, bo obecna ordynacja umożliwiła realizację innego scenariusza: zapełnienia Sejmu Palikotami, Niesiołowskimi, Kutzami, Kurskimi, Kaliszami i innymi. To jest ta reprezentacja poglądów społeczeństwa? Wystarczy prześledzić liczby głosów na poszczególnych kandydatów w poszczególnych okręgach, by zobaczyć, że niektórzy posłowie zwycięskiej partii weszli do Sejmu po uzyskaniu kilkuset głosów, a inni nie weszli do Sejmu po uzyskaniu kilkunastu tysięcy głosów. To ma być sprawiedliwa proporcjonalna reprezentacja społeczeństwa? Wolne żarty! JOW nie musi wyeliminować z Sejmu Palikotów czy Stokłosów, ale argument, że w przypadku wprowadzenia JOW Sejm może zostać zdominowany przez takie indywidua, to jawna obraza i dosadna manifestacja pogardy dla wyborców oraz niepoważne traktowanie demokracji.
Głosując na człowieka głosuję także na jego poglądy. Po to jest 460 posłów, aby w Sejmie były reprezentowane różne poglądy. Prawdopodobieństwo zdobycia 100% mandatów przy 51% poparcia jest takie samo jak obecnie zdominowanie Sejmu przez bezpartyjnych. Społeczeństwo dokonuje wyboru. Teraz też jest sporo ugrupowań, które nie mają parlamentarnej reprezentacji i nikt nad tym nie płacze. 47% wyborców, którzy poszli na ostatnie wybory nie będzie miało swojego reprezentanta na urzędzie prezydenta. Czy to jest powód do podnoszenia przez kogokolwiek pomysłu zdywersyfikowania urzędu prezydenta?
Wybierając konkretnego człowieka mamy szansę rozliczyć tego konkretnego człowieka. Jeśli obecnie uznamy, że np. taki Palikot nie spełnia naszych oczekiwań jako reprezentant narodu, nie mamy żadnej możliwości wpłynięcia na jego pozycje na partyjnej liście decydującej o obecności w Sejmie. Gdyby zaś były JOW-y, odpowiednio skonstruowana kampania mogłaby przekonać mieszkańców jego okręgu, że wstyd jest mieć takiego posła. Tym bardziej, że w rodzinnym Lublinie Palikot nie ma chyba poparcia przekraczającego 50%.
***
Jednomandatowe okręgi wyborcze to mocno dyskusyjny temat i kontrowersyjne rozwiązanie. Wbrew temu, co sądzą jego krytycy, zwolennicy JOW nie traktują tego rozwiązania jako remedium na wszelkie bolączki demokracji. Wprowadzenie JOW musiałoby być poprzedzone szeroką dyskusją na temat dodatkowych warunków i szczegółowych rozwiązań. Dotychczasowa dyskusja polega na tym, ze o JOW rozmawiają albo zdeklarowani przeciwnicy JOW w studiu, albo jego zdeklarowani zwolennicy na internetowych blogach – taka sytuacja jest parodią demokracji. Dyskusja na ten temat nie może się także odbywać w warunkach jakiejkolwiek kampanii wyborczej czy doraźnych marketingowych działań jednej partii. Grozi to kolejnym legislacyjnym i ordynacyjnym bublem, który niczego nie usprawni, a zmieni tylko prawne furtki. Szanse na wprowadzenie JOW raczej oceniam jako nikłe w ciągu najbliższych kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu lat, jednak dyskusja powinna się toczyć, abyśmy podczas ewentualnego referendum w przyszłości mogli decydować świadomie, a nie na podstawie obiegowych stereotypów i/lub uprzedzeń.
Dlatego wydaje mi się, że wysiłek zwolenników JOW, których podobno jest niemało, powinien iść przede wszystkim właśnie w kierunku jak najszerszej popularyzacji tematu DYSKUSJI o JOW. Sami woJOWnicy powinni się być może zastanowić nad rezygnacją z budzącej opór propagandowej agitacji na rzecz wprowadzenia JOW w życie. Powinniśmy natomiast nieustannie żądać od mediów organizowania rzetelnych paneli, w których brali by udział w równych siłach zwolennicy i przeciwnicy JOW.