W związku z moim poprzednim wpisem pojawiły się pytania dotyczące modelu sił zbrojnych RP. Na potrzeby NE, i jako być może zaczyn do rozmowy 31 marca br. przytaczam moje wywiady zamieszczone na portalach „My Naród” i „Fronda” oraz w tygodniku „Czas Warszawski”.
PS. Niepokojącą rolę dla bezpieczeństwa RP odgrywa okręg Kaliningradu. Warto przypomnieć, że „patron” sowieciaż Michaił Kalinin, na którego cześć przemianowano miasto Królewiec jest współodpowiedzialny za wiele masowych zbrodni. Jego podpis, obok innych członków sowieckiego „politbiura”, widnieje na decyzji o zamordowaniu oficerów polskich w Katyniu.
Miasto Twer, które w ZSRR nazywało się Kalinin, w Federacji Rosyjskiej wróciło do dawnej nazwy. Znajdujący się w pobliżu Polski Królewiec pozostał przy sowieckiej nazwie.
Najpierw zastanówmy się, czy min. ON może to zrobić? W Konstytucji RP zapisano, że na wszystkich obywatelach ciąży powszechny obowiązek obrony państwa. Taką nazwę nosi też ustawa regulująca kwestie odbywania zasadniczej służby wojskowej – „ustawa o powszechnym obowiązku obrony RP”.
Minister Obrony, nota bene NARODOWEJ nie może tak po prostu zrezygnować z poboru do odbycia służby wojskowej – Konstytucja RP nakazuje taką służbę odbyć. Co więcej nie można też pod kątem zniesienia poboru zmienić ustawy bowiem będzie ona sprzeczna z konstytucją. Ciekaw jestem ogromnie jak z tym uporali się prawnicy ministerstwa obrony – zapowiadanych projektów ustaw w tej sprawie ciągle nie można zobaczyć.(*)
Teraz inny aspekt likwidacji poboru do wojska. Polska ma kilka milionów ludzi zdolnych do noszenia broni. Nie będą oni przydatni w obronie kraju, jeśli wcześniej nie nauczą się posługiwać bronią, nie poznają żołnierskiego rzemiosła. Powiada się, że wojny wygrywają rezerwiści. Dlatego jednym z najważniejszych zadań wojska okresu pokojowego jest szkolenie rezerw.
W razie zagrożenia wojennego przeprowadza się mobilizację, czyli zwiększa kilka razy armię czasu „P” powołując rezerwistów, ludzi wcześniej wojskowo przeszkolonych. Jeśli powstanie armia zawodowa w kształcie proponowanym przez MON, to po zniesieniu poboru z czasem nie będzie przeszkolonych rezerw i nie będzie kogo mobilizować na wojnę.
Byłoby niedopuszczalne, by w razie konfliktu zbrojnego ludzie nie przygotowani i nie przeszkoleni byli kierowani bezpośrednio do walki. To nie zapewni skutecznej obrony, a spowoduje wielką liczbę ofiar wśród obrońców. Innymi słowy mała armia zawodowa – na dużą nas przecież nie stać – być może będzie skuteczna w akcjach poza granicami kraju (w Iraku i Afganistanie nie widać skuteczności), ale raczej nie zapewni bezpieczeństwa Polsce w razie wybuchu wojny.
Czy armia zawodowa jest w stanie szkolić rezerwy?
To zależy od wielu czynników. Pytanie podstawowe brzmi: ilu ludzi w jakim czasie można wyszkolić? W USA, na które powołują się nasi zwolennicy armii zawodowej jest duża armia zawodowa i komponent sił zbrojnych pod nazwą Gwardia Narodowa, umożliwiający w razie konieczności masowe szkolenie rezerw. Wszyscy obywatele zdolni do służby wojskowej są rejestrowani i w razie konieczności powołuje się ich do wojska, szkoli, następnie wysyła na front.
Podobnie ma być w Polsce. Tylko, że Polska to nie Ameryka. W USA można szkolenie przeprowadzić stosunkowo szybko, zważywszy na wielkość armii zawodowej. Do tego warto pamiętać, że Stany Zjednoczone graniczą z Kanadą, Meksykiem oraz dwoma oceanami. W tych warunkach proces szkolenie rezerw nie będzie zagrożony bezpośrednio przez wojska agresora.
W przypadku Polski jest inaczej. Będziemy mieli malutką armię zawodową i mamy kiepskie położenie geostrategiczne. Porównajmy jeszcze – Wielka Brytania, która jest wyspą. Francja czy Hiszpania, leżące w bezpiecznej części kontynentu europejskiego i Polska znajdująca się na „linii frontowej”. Wprawdzie nie tylko Polacy słyszą pogróżki ze strony rosyjskich generałów jednak z Kaliningradu dużo bliżej do Warszawy niż do Paryża, Londynu, Madrytu czy Waszyngtonu.
Dobrym przykładem właściwego podejścia do problemu przygotowania kraju na czas wojny jest np. Szwajcaria. Kraj bezpieczny, wystarczy zobaczyć jakich ma sąsiadów, a mimo to posiadająca rozbudowany system obrony terytorialnej i ustawicznie szkolący wojskowo rzesze swych obywateli. Dodajmy – Szwajcaria nie ma armii zawodowej chociaż byłoby ją na to stać. Polscy twórcy planów utworzenia armii zawodowej, zapatrzeni w USA, odrzucili taki „szwajcarski” wariant sił zbrojnych. Widać to po stosunku MON do wojsk Obrony Terytorialnej.
Co to oznacza dla obronności państwa?
Fatalne skutki. Trzeba pamiętać czym jest armia zawodowa. Znajdujący się w niej ludzie „pracują”, tj. wykonują „zawód” żołnierza za wynagrodzenie. A więc jeśli znajdą gdzie indziej lepsze zarobki to w wojsku ich nie będzie. W Belgii utworzono armię zawodową, a teraz nie ma chętnych i rząd rozważa likwidację wojska w ogóle.
Pamiętam moją wizytę w Belgii. Przed frontem kompanii honorowej, a byli to starsi panowie z brzuszkami, spojrzałem w stronę belgijskiego ministra obrony, który powiedział: nie mamy chętnych do pracy w wojsku. Może tak się zdarzyć również u nas. W MON zapomniano ponadto, że Wojsko Polskie nigdy nie było „fabryką”, miejscem pracy. Zawsze uważano, że żołnierz SŁUŻY Ojczyźnie, a nie przebrany w mundur „pracuje”.
Wojsko było ważną społecznie i narodowo instytucją. Miejscem kształtowania postaw patriotycznych i obywatelskich służących w nim ludzi. Jest przecież esprit de corps („duch armii”) i jej tradycja. Czy można te wartości wyliczyć w złotówkach? Czy kondycja współczesnego żołnierza polskiego ma sprowadzać się do problemu wysokości jego zarobków? Nie należy mylić obowiązku troski państwa o materialne warunki służby żołnierzy z takimi sprawami jak misja wojska i patriotyzm służby.
To trochę tak, jakbyśmy chcieli ustalić od jakiej kwoty, „za ile”, warto być polskim patriotą. Jakie były zarobki powstańca warszawskiego 1944 r.? Może byłoby dobrze, aby każdy nowy minister obrony przed objęciem stanowisko przeczytał „De virtute militari, Zarys etyki wojskowej” ojca Bocheńskiego? Skutki zamiarów MON dla obronności mogą być fatalne. Wg mnie będą powodować osłabienie stanu bezpieczeństwa narodowego.
Czy to prawda, że wśród części wyższych dowódców a nawet kadry Akademii Obrony Narodowej istnieje opór przeciwko takiemu stawianiu sprawy?
Armia jest politycznym „niemową”, a oficerowie muszą słuchać poleceń ministra polityka, cywila, często kogoś, kto nigdy w wojsku nie służył. Ilu wśród wojskowych będzie takich, którzy chcąc się przypodobać szefowi ignorantowi będą chwalili jego pomysły?
W dowództwach i Akademii Obrony Narodowej są oficerowie rozumiejący dobrze potrzeby obronne kraju. Każdy myślący dowódca musi zdawać sobie sprawę, że proponowany przez polityków model armii nie odpowiada potrzebom obronnym RP. Nie oni jednak decydują i nie ich głos liczy się najbardziej w gabinetach tzw. decydentów. Dominują zwolennicy armii zawodowej.
Przeczytałem, że armią zawodową będzie można lepiej bronić Polski, bowiem w razie wojny będzie nią można sprawniej manewrować. To prawda, że chcąc uniknąć zniszczenia mała armia zawodowa musi być szczególnie wyćwiczona w unikaniu starcia z wrogiem. Imć pan Zagłoba pytany dlaczego jazda wołoska nosi nazwę lekka odpowiadał – bo lekko ucieka. Powstaje jednak problem jak samym „manewrowaniem” obronić stosunkowo duże terytorium przed wielką armią napastniczą?
Czy pozbawienie sporego kraju, w środku Europy, większości potencjału obronnego nie jest swoistym wyzywaniem losu?
Właśnie, kraju leżącego w środku Europy i na skraju UE oraz NATO! Nasi pożal się Boże stratedzy zdają się nie wiedzieć, że najważniejszym elementem systemu obronnego są ludzie, którzy będą bronić kraju. Nawet najlepsze uzbrojenie jest bezwartościowe jeśli nie będzie wystarczającej liczby obywateli patriotów – żołnierzy. Do tego skoro nasi sojusznicy mają w większości armie zawodowe, to wsparcie obrony Polski z ich strony w razie wybuchu wojny też nie będzie natychmiastowe. Muszą mieć czas na zmobilizowanie swoich sił.
W XVIII wieku nasi przodkowie mieli taką koncepcję bezpieczeństwa państwa – nie mamy wojska i nikomu nie zagrażamy, a więc inni też nie będą nam zagrażać i tym samym państwo będzie bezpieczne. Rosyjska caryca Katarzyna i król Fryderyk pruski mieli jednak inny pogląd i słabiutka wojskowo Polska na 123 lata zniknęła z mapy politycznej Europy.
Jak Pan ocenia potrzebę utworzenia w Polsce systemu obrony terytorialnej czy armii obywatelskiej szkolącej rezerwy na wypadek zagrożenia wojennego.
Jest to niezbędne jeśli chcemy właściwie przygotować kraj do obrony i … mamy dysponować na czas wojny przeszkolonymi rezerwami. Kierowałem niegdyś zespołem opracowującym taki system i minister ON Janusz Onyszkiewicz zatwierdził ten projekt kierując go do realizacji. Wszystko umarło śmiercią naturalną po usunięciu mnie z MON w 2001 r. Jednostki OT są dziś w Strategii Bezpieczeństwa, a w planach MON marginesem bez przyszłości. A żołnierze trafiający obecnie do wojsk operacyjnych i do tych „resztówek” OT przechodzą podobne wielomiesięczne i kosztowne przeszkolenie.** Tymczasem właściwie zbudowany system obrony terytorialnej to krótkie szkolenie żołnierzy, czyli mniej uciążliwe i dużo tańsze. Jeśli jednak całkowicie zlikwidujemy pobór będzie jeszcze taniej…. Nie będzie żadnego szkolenia.
Nie wolno też zapominać o aspekcie społecznym systemu OT. Stworzenie powszechnych sił terytorialnych spowodowałoby z czasem uformowanie się obywatelskiej struktury wojskowej. Na szczeblu gminy, powiatu pojawiło by się wojsko uruchomiane w czasie zagrożeń, nie tylko w razie wojny, ale np. klęsk żywiołowych.
Żołnierze OT, na co dzień cywile, zwykli obywatele, w czasie ćwiczeń i wykonywania zadań występowaliby w mundurach. Mieliby za zadanie bronienie swoich rodzin, domów, miejscowości. To wiązałoby obowiązek obrony kraju z tym co dany człowiek uważa za sprawy mu najbliższe. I w ten sposób obowiązkowa służba wojskowa byłaby też kształceniem postaw patriotycznych i obywatelskich. Tego nie uda się uzyskać przy pomocy armii zawodowej.
Jakie rozwiązania organizacji obronności uważa Pan za najlepsze dla Polski?
Musimy pamiętać, że na wszystkich obywatelach ciąży powszechny OBOWIĄZEK obrony kraju. Czy obywatel „przeniesiony do rezerwy” bez odbycia służby wojskowej wykonał ten konstytucyjny wymóg? Zgodnie z Konstytucją RP szkolenie powinno obejmować wszystkich obywateli zdolnych do służby wojskowej.
Przeszkolenie żołnierza w ramach obowiązkowej służby w obronie terytorialnej powinno trwać trzy, cztery miesiące. Skoro mamy rocznie 200-300 tys. poborowych to stan wojsk OT mógłby wynosić odpowiednio od 50 do 100 tys. żołnierzy. Wraz z wojskami operacyjnymi, zawodowymi, pokojowy stan sił zbrojnych RP mógłby wynosić jakieś 150-160 tys. żołnierzy.
O przydatności sił OT w obronie dowodzi chociażby to co się stało w Gruzji. Władze tego państwa wydały w ostatnich latach naprawdę sporo na wojsko. Przy czym tworzono armię korzystając z pomocy instruktorów amerykańskich (było ich1300) i tworząc w zasadzie zawodową armię wojsk operacyjnych (90% żołnierzy to zawodowi lub kontraktowi).
Zrezygnowano z wojsk OT. Gruzja miała więc ponad 30 tys. żołnierzy silnie uzbrojonych (250 czołgów, ponad 200 podjazdów opancerzonych, 25 samolotów, silną artylerię). Jak na państwo z 6,7 mln obywateli to była znaczna siła (stosując gruzińskie wskaźniki do Polski powinniśmy mieć armię zawodową liczącą jakieś 170 – 190 tys. żołnierzy).
Gruzińskim „zawodowcom” nie powiodła się operacja zajęcia mikroskopijnej Osetii Południowej, gdzie opór stawiła „milicja” osetyńska, czyli miejscowe OT z niezbyt silnym garnizonem rosyjskich „sił pokojowych”. A kiedy ruszyła ofensywa wojsk rosyjskich (wojsko z poboru), kilkanaście tysięcy żołnierzy i 150 czołgów ze wsparciem lotnictwa, to okazało się, że nie bardzo było komu bronić gruzińskich miast, linii komunikacyjnych, portów.
Czy oprócz komponentu obrony terytorialnej( OT) powinniśmy kontynuować proces tworzenia armii zawodowej?
Oczywiście. Wojska operacyjne posługujące się drogim i skomplikowanym technicznie uzbrojeniem powinny być zawodowe. A rozbudowane siły OT byłyby też swoistym zapleczem zawodowej część armii. Ochotników na żołnierzy zawodowych moglibyśmy pozyskiwać spośród przeszkolonych w obronie terytorialnej. W wojskach operacyjnych znaleźliby się więc pasjonaci wojska.
Czy utrzymywanie wyposażenia takich oddziałów nie byłoby utrudnione? Chodzi o bezpieczeństwo magazynów sprzętu i materiałów wojskowych.
Obrona Terytorialna to tzw. lekka piechota przygotowana do działań ochronnych, wpierania wojsk operacyjnych i w razie konieczności zdolna do prowadzenia działań nieregularnych. Uzbrojenie takich oddziałów stanowi broń lekka, strzelecka i maszynowa, materiały wybuchowe, środki obrony przeciwpancernej i przeciwlotniczej np. rakiety „Grom” obsługiwane przez pojedynczych żołnierzy.
Mundury i oporządzenie żołnierze OT mogliby przechowywać w swoich domach, a broń w odpowiednich magazynach. Nie bez znaczenia byłby fakt, że całe wyposażenie wojsk OT mógłby wytworzyć polski przemysł obronny. Kwestie logistyczne w przypadku wojsk OT są łatwe do rozwiązania. Zakładając, że wojsko zbyt szybko nie wyzbędzie się posiadanej infrastruktury – niestety w tej dziedzinie poczyniono już dużo złego.
Reasumując – Polska potrzebuje nowoczesnych, mobilnych, profesjonalnych wojsk operacyjnych (armia zawodowa) i masowego, przeszkolonego komponentu wojsk terytorialnych. Dlatego uważam, iż podstawą naszej obronności powinien pozostać obowiązkowy pobór i szkolenie rezerw.
Mówię rzeczy niepopularne, ale robię to dlatego, że martwi mnie stan obronności kraju. Mam krytyczny pogląd na to co MON zamierza zrobić. Można odwoływać się do idei armii ochotniczej, jeśli jest odpowiednio wysoki poziom patriotyzmu w społeczeństwie, ale nam przecież nie chodzi o to, by ustalić ilu jest patriotów w kraju, ale by w momencie zagrożenia każdy obywatel wiedział jak się bronić.
To podobna sprawa do umiejętności prowadzenia samochodu – zanim zasiądziemy za kierownicą trzeba zdobyć prawo jazdy. Czy bezpieczeństwo narodowe nie jest ważniejsze od bezpieczeństwa na drogach?
Powinniśmy przygotować siły do obrony kraju i stworzyć system obrony państwa gwarantujący Polsce bezpieczeństwo nawet, gdyby wsparcie sojusznicze nie spełniało naszych oczekiwań.
Wtedy będziemy mogli powiedzieć, że siły zbrojne RP są w stanie wypełnić konstytucyjny obowiązek zapewnienia państwu polskiemu nienaruszalności jego granic i terytorium. Mała armia zawodowa, jaką chce nam zafundować MON, nie będzie zdolna sprostać temu obowiązkowi. Oby nie było tak jak w 1939 r., gdy gen. Tadeusz Kutrzeba, dowódca Armii „Poznań” wspominając bitwę nad Bzurą powiedział: wojsko otrzymało niewykonalny rozkaz obrony kraju.
=============================================================
ZBROJNE RAMIĘ RZECZPOSPOLITEJ
Marek Łukasiewicz: – Zacznijmy od tematu, który od dłuższego czasu angażuje uwagę opinii
publicznej. Jakie jest Pana zdanie, Panie Ministrze, na temat militarnego i politycznego sensu instalowania elementów tarczy rakietowej na terytorium Polski?
M.Ł.: – Ma to chyba związek z zagrożeniem terroryzmem?
R.Sz.: – Terroryzm nie ma zasadniczego znaczenia dla bezpieczeństwa Polski. Odzyskaliśmy suwerenność w rezultacie rozpadu "porządku jałtańskiego" ustalonego po II wojnie światowej. Korzystna zmiana międzynarodowego położenia Polski była między innymi skutkiem zwycięstwa USA w konfrontacji z Sowietami. W następstwie powstał na świecie "jednobiegunowy" układ sił z dominującą pozycją Stanów Zjednoczonych. Nie akceptują tego państwa aspirujące do odgrywania roli mocarstwowej w świecie, m.in. Chiny i Rosja. Podejmują one działania osłabiające pozycję USA. A wiec zmiana obecnego układu sił, a nie terroryzm mogą zagrozić bezpieczeństwu Polski. Terroryzm jest oczywiście groźnym zjawiskiem i należy go eliminować, ale raczej nie spowoduje przetasowań w układzie politycznym świata.
M.Ł.: – Nas interesuje przede wszystkim Rosja?
R.Sz.: – Musi interesować. Wojska sowieckie napadły na Polskę 17 września 1939 r. i
dopiero po upływie ponad półwiecza, już jako rosyjskie, opuściły granice RP (nomen omen 17 września 1993 r.). Dziś w Moskwie ponownie tworzone są plany odbudowy rosyjskiego imperium. Nie trudno przewidzieć, w jakim kierunku może pójść ta odbudowa – przecież nie na południowy wschód, by skonfrontować się z Chinami i Indiami, ale raczej na zachód, na Kaukaz, Ukrainę? Następna jest Polska. A mamy rosyjskie powiedzenie – kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. Nie jest też powiedziane, czy w globalnej polityce Stanów Zjednoczonych priorytetowego miejsca nie zajmie rywalizacja z potęgami azjatyckimi, Chinami i Indiami, a w konsekwencji pojawi się potrzeba zawarcia sojuszu przeciwko nim z Rosją. Wtedy położenie Polski będzie bardzo trudne.
M.Ł.: — Obecność Sił Zbrojnych USA w Polsce, choćby nieliczna, wydaje się stanowić całkiem niezłe gwarancje bezpieczeństwa. Amerykańska opinia publiczna jest bardzo czuła na punkcie „amerykańskich chłopców”.
R.Sz.: – W Izraelu nie ma wojsk amerykańskich, a państwo to ma całkowite gwarancje
bezpieczeństwa ze strony USA. Niewielką grupę żołnierzy łatwo do Polski wysłać i nie będzie trudno ich z Polski zabrać. Do tego – zmienia się administracja w Białym Domu. Co to oznacza dla amerykańskiej polityki obronnej – jeszcze nie wiemy, ale zmiany przecież będą. Mogą one mieć wpływ na plany instalowania tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce. Więc nie w tym należy upatrywać gwarancji naszego bezpieczeństwa. Wprawdzie Polska należy do największego sojuszu polityczno-wojskowego, ale ostatnio niepostrzeżenie przekształca się on w wyłącznie polityczny – powiada się, że skrót jego nazwy NATO dziś coraz częściej oznacza: No Action Talks Only – żadnych działań, tylko rozmowy. Efektywność NATO w wydaniu europejskim widzieliśmy przy okazji wojny w Gruzji. Zapewne by do niej nie doszło, gdyby Sojusz zaproponował Gruzji (i Ukrainie) plan uzyskania członkostwa w NATO.
M.Ł.: – Jaki byłby według Pana, Panie Ministrze, efekt takiego posunięcia?
R.Sz.: – Myślę, ze zaoferowanie członkostwa podziałałoby trzeźwiąco na zwolenników
odbudowy rosyjskiego imperium. Można to było zrobić na ostatniej naradzie NATO w Bukareszcie. Niestety Rosja może liczyć na "zrozumienie" jej interesów w gronie członków Sojuszu (Niemcy, Francja) – więc propozycji członkostwa dla Gruzji nie było i nie ma. Zaczynam podejrzewać, ze NATO byłoby "wstrzemięźliwe" w reakcjach, gdyby nawet Rosja weszła w otwarty konflikt z Łotwą, czy Estonią, które do NATO należą. Kwestia "naprawienia" NATO jest więc dziś pierwszoplanowym zadaniem dla zapewnienia Polsce bezpieczeństwa. "Tarcza" może w tym być pomocna, ale nie należy przeceniać jej roli.
M.Ł.: – Pojawiają się i takie głosy, iż instalacja jej elementów może prowokować
zagrożenie atakami terrorystycznymi.
R.Sz.: – Żadnych zagrożeń nie należy lekceważyć, ale terroryści decydując się na atak, starają się, aby był on spektakularny medialnie. W Polsce nie ma obiektów „medialnych” w wymiarze międzynarodowym. Zamach na metro w Londynie daje terrorystom dużo mocniejszy efekt oddziaływania na światową opinię, niż np. próba wysadzenia postalinowskiego Pałacu Kultury w Warszawie.
M.Ł.: – W Moskwie podobnych obiektów jest, jeśli się nie mylę, dziewięć.
R.Sz.: – To nie oznacza, że Moskwa jest bardziej zagrożona. Tam zagrożenie wynika z tego co robi Rosja na terenie Czeczenii. W każdym razie większe niebezpieczeństwo w prowokowaniu ataków terrorystycznych upatrywałbym w medialnej nagonce na naszych żołnierzy jako „zbrodniarzy wojennych”, np. zarzuty związane z akcją wojskową w afgańskim Nangar Khel. Jacyś terroryści mogą uwierzyć polskim mediom, prokuraturze i „ukarać” za czyn żołnierzy społeczeństwo np. podkładając bombę w warszawskim metrze.
M.Ł.: – Nasi żołnierze od zakończenia II wojny światowej biorą udział w misjach stabilizacyjnych i pokojowych w ramach sił ONZ – od bardzo „pokojowych”, jak w Jemenie czy Syrii, przez "policyjno-militarne", jak w byłej Jugosławii, po „humanitarno-wojskowe”, jak w niektórych krajach afrykańskich. Obecności w Iraku i Afganistanie nie nadamy chyba miana „misji pokojowej”?
R.Sz.: – Określenie „misja pokojowa” i używany często zamiennie termin „wymuszanie
pokoju”, to eufemizmy. W XXI w. nie wypada, jak się zdaje, używać takiego pojęcia
jak „wojna”. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że istnieje definiowanie wojen jako
sprawiedliwych i są sytuacje, gdy tylko użycie siły może zapobiec nieszczęściu. Np. gdyby w 1933 r. Francja zaaprobowała polską propozycję zbrojnego odsunięcia Hitlera od władzy (wojna prewencyjna), to nie byłoby II wojny światowej i całego zła, które ona światu przyniosła.
M.Ł.: – Wielu sądzi, iż era konfliktów państwo-państwo minęła, że znamienne dla współczesnego świata są konflikty asymetryczne.
R.Sz.: – Po zakończeniu I wojny światowej panowało w Europie powszechne przekonanie, że następnej już nie będzie. Hitler i Stalin dowiedli, ze były to błędne oceny i doszło do wojny znacznie przewyższającej rozmiarami konflikt 1914-18. Na arenie międzynarodowej ujawniają się sprzeczne interesy i powstają ośrodki niezadowolone z istniejącego układu sił. Próby zmian takiego stanu rzeczy często prowadzą do wybuchu wojen. Jeśli więc spojrzeć na dynamikę zbrojeń w dobie obecnej, to można dostrzec, że jest kilka sporych państw niezadowolonych z obecnego urządzenia świata. A polska Konstytucja stanowi, iż Siły Zbrojne RP maja za zadanie bronić niepodległości i integralności terytorialnej Państwa Polskiego. Plan modernizacji wojska (armia zawodowa) zwiększający zdolność ekspedycyjną do uczestnictwa w misjach zagranicznych, nie wydaje się odpowiedni w przypadku rysujących się prób zmiany układu sił na świecie. Mogą one bowiem godzić w bezpieczeństwo naszego kraju.
M.Ł.: – Jeśli taka sytuacja zaistnieje?
R.Sz.: – Uczestnictwo wojska w misjach zagranicznych ma sens polityczny – sprawdzamy się jako sojusznik, i gospodarczy, zakładając, że przy tej okazji coś zdołamy dla Polski wynegocjować i rzeczywiście uzyskać (w Iraku np. gospodarczo nie zyskaliśmy niczego). Aspekt wojskowy ma mniejsze znaczenie, może poza szkoleniem żołnierzy w warunkach bojowych, tzw. ostrzelaniem. W razie konieczności odpierania wojsk agresora, umiejętności zdobywane na misjach – takie, jak kontrolowanie pojazdów i dokumentów, czy rozminowywanie terenu, raczej nie na wiele się przydadzą.
M.Ł.: – Pomysł przekształcenia naszych sił zbrojnych w armię zawodową, odbierany
jest w opinii społecznej jako atrakcyjny.
R.Sz.: – Obywatele zwykle przyjmują z zadowoleniem zmniejszenie obowiązków względem
państwa. To jednak może okazać się niebezpieczne w razie wystąpienia zagrożenia. Mówiąc obrazowo – nie powołujemy straży pożarnej w czasie pożaru, ale zanim on wybuchnie. Powinniśmy stworzyć skuteczny system obrony państwa zanim zostanie ono zaatakowane. Tworzymy taki system uwzględniając wnioski natury geostrategicznej (jakie jest nasze położenie i co trzeba będzie bronić), oraz geopolitycznej (kto, kiedy, jak i czym może nam zagrozić). Jeśli w ten sposób przeanalizujemy położenie Polski, to musimy dojść do wniosku, że tworzona dziś armia zawodowa kraju nie obroni. Wskazuje się, że Stany Zjednoczone mają armię zawodową, ale to jest przyjmowane na czas pokojowy. W razie wybuchu wojny USA zmobilizują poborowych. U nas ma być podobnie, ale Polska ma przecież inne położenie. USA graniczą z Meksykiem i Kanadą, a od potencjalnych rywali dzielą je dwa oceany, Atlantycki i Pacyfik. W razie wojny armia amerykańska będzie miała czas, aby przeszkolić swoich poborowych, Polska nie. Ponadto oprócz armii zawodowej, dużej i kosztownej w utrzymaniu, Amerykanie mają liczną, złożoną z „cywili”, Gwardię Narodową, przygotowaną do obrony terytorium USA i milionowe siły czynnej rezerwy.
M.Ł.: – Po pierwsze siły zdolne do skutecznej obrony, a dopiero potem siły zdolne do ataku?
R.Sz.: – W Polsce jak najbardziej! Muszą być dwa elementy: wojska operacyjne zdolne do ataku i kontratakowania i wojska terytorialne przygotowane do obrony kraju. Koncepcja kierownictwa MON o zastąpieniu powszechnej służby wojskowej służbą zawodową oznacza, że Polska będzie miała tylko wojska operacyjne – jeden komponent. Drugi składnik sił zbrojnych, terytorialny i defensywny nie będzie istniał. Będą tylko potencjalni poborowi bez przeszkolenia wojskowego. Jak wspomniałem – biorąc pod uwagę położenie Polski, trzeba założyć, że w obliczu takiej groźby nie będzie czasu na szkolenie. Ci rezerwiści zostaną więc wcieleni do jednostek bez zdolności posługiwania się bronią. Ich przydatność na polu bitwy będzie znikoma.
M.Ł.: – Pospolite ruszenie?
R.Sz.: – No nie, gorzej. Szlachta w dawnych wiekach dobrze władała bronią. Takie były wówczas warunki egzystencji, że umiejętność posługiwania się orężem stanowiła w przypadku szlachty niezbędny element codzienności. Dziś obywatele nie mają potrzeby noszenia broni, nie wspominając o jej zastosowaniu praktycznym. Do tego na współczesnym polu bitwy będzie w użyciu nie tylko broń indywidualna żołnierzy, ale trzeba będzie działać chociażby w warunkach ostrzału artyleryjskiego, rakietowego i ataków z powietrza. W takich okolicznościach „zakwalifikowani do poboru” i zmobilizowani cywile, nie wytrzymają naporu wroga.
M.Ł.: – Osobiście nie mogę pozbyć się wrażenia, iż nie pożegnaliśmy się z doktryną czasów Układu Warszawskiego. Widać to po priorytetach w zakupie sprzętu, w programach szkoleń, itd. Gdzie oprócz Rosji i Chin istnieje jeszcze np. koncepcja "rozpoznania bojem"? Albo ćwiczenia w ataku po polach… Kogo my chcemy po tych polach atakować? Białoruś? Ukrainę? Może armia zawodowa to jednak jest jakiś pomysł…
R.Sz.: – Wpływ doktryny UW wyraża się w absolutyzowaniu wojsk operacyjnych jako zasadniczego elementu sil zbrojnych RP. Jednak nawet w PRL nie zaniedbano tworzenia rezerw i stworzono siły terytorialne (OTK – Obrona Terytorialna Kraju), czego dziś nie ma. Żołnierze zawodowi sprawdzają się dość dobrze w misjach zagranicznych poza krajem. W przypadku bezpośredniego zagrożenia państwa mają powstrzymać nacierającego wroga do czasu uzyskania pełnej gotowości operacyjnej sił mobilizowanych na wojnę. W naszym przypadku nie będzie kogo mobilizować.
M.Ł.: – Często słyszy się argument, iż współczesna technika wojskowa jest tak
skomplikowana, że wymaga długoletniego szkolenia i tylko żołnierz zawodowy
jest w stanie ja opanować.
R.Sz.: – W wojsku jest różne wyposażenie, tj. wymagające specjalistycznego szkolenia i proste w obsłudze, łatwe w zastosowaniu. Czym innym jest pilotowanie naddźwiękowego samolotu bojowego, a czym innym strzelanie z karabinu, zakładanie miny, czy rzut granatem. W Afganistanie Sowieci ponieśli ciężkie straty w lotnictwie, gdy partyzanci użyli otrzymanych od Amerykanów rakiet plot. „Singer”. Obsługiwali te rakiety afgańscy analfabeci. Inaczej też wygląda szkolenie żołnierza wojsk operacyjnych, a inaczej żołnierza obrony terytorialnej, lekkiej piechoty. W tym drugim przypadku mamy łatwe w obsłudze uzbrojenie i krótkie przeszkolenie. W Danii szkolenie żołnierza obrony terytorialnej wnosi 100 godzin w pierwszym roku, w dwu kolejnych po 50 godzin i w czwartym – 24 godziny. W USA żołnierz Gwardii Narodowej – jednorazowe szkolenie dwutygodniowe i raz w miesiącu jeden weekend (36 dni rocznie).
M.Ł.: – Przed rozpoczęciem pierwszej operacji Pustynna Burza ilość dezercji w armii amerykańskiej była bardzo duża. „Amerykańscy chłopcy” kojarzyli swoją obecność w wojsku z możliwością awansu społecznego i w swoich wyborach jakby nie uwzględniali, że wojsko to także wojna, ze wojna to zabijanie i śmierć.
R.Sz.: – Trudno oczekiwać głębszych motywacji w przypadku ludzi, dla których istotnym powodem włożenia munduru są pieniądze i inne gratyfikacje, np. możliwość ukończenia studiów, czy uzyskanie obywatelstwa danego kraju. Trudno też odwoływać się do patriotyzmu, gdy własne społeczeństwo nie akceptuje działań, w których żołnierze uczestniczą. Zastanawia mnie, że polski minister obrony jako główny argument, mający przekonać do służby w wojsku podaje wysokość zarobków.
M.Ł.: – Wojska koalicji zaangażowanej w Afganistanie, mówią obecnie jednym głosem:
przegrywamy.
R.Sz.: – W przypadku długotrwałej tzw. wojny asymetrycznej, partyzanckiej, profesjonalizm armii zawodowej przestaje odgrywać decydującą role. Przewaga w uzbrojeniu również. Wspomniałem jak afgańscy mudżahedini wygrywali z Rosjanami dzięki wyrzutniom rakiet ziemia-powietrze „Singer”. Taka wyrzutnia obsługiwana przez jednego człowieka to w zasadzie rura, jaką bierze się na ramię i po skierowaniu ku górze odpala rakietę, która sama wynajduje cel. Z broni łatwej w obsłudze i kosztującej kilka tysięcy dolarów można strącić obsługiwany przez zawodowców uderzeniowy śmigłowiec z najnowocześniejszą awioniką, optoelektroniką, itd., o wartości kilkunastu milionów dolarów. Jednak nie trzeba aż „stingerów”. W zastosowaniu na masową skalę mamy improwizowane ładunki wybuchowe. To łatwa w obsłudze, prymitywna, tania i… skuteczna bron. I tak bardzo drogi sprzęt, np. transporter „Rosomak”, można zniszczyć, używając tej broni.
M.Ł.: – Improwizowane urządzenia wybuchowe o działaniu kumulacyjnym?Explosive Formed Projectile?
R.Sz.: – Tak. W wersji przeciwpancernej to jest owalny pojemnik szczelnie wypełniony plastycznym materiałem wybuchowym, wykonany z jakiejkolwiek rury metalowej lub PCV. Wierzch z jednej strony jest zaślepiony wkładką miedzianą z wgłębieniem kumulacyjnym. W zależności od wielkości ładunku, pocisk może przebijać pancerz pojazdów i transporterów o grubości od 80 do 110 mm .
M.Ł.: – Rosyjskie czołgi w Groznym niszczyły z RPG-7 czeczeńskie nastolatki…
R.Sz.: – Prowadzenie operacji zaczepnych przy pomocy armii zawodowej to dziś bardzo drogie przedsięwzięcie. Natomiast zwalczanie takiego wojska siłami nieregularnymi (partyzanci) – jest tanie. Do tego pojawia się kwestia skuteczności obrony. Aby wygrać w starciu armii regularnych potrzeba według zgodnych szacunków przewagi 3:1 w podstawowych formacjach zbrojnych (wojska pancerne, zmechanizowane, artyleria, lotnictwo). Sytuacja ulega zmianie, gdy trzeba kontrolować teren na którym działają siły nieregularne. W takim przypadku eksperci mówią o konieczności zapewnienia przewagi jak 15:1, 20:1, a nawet 40:1. Dlatego kilkadziesiąt tysięcy wojsk NATO w Afganistanie nie może opanować sytuacji i dowódcy domagają się skierowania tam większej ilości żołnierzy. Dobrze przygotowana powszechna obrona terytorialna zdolna prowadzić działania nieregularne znacznie zawyża agresorowi tzw. koszt ataku.
M.Ł.: – Jeśli ktoś ma przewagę w podstawowych formacjach zbrojnych w stosunku –
powiedzmy – powyżej 3:1, są szanse na sukces?
R.Sz.: – Załóżmy, że mamy armię zawodową o liczebności 130 tys. Przeciwnik chcąc być pewnym zwycięstwa, powinien zaatakować wojskiem liczącym około 500 tysięcy żołnierzy. Jeśli jednak państwo będące obiektem agresji poza armią zawodową ma np. milion żołnierzy w siłach terytorialnych potrafiących rozbijać czołgi i strącać śmigłowce, to pół miliona żołnierzy agresorowi nie wystarczy. A biorąc najniższy przelicznik 15:1 – napastnik musi zgromadzić do napaści co najmniej 15 milionową armię. Jakie państwo stać na wystawienie takich sił do opanowania kraju wielkości Polski? Wydaje się więc, że agresor raczej zrezygnuje w ataku. Przygotowanie obrony terytorialnej może być elementem skutecznej „strategii odstraszania”. A wiadomo, że najlepsza wojna jest taka, która nie wybuchła.
M.Ł.: – Możemy mieć taką pewność?
R.Sz.: – W Polsce zrobiono wiele, aby przekonać Polaków, że „wojny nie będzie”, co oznacza, że służba wojskowa nie ma sensu. Odbudowa sil zbrojnych to nie tylko uzbrojenie i zmiany strukturalne, ale nade wszystko troska o morale żołnierza. Zadaniem nr 1 jest przywrócenie patriotycznego sensu służbie wojskowej. Wojsko Polskie nie może być „szkołą zabijania”. Powinno być instytucją obywatelską, kształtującą postawy ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju. Jeśli młody człowiek idzie na kilka miesięcy w „kamasze” i sprząta rejony, to rzeczywiście służba wojskowa nie ma sensu. Miałaby sens, gdyby po krótkim, ale intensywnym szkoleniu wojskowym, przygotowała go do obrony rodzinnego domu.
M.Ł.: – Przemawia przez Pana polska słabość do munduru?
R.Sz.: – Mundur żołnierski kojarzył się Polakom dobrze, bowiem wojsko zawsze świadczyło o tym, że mamy własne państwo. Żołnierzem zostawało się w czasach niewoli, by utraconą niepodległość odzyskać. W historii polskiego wojska nie ma zaborczego militaryzmu, wojen napastniczych, kolonialnych. Mamy natomiast tradycje walki „za wolność waszą i naszą”. Stad też polski szacunek dla munduru i zaufania do wojska. Jaki będzie ten stosunek, gdy zamiast żołnierza – obrońcy Ojczyzny pojawi się zawodowiec, nadstawiający karku za pieniądze? Armia zawodowa jest z natury rzeczy odizolowana od społeczeństwa. To może skutkować utratą poczucia obowiązku obrony Ojczyzny. Czy można rezygnować z wartości, mieszczących się w etosie polskiego żołnierza?
M.Ł.: – Koncepcja Obrony Terytorialnej?
R.Sz.: – To nawiązanie do tradycji konspiracyjnej Armii Krajowej z czasów II wojny światowej, wspaniałej tradycji i utworzenie powszechnej armii obywatelskiej do obrony państwa. W OT byliby ludzie przeszkoleni w miejscu zamieszkania i przygotowani do obrony swoich domów. Polska tworząc siły terytorialne, może wygenerować potencjał, czyniący ewentualny atak nieopłacalnym. Nie powinniśmy rezygnować z niczego, co zwiększa nasze bezpieczeństwo.
M.Ł.: – W jednym z wywiadów powiedział Pan ostatnio, że siła naszego oręża jest obecnie relatywnie mniejsza niż w 1939 roku. Ludowa mądrość głosi: umiesz liczyć, licz na siebie. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Marek Łukasiewicz