Byłem na pogrzebie sąsiadki, która po dość długim / 92 lata/ życiu rozstała się z tym światem w spokoju i zgodzie. Prowadziła życie pracowite i ciche, oprócz pracy zawodowej wychowała troje dzieci i pomogła w wychowaniu gromadki wnuków i prawnuków. Rodowita Warszawianka przeżyła w Warszawie zarówno oblężenie w 1939 roku, całą okupację i powstanie warszawskie, jako ofiarna sanitariuszka. Nigdy o tym nie mówiła, ani oczekiwała na uznanie i odznaczenia, traktowała to, jako normalną powinność Warszawianki, podobnie jak cale swoje znojne życie.
O godny pogrzeb zadbała rodzina, a także przyjaciele, koledzy z pracy i sąsiedzi. Natomiast ze strony władz miasta Warszawy, której poświęciła swoje życie nie zauważyłem nawet najskromniejszej wiązanki kwiatów.
Każdy w Polsce wie, że z kombatantów żyje u nas spora gromadka urzędasów, których głównym zadaniem jest robienie trudności tym, którym przysługuje prawo do uprawnień kombatanckich.
Zwróciła się do mnie niedawno znajoma osoba, która urodziła się na syberyjskim zesłaniu z prośbą o pomoc w staraniach o uzyskanie tych żałosnych zresztą uprawnień kombatanckich i osób represjonowanych.
Mimo złożonych przeze mnie i żonę stosownych zeznań pisemnych na temat prawdziwości przeżyć jej matki wywiezionej przez bolszewików z polskich kresów i jej osobistego losu dziecka urodzonego na nieludzkiej ziemi, wniosek został potraktowany odmownie bez przesłuchania świadków mimo zgłoszenia takiej gotowości.
Niedawno pisałem na temat pogrzebu Włodzimierza Stolarza „Czerkiesa” uczestnika i współorganizatora akcji „Motyl”, jednej z najbardziej spektakularnych akcji AK, nikt z instytucji reprezentujących państwo i kombatantów nie raczył się nawet zjawić na pogrzebie, nie mówiąc już o jakimkolwiek uczczeniu pamięci.
Bratnia mogiła poległych żołnierzy AK, w tym mojego brata, za czasów PRL była całkowicie opuszczona, własnym sumptem ogrodziliśmy ją i postawiliśmy krzyże. W późniejszych latach PRL zniszczył piękne dębowe ogrodzenie i postawił paskudne betonowe, ale krzyże i tablice pamiątkowe postawiły wyłącznie rodziny poległych, I tak jest do dziś, tylko raz do roku harcerze zapalają na niej znicze.
W moim rodzinnym Beresteczku na Wołyniu naprzeciw kościoła znajdował się cmentarz polskich żołnierzy, głównie ułanów poległych w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Bolszewicy jak weszli do Beresteczka w 1939 roku cmentarza nie zdążyli zniszczyć dokonali tego dopiero po powtórnym wejściu w 1944 roku, a na miejscu cmentarza likwidując jedynie nagrobki, zrobili coś w rodzaju zieleńca, zresztą w stanie krańcowego zaniedbania.
Będąc w Beresteczku w 2004 roku uzgodniłem z miejscowym oddziałem Towarzystwa Polskiej Kultury, że na tym miejscu należy postawić przynajmniej krzyż ze stosowną tablicą.
Zaprojektowaliśmy odpowiedni obiekt podobny do postawionego w Koniuchach z wymieniem nazwisk pochowanych, przynajmniej tych, których nazwiska udało mi się ustalić na podstawie różnych dokumentów.
Zaproponowałem napis w języku polskim i ukraińskim w formie, która Ukraińcom powinna odpowiadać, a mianowicie:
– „tu leżą pochowani polscy żołnierze, polegli we wspólnej walce narodu polskiego i ukraińskiego z bolszewicką nawałą”.
Miejscowa władza odniosła się pozytywnie do tego projektu, ale decyzje o postawieniu pomnika należą do organów państwowych zgodnie z obowiązującą umową. Zwróciłem się, zatem z całym projektem do urzędu noszącego nie wiem, dlaczego nazwę „Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa”, który podjął się dalej sprawę prowadzić. Do dzisiejszego dnia mimo upływu wielu lat nie mam nawet odpowiedzi na mój wniosek, a rzekomo jesteśmy w jak najlepszych stosunkach z Ukrainą i popieramy bardziej gorliwie niż ona sama jej integralność i europejskie aspiracje. Podobnie zresztą wygląda sprawa z beresteckim kościołem, którego do tej pory nie można odzyskać i który niszczeje, bo nikt o niego nie dba.
Opisałem te wypadki nie w celach interwencyjnych, nie spodziewam się, bowiem po obecnych władzach w Polsce ani zmiany nastawienia ani tym bardziej działania.
Dla porównania chciałbym tylko zwrócić uwagę na fakt, że kombatanci II wojny światowej znajdują się w tej chwili w podobnym przedziale czasowym jak powstańcy styczniowi w latach trzydziestych ubiegłego wieku.
Wszyscy oni uzyskali wówczas stopnie oficerskie i stosowne emerytury, nosili specjalne mundury i honory wojskowe oddawali im pierwsi wszyscy wojskowi z marszałkiem Piłsudskim na czele. Pogrzeby mieli wojskowe na specjalnych kwaterach jak choćby ta na warszawskim cmentarzu wojskowym zhańbionym za PRL i hańbionym dotąd.
Ale jakże możemy spodziewać się uhonorowania prawdziwych kombatantów walczących o Polskę skoro z honorami wojskowymi grzebie się ich oprawców i zdrajców.
Przed wojną w niepodległej Polsce nie potrzebne były specjalne instytucje pamięci narodowej, bo ona obowiązywała wszystkich. Cmentarze wojenne podlegały wojsku i opiekę nad nimi sprawowały dowództwa okręgów korpusów.
Na podstawie moich kontaktów zarówno z IPN jak i wspomnianą Radą oraz urzędem do spraw kombatantów odnoszę wrażenie, że te instytucje zostały powołane dla zrobienia wrażenia, a nie dla realnego wdrożenia w nasze życie narodowe obowiązku pielęgnowania narodowej pamięci i troski o ludzi i materialne pamiątki, a także ściganie przestępstw przeciwko narodowi i państwu polskiemu.
W czasach PRL zrobiono wiele ażeby pozbawić nas tożsamości narodowej właśnie przez odcięcie narodowej pamięci.
„III Rzeczpospolita” stanowiąca prawną i faktyczną kontynuatorkę PRL utrzymuje tę linię spychając na margines sprawy narodowej pamięci celebrując jedynie dla pokazu swoich prominentów różnego rodzaju widowiska służące więcej propagandzie obecnej władzy aniżeli rzeczywistemu wdrożeniu uczuć narodowych.
Miarą tego stosunku jest sprawa tragedii smoleńskiej oddanej przez rząd warszawski wbrew prawu i obowiązkowi moralnemu w obce ręce obciążone najwyraźniej przynajmniej częścią winy za katastrofę.
Nie oskarżam ludzi z instytucji powołanych formalnie do kultywowania pamięci narodowej. Wielu z nich zapewne w dobrej wierze stara się zrobić coś dobrego w tej sprawie, ale istnieją granice wytrzymałości na oczywiste objawy złej woli i ich przekraczać nie wolno.
Z IPN zwolniono tych, którzy domagali się ujawniania całej prawdy o badanych wydarzeniach, a kierownictwo tej instytucji, której nazwa obowiązuje do bezkompromisowej postawy, uległo naciskom zewnętrznym, dyskredytując siebie, jako strażników tej pamięci.
Rząd warszawski unika wszelkich kłopotliwych problemów w stosunkach z naszymi sąsiadami i z góry rezygnuje z domagania respektowania podstawowych praw wynikających z umów międzynarodowych i układów bilateralnych.
Stąd do dnia dzisiejszego istnieje tak wiele „białych plam” w naszej najnowszej historii.
Nie wiemy nawet, jaki był rzeczywisty powód dokonania zbrodni katyńskiej, mimo że wielokrotnie w różnych publikacjach i interwencjach u osób odpowiedzialnych zwracałem uwagę na konieczność podjęcia śledztwa w tej sprawie. Ale przecież do dzisiejszego dnia nie wiemy, jaka jest choćby w przybliżeniu liczba rzeczywistych ofiar sowieckiej agresji w 1939 roku i w latach następnych i gdyby nie dobra wola Jelcyna to i w sprawie katyńskiej niewiele byśmy wiedzieli, a przecież premier rządu warszawskiego prowadzący przyjacielską rozmowę z Putinem mógł na jego propozycję odpowiedzieć, że wstępnym krokiem uwiarygodniającym dobrą wolę jest ujawnienie do końca wszystkich dokumentów zbrodni stalinowskich.
Na to jednak żeby zająć takie stanowisko trzeba być premierem nie tylko warszawskim, ale przede wszystkim –polskim.
A takiego stanowiska brakuje nam od kilkudziesięciu lat i dlatego nasza kondycja jest tak podła.