Kamiuszkowi w odpowiedzi na twierdzenie, że gdzie dwóch (wielkich) się bije, tam trzeci (mniejsi) nie są do niczego potrzebni.
Kamiuszek twierdzi, że wobec intensywności konfliktu PO-PiS mniejsi gracze – SLD i PSL – nie są już potrzebni. Jego proroctwo może się spełnić, ale moim zdaniem – jedynie połowicznie, tzn. co do PSL (czego zresztą sobie i im serdecznie winszuję). Między innymi dlatego zapewne tak intensywnie "chłopscy działacze z wsi" pracują obecnie nad źródłami finansowania (biogazownie, spalarnie itp.), bez których nici z kampanii wyborczej (a w kasie pono kontemplują dno). Do wyborów mogą zdążyć uzyskać i przejeść kredyty pod obiecane dotacje europejskie, a potem jakoś to będzie.
Co do SLD jednak, to sprawa jest bardziej złożona, gdyż w tym wypadku PO gra chyba na jego rozbicie i wchłonięcie tej młodszej części. Właśnie dlatego Tusk straszy Napierniczaka Kaczyńskim (jak nie przytulisz się do mnie, to cię wypchnę na kaczora i wszystkim powiem. A wtedy będziesz miał przerąbane u starych komuchów, bo oskarżą cię o zamordowanie lewicy). A Napierniczak wie, że ma wąskie pole manewru i każdy wynik poniżej 15% zostanie obtrąbiony jako jego ostateczna klęska a co najmniej nonszalanckie niewykorzystanie dziejowej szansy.
W kliniczu znajduje się także ta frakcja PO, która trzyma z Tuskiem. Albowiem nawet równie dobry wynik PO jak w poprzednich wyborach nie pozwoli platformie na sformowanie rządu bez SLD. A starzy towarzysze nie zgodzą się na Donalda, bo lud musi dostać swoją kiełbasę i łeb winnego spadku stopy i wzrostu stóp, taka tradycja. Więc wygra Schetyna. Dlatego Tusk musi wessać młode SLD, by zostać u koryta, w PO, a może nawet w ogóle na wolności. Bo nie wątpię, że Człowiek z Wrocławia nie zawaha się przed obarczeniem Tuska winą za wszystko, łącznie z kaczyzmem-macierewizmem i rzuceniem go na pożarcie tłumom. To byłby piękny i wymowny początek nowych, szczęśliwych rządów towarzyszy pancernych z miast i WSI.
Dlatego właśnie SLD nie zniknie tak łatwo – bo wciąż jest potrzebne tym, którzy stali tam, gdzie ZOMO. SLD zniknie wówczas, gdy młodsza jego część dostanie gwarancję wybicia na samodzielność (pod jakąś nową ładną nazwą), rządzenia z Tuskiem i pozbycia się towarzyszy z PRL. Tusk może sobie wyobrażać, że wypchnięcie z polityki Kiszczaków i Jaruzelów mogłoby mu nabić wyborczą kabzę także i na prawicy – co nie jest wykluczone, wielu bowiem letnich ludzi waha się pomiędzy olaniem Tuska a rezygnacją z udziału w wyborach – a taki gest mógłby dać im alibi (kiepski rząd, ale starych komuchów pogonił, a Kaczor to chwalił Gierka).
Mamy więc rozgrywkę o SLD i Tusk może z początku nawet odnosić tu jakieś sukcesy, ale IMO jest skazany na porażkę. Zbyt bowiem wielu dużym chłopcom już przestał być potrzebny i zbyt wiele spieprzył. Jest też modelowym wręcz kozłem ofiarnym dla Nowych Zbawców Narodu. Przy tym młodzi z SLD boją się, że tak naprawdę Tusk może wbić im nóż w plecy i podzielić się władzą ze starymi komuchami, zwłaszcza jeśli nagle znajdą się kolejne, tym razem solidne papiery na Grzegorza Sch. Rzecz w tym, że żadne gwarancje nie są dość mocne w starciu z bezlitosnym imperatywem historycznym i Napierniczaki świetnie o tym wiedzą.
Można też to wszystko rozpatrywać z punktu widzenia rywalizacji mocarstw i również wtedy ułoży się to w podobny deseń.
Oczywiście, jeśli dogaduchy nie pójdą jak po maśle i opisywany powyżej klinicz nie zodstanie rozwiązany polubownie w dostatecznie krótkim terminie, to może przerodzić się w przewlekły stan zapalny – wówczas wejdziemy w fazę słabych, krótkotrwałych rządów i pozornie niezrozumiałych zawirowań koalicyjnych, aż do przedterminowych wyborów, w których wygra PiS.O ile wcześniej nie zostanie zdekapitowany, a takiego ryzyka nikt roztropny już wykluczać nie może.