Jak się zatrudnia sekretarki w korporacjach
23/03/2014
5672 Wyświetlenia
40 Komentarze
8 minut czytania
Swego czasu, przez pięć lat, pracowałem, jako szef działu prawnego jednej z największych w Europie korporacji transportowych. Traf sprawił, że przez pewien czas dzieliłem gabinet z szefową HR w tej firmie. Darwinizm rekrutacyjny w zawodowej praktyce.
Niezwykłe doświadczenie, gdy ma się możliwość przyjrzeć prawdziwym procesom rekrutacji sporej firmie, odbywających się bez tej ściemy, którą zazwyczaj korporacje demonstrują nam na zewnatrz. A było, na co popatrzeć.
Bowiem zasady stosowane przez tą zagraniczną firmę (zarządzaną przez Holendrów) przy zatrudnianiu pracowników łamały wszelkie wyobrażenia wtłaczane nam do głowy w mądrych książkach i referowanych przez headhunterów. I ja, raz otwartej gęby ze zdziwienia, nie zamykałem czasem godzinami.
Jak odbywała się rekrutacja sekretarki/asystentki Biura Zarządu.
Początek był standardowy, Kierownik Administracyjny przyszedł zgłosić szefowej pionu zasobów ludzkich, iż dotychczasowa asystentka zarządu złożyła wypowiedzenie. Dziewczyna odchodziła za 2-3 tygodnie, więc trzeba było reagować szybko i sprawnie na powstały wakat.
Rekrutacja miała zostać przeprowadzona przez zespół: Maciek – szef administracji, Pani Ewa – Kadrowa i Ja – mnie dokooptowano, ponieważ narady i tak miały się odbywać w pokoju, w którym akurat pracowałem, towarzystwu zależało na sprawności i dyskrecji, a poza tym miałem dobrą rękę do dobierania sobie podwładnych. Należy zaznaczyć, że była to pierwsza zmiana w sekretariacie od jakiś 4-5 lat. No, słowem sprawa wydawała się hmm… poważna.
Poszło, więc ogłoszenie do prasy. Ku zaskoczeniu kadrowej i administratora już w pierwszym tygodniu przyszło ponad 500 CV. Maciek zaproponował szybką selekcję:
– wywalmy wszystkie bez zdjęcia, nie będziemy się pieprzyć w randki w ciemno.
– Przy takiej ilości wszystkie chwyty dozwolone, jakoś kogoś trzeba odrzucić – zgodziła się Pani Ewa.
Będąc w pełni świadomy mojego figuranctwa w tej sprawie, też postanowiłem nie oponować i obserwować, co będzie i kogo zaproszą na interwiu.
Po wywaleniu aplikacji bez zdjęć kupka zmniejszyła się o połowę.
– A teraz paszczury won – stwierdził Maciek – kaszalot nie może obsługiwać prezesa.
– Sekretariat to wizytówka firmy, więc spokojnie możemy przyjąć kryteria estetyczne – zgodziła się szefowa hr.
Po czym usiedli nad dokumentami i co chwilę wywalali jakieś CV do kosza. Na śmieci (sic!), nie w przenośni. Śmiechom i żartom przy tym nie było końca: – a widziałeś stary Tą? Chciałbyś by witała cię taka pyzata?
Ofert zostało kilkadziesiąt.
– Teraz trzeba się przyjrzeć, która przyjezdna i która niedawno straciła pracę. Takie są najbardziej zdesperowane i pójdą na każde warunki finansowe – podpowiedziała Pani Ewa
– Słusznie – zgodził się Maciek – i nie będzie mi fikać. Nie chciałbym za chwilę się żegnać z laleczką, bo nie chce zostać parę godzin dłużej.
Tym razem odbyło się, więc bardziej czasochłonne badanie dokumentów. Trwało nawet ze 2 godziny.
Ofert zostało 20.
– Z iloma się spotykamy? Myślę, że trzeba przetrzepać osobiście, co najwyżej 10. W końcu i tak wybierzemy tę z największymi cyckami.
– Twoja wola, to do twojego działu – stwierdziła kadrowa – jak chcesz wybrać tę dychę?
Maciek podrapał się w głowę z głupią miną: – kurde, wszystkie mi się podobają.
– A może sprawdzimy czy znają języki? Kryteria były dosyć wyśrubowane, angielski i niemiecki – postanowiłem tym razem wtrącić swoje dwa grosz.
– Dobry pomysł – zgodziła się reszta zespołu.
I tu zdziwko. Po przejrzeniu aplikacji okazało się, że z tych, co zostały dwa języki zna tylko 5 kandydatek.
– To za mało. Co robić? – rzucił w przestrzeń Maciek.
– Spotkaj się z tymi pięcioma, może to wystarczy – próbowałem pomóc.
– No coś ty – zaoponował – już ostrzyłem sobie ząbki na przeczołganie większej ilości. Popatrz na tą czarnulkę, jaka klasa dupeczka…
– … i jaki dekolt – dokończyła ze śmiechem Pani Ewa.
Stanęło, więc na 10. 5 ze względu na kwalifikacje, a 5 by Kierownik Administracyjny mógł sobie popatrzeć i się poślinić.
Ja byłem przy 3 rozmowach. Jednej byłem autentycznie ciekawy, bo kandydatka, jako doświadczenie zawodowe napisała „praktyki w stajni”. Z reszty wyłgałem się brakiem czasu. Było mi zbyt wstyd w tej szopce uczestniczyć.
W końcu sekretarka/asystentka została wybrana. Był bardzo miła, bardzo ładna, znała dwa języki i miała wspaniały biust.
Dobry wybór w zasadzie. Prawda? 😉
Założę się, niestety, że w poważnym odsetku przypadków, rekrutacje firmowe odbywają się w podobny, bardzo profesjonalny, sposób.
Ja tam nie mam już złudzeń, ale chciałem, by potencjalni kandydaci szukający pracy przez ogłoszenie albo w Internecie, zdawali sobie z tego sprawę i sprawdzali opinie o pracodawcach (co jo godom, co jo godom – przy takim bezrobociu?). Ale czasem można się naprawdę nieźle wpierniczyć.
Tomasz Parol
Ps. Dla porządku dodam, że Iza okazała zwierzęciem korporacyjnym. Szybko się wtopiła w strukturę i zaczęła identyfikować z firmą. A, od czasu, gdy na integracyjnym wyjeździe noworocznym przespała się z Prezesem (brunet,30 lat, w trakcie rozwodu) – zaczęła szybko awansować, aż w końcu wskoczyła na miejsce Maćka. Ja jednak ten fakt znam już tylko z opowiadań, bo tam już wtedy nie pracowałem.
Ps. II – Po latach usłyszałem o jeszcze gorszym procederze. Kobieta około 30-letnia poszukiwała kilka miesięcy temu pracy w Tarnobrzegu. Rynek trudny, więc odpowiadała na każde ogłoszenie, od asystentki prezesa, przez sprzedawczynię do kelnerki. W 5 przypadkach na 5 otrzymała propozycję z cichą premią ale także ze świadczeniem usług seksualnych. 5 przypadków na 5!!! W jednej z tych rozmów własciciel cukierni stwierdził z rozbrajającą szczerością: „Jest Pani ładną dziewczyną, a w naszym mieście taki układ to standard, bo nie ma tutaj agencji towarzyskich. Na przykład moje pracownice wszystkie ze mną sypiają – i wszyscy zadowoleni”. Rzecz niewiarygodna dla mieszkańców Warszawy. Ciekawe czy podobnie dzieje się także w innych miasteczkach gdzie piszczy bezrobocie. Kto wie, może kiedyś zrobię materiał o tym ukrytą kamerą.