Afera marszałkowa”, czyli rzekoma sprzedaż Aneksu z weryfikacji WSI spółce Agora, wydawcy „Gazety Wyborczej”, i oskarżenia o korupcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI mają wiele wymiarów – pisze Piotr Bączek w „Naszym Dzienniku”
Niewątpliwie była to prowokacja wobec legalnie funkcjonującej instytucji państwowej. Jednak należy pamiętać, że w tym celu wykorzystano media, wybiórczo zbierano informacje, służby specjalne nie przeprowadziły podstawowych czynności śledczych, nie sprawdziły uzyskanych informacji, a mimo to w maju 2008 r. weszły do domów weryfikatorów. Nie podjęto żadnego śledztwa w sprawie prowokacji wobec Komisji Weryfikacyjnej, eliminowano wątki wskazujące na celowe działania, nie wyjaśniono również sprzecznych zeznań. W dodatku ABW wielokrotnie wprowadziła w błąd inne organy państwa, zapewne i ówczesnego śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Aresztowana pseudoekspertyza Platformy
Komisja Weryfikacyjna rozpoczęła działalność w sierpniu 2006 roku. Pod kierunkiem Antoniego Macierewicza, a potem Jana Olszewskiego miała przeanalizować akta żołnierzy WSI i ocenić, czy są zgodne z prawdą. Praktycznie od samego początku jej działalność była krytykowana, jednak prawdziwą burzę wywołał pierwszy "Raport z weryfikacji WSI", który opublikował śp. prezydent Lech Kaczyński 16 lutego 2007 roku. To prawdopodobnie wtedy zapadła decyzja o przeprowadzeniu prowokacji wobec członków Komisji. Kilka tygodni potem zespół ekspertów Platformy Obywatelskiej opublikował jawną opinię o "Raporcie". Fachowcy PO oskarżyli w niej Komisję wprost o "osłabienie bezpieczeństwa państwa". Był to zarzut bardzo poważny, sugerujący nawet zdradę stanu. Eksperci Platformy stwierdzili bowiem: "Bez wątpienia jest to działanie nieroztropne, mogące wyrządzić szkodę bezpieczeństwu państwa (…). …jak należy wobec powyższego określić to, co zrobili członkowie KW, upubliczniając szczegóły operacji "ZEN", jak nie działaniem na szkodę podstawowych interesów i bezpieczeństwa państwa. (…) Treści upublicznione w Raporcie szkodzą bezpieczeństwu państwa oraz jego międzynarodowej pozycji (…)".
Jednym z członków zespołu ekspertów PO był Krzysztof Bondaryk. Jednak prawdziwą ironią losu jest fakt, że podczas rewizji w moim domu ten jawny dokument Platformy Obywatelskiej został skonfiskowany i uznany przez ABW za materiał ściśle tajny, a następnie przez kilka miesięcy był przetrzymywany w prokuraturze! Innym rzekomo ściśle tajnym dokumentem były skany teczki Marka Belki, oficjalnie ujawnionej przez IPN w 2005 roku. Tymczasem prokuratura i służby specjalne rządu Donalda Tuska badały jawność tego materiału aż do czerwca 2010 roku!
To właśnie na podstawie takich materiałów przedstawiciele władz twierdzili, że w moim domu skonfiskowano dokumenty ściśle tajne. Nie mogłem wtedy – ze względu na tajemnicę śledztwa – publicznie odpowiedzieć, gdyż naraziłbym się na zarzut ujawnienia materiału dowodowego.
Czarny rynek mediów
O przygotowaniu prowokacji świadczyły liczne wypowiedzi medialne zainteresowanych środowisk, niestety nikt z naszej strony nie traktował ich na tyle poważnie, aby udzielić członkom Komisji Weryfikacyjnej większego wsparcia. Cóż, nawet po szkodzie Polak nie jest mądry…
Prawdopodobnie w tamtym czasie opracowano wstępny plan czynności, sporządzono nasze charakterystyki, rozpisano role "głównym bohaterom". Niewątpliwie rację ma redaktor Wojciech Sumliński, który samokrytycznie wyznał, że "był nabojem płk. Tobiasza", mającym zniszczyć Komisję. Faktem jest, że bez jego nierozważnych kontaktów nie byłoby możliwe przeprowadzenie prowokacji na taką skalę, by na koniec uczynić z niego jedynego "kozła ofiarnego", pomijając wiele innych wątków.
Do jesiennych wyborów 2007 r. nawet media, które formalnie przedstawiały się jako obiektywne, publikowały szereg wydumanych informacji, które w rzeczywistości utrudniały pracę Komisji. Tak było np. z rewelacją "Wprost" z września 2007 r. o rzekomym znalezieniu w Cytadeli Warszawskiej teczek WSI o największych biznesmenach, które miały posłużyć do "stworzenia drugiej części raportu o likwidacji WSI". W rzeczywistości Komisja nigdy nie miała takich teczek, zaś druga część raportu w tamtym okresie jeszcze nie istniała! Nieodpowiedzialna publikacja skutecznie sparaliżowała pracę Komisji na kilka tygodni przed wyborami, zmusiła część zespołu do poszukiwania rzekomych materiałów, musiano składać dokładne raporty, odsuwając Komisję od innych prac. Takich przykładów medialnych wrzutek było więcej, niestety, czynionych także przez naszą stronę.
Wygrana w październiku 2007 r. wyborów przez Platformę umożliwiła realizację zaplanowanej prowokacji, rozpoczął się jej końcowy etap. Wykorzystano również media, w których zapanowała prawdziwa "antyweryfikacyjna furia". Szczególna rola przypadła "Dziennikowi", który już 19 listopada 2007 r. wydrukował tekścik zatytułowany "Aneks do raportu o WSI na sprzedaż". Czytamy w nim m.in.: "Gazeta ustaliła, że aneks Antoniego Macierewicza do raportu o WSI można kupić na czarnym rynku. Minister sprawiedliwości zapowiedział wyjaśnienie tej sprawy" (za: http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/64041,aneks-do-raportu-o-wsi-na-sprzedaz.html).
Wątek rzekomej sprzedaży aneksu wielokrotnie powracał w mediach. Charakterystyczne, że atakowaniem Komisji zajmowali się m.in. Paweł Reszka i Michał Majewski, którzy ostatnio zasłynęli specyficznym rozumieniem prawdy w artykułach o katastrofie smoleńskiej. Na łamach "Rzeczpospolitej" sugerowali np., że w kabinie samolotu był śp. gen. Andrzej Błasik, polscy piloci chcieli wylądować za wszelką cenę itd.
Natomiast w sprawie weryfikacji WSI redaktor Reszka w specyficznym stylu "odwracania kota ogonem" odrzucał zarzuty o manipulację: "Prawda jest taka, że bez specjalnej przesady to raport Antoniego Macierewicza o WSI można by nazwać popłuczynami i bublem. Popłuczynami, bo afery, które w nim opisał, w dużej części przed nim, opisali już dziennikarze. Bublem, bo umieścił w nim wielu niewinnych ludzi" (za: http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/73814,oficerowie-wsi-wystawia-macierewiczowi-pomnik.html).
Prasowe doniesienia o rzekomej sprzedaży aneksu i kolejnych przestępstwach wywołały ożywioną dyskusję wśród członków Komisji. Nikt z nas nie wierzył w te brednie. Najpierw było rozbawienie, potem pukaliśmy się w głowę, a jeszcze potem głowiliśmy się: "Co jeszcze durnowaci redaktorzy wymyślą, żeby pomówić Komisję, jej szefów i całą weryfikację?".
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że kłamstwa na temat Komisji dotyczyły mnie osobiście. Tak jak tego, że ABW rozpoczęło śledztwo w sprawie sprzedaży aneksu.
Wyciszone oskarżenia o sprzedaż
Po latach można bezspornie stwierdzić, że powielanie pogłosek na temat rzekomej sprzedaży aneksu świadczyło o prowokacji politycznej. I nie chodzi tylko o czasową korelację pomiędzy upublicznieniem tych pomówień a wszczęciem śledztwa przez prokuraturę. Istotne znaczenie ma również to, że przez pierwsze pół roku rzekoma sprzedaż aneksu była, o czym już się dzisiaj nie pamięta, kluczowym wątkiem tego śledztwa.
Prokuratura Krajowa wszczęła śledztwo 7 grudnia 2007 r. w sprawie – jak poinformował mnie w lipcu 2008 r. prokurator generalny Zbigniew Ćwiąkalski – dwóch czynów karalnych. Po pierwsze, w sprawie powoływania się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI w okresie od stycznia 2007 r. do 21 listopada 2007 r. i podjęcia się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji płk. Leszka Tobiasza w zamian za korzyść majątkową w wysokości 200 tys. złotych. Natomiast drugim wątkiem badanym przez Prokuraturę Krajową była kwestia "ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA w bliżej nieustalonym miejscu i czasie, nie później niż w dniu 20 listopada 2007 r. informacji stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do Raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI".
Również rzekome ujawnienie aneksu było podstawą rewizji mieszkań członków Komisji. W uzasadnieniu postanowienia o przeszukaniu mojego domu Prokuratura Krajowa 12 maja 2008 r. jednoznacznie stwierdziła, że śledztwo prowadzone jest w "sprawie ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA informacji stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do Raportu w sprawie działalności WSI. Zgromadzone ww. sprawie materiały wskazują na możliwość nieuprawnionego posiadania przez Piotra Bączka dokumentów lub nośników elektronicznych zawierających tajemnicę państwową, w tym aneksu do raportu dot. WSI – zarówno w miejscu zamieszkania, jak i innych zajmowanych przez niego pomieszczeniach".
Według medialnych doniesień, to właśnie ja miałem sprzedać aneks spółce Agora. Zarzut o tyle absurdalny, że nie posiadałem żadnych znajomych w tej spółce, nie poszukiwałem ich, jak również nie próbowałem znaleźć pośredników do Agory. Jedyną osobą związaną z "Gazetą Wyborczą", która kontaktowała się ze mną, i to tylko telefonicznie, był redaktor Wojciech Czuchnowski. W dodatku było to w okresie, kiedy pełniłem funkcję rzecznika prasowego ministra Antoniego Macierewicza, czyli do grudnia 2006 roku. Później nie utrzymywałem z redaktorem Czuchnowskim żadnych kontaktów, podobnie jak z Wojciechem Sumlińskim i innymi dziennikarzami.
Co więcej, jakiekolwiek moje rzekome kontakty z Agorą bez trudu zostałyby ujawnione w czasie śledztwa, np. w momencie skontrolowania moich połączeń telefonicznych. Dlatego zagadką jest, dlaczego ABW analizę kontaktów telefonicznych wykonała dopiero w styczniu 2009 r., czyli 9 miesięcy po przeprowadzeniu rewizji?
W tym kontekście pojawiają się kolejne pytania. Skoro miałem sprzedać aneks Agorze, to dlaczego działania ABW nie dotknęły również tej spółki? Dlaczego nie przeprowadzono rewizji w jej siedzibie? Dlaczego nie poddano kontroli pracowników spółki?
Jest to bardzo istotna luka w śledztwie ABW, gdyż warto wskazać, że płk Aleksander L. miał powoływać się na rozmowy z dziennikarzami "Gazety Wyborczej" ("Rzeczpospolita" z 15.05.2008 r.).
Takie wybiórcze potraktowanie przez ABW osób pojawiających się w śledztwie oznacza albo nieudolność funkcjonariuszy Agencji, albo ich złą wolę lub celową dezinformację. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie braku działań – od początku ABW zdawała sobie sprawę z absurdalności tych oskarżeń, ale postanowiono wykorzystać pomówienia do skompromitowania Komisji, procesu weryfikacji, przewodniczących Antoniego Macierewicza i Jana Olszewskiego oraz partii Jarosława Kaczyńskiego.
W późniejszym okresie, kiedy m.in. okazało się, że nie posiadałem aneksu ani innych tajnych dokumentów, wątek sprzedaży aneksu został wyciszony i zmarginalizowany, tak jakby w ogóle nie istniał. Tymczasem nie był to wątek poboczny, wręcz przeciwnie – domniemane ujawnienie przeze mnie aneksu wydawcy "GW" stanowiło uzasadnienie nie tylko medialnych ataków na Komisję, ale było też fundamentem całego śledztwa.
Przychodzi oferent do marszałka
Należy pamiętać, że równocześnie z kampanią prasową trwały zakulisowe rozmowy w sprawie losu Komisji i weryfikatorów. Odbywały się spotkania polityków Platformy Obywatelskiej oraz nowych szefów służb specjalnych z byłymi żołnierzami wojskowych służb specjalnych, którzy twierdzili, że posiadają dowody rzekomych przestępstw popełnionych przez weryfikatorów. Kluczową osobą był płk Leszek Tobiasz, który od kilku miesięcy systematycznie spotykał się ze swoim znajomym ze służb płk. Aleksandrem L., byłym szefem kontrwywiadu wojskowego.
Pułkownik Aleksander L. przez kilkanaście miesięcy prac Komisji rozmawiał z przedsiębiorcami, dziennikarzami oraz weryfikowanymi oficerami byłych WSI. Stąd też mógł uzyskać pewną szczątkową wiedzę o jej pracach. Jako doświadczony oficer operacyjny wykorzystał tę wiedzę i powoływał się na znajomości, roztaczając przed kolejnymi osobami miraże swoich wpływów w Komisji i możliwości załatwienia problemów. Jednym z jego rozmówców był również Bronisław Komorowski, który jesienią 2007 r. objął urząd marszałka Sejmu.
Według ujawnionych w mediach zeznań Komorowskiego, płk Aleksander L. w listopadzie 2007 r. spotkał się ze znajomym Komorowskiego, generałem Józefem Buczyńskim, i poprosił go o zorganizowanie spotkania z marszałkiem. Komorowski zeznał później, że został poinformowany przez Buczyńskiego, iż L. "może mieć istotne dla mnie informacje, także osobiście mnie dotyczące". Do spotkania Komorowskiego z Aleksandrem L. miało dojść około 19/20 listopada. L. twierdził, że ma dostęp do aneksu. Komorowski zainteresował się propozycją, ustalił sposób dalszego kontaktu. 21 listopada 2007 r. marszałek spotkał się w swoim biurze poselskim z płk. Tobiaszem. Ten oświadczył, że posiada dowody na "korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej", wymienił płk. Aleksandra L., Leszka Pietrzaka oraz jakiegoś pośrednika. Poinformował też Komorowskiego, że nagrał rozmowy z nimi.
Komorowski zeznał, że informacje od płk. Tobiasza następnego dnia przekazał ówczesnemu ministrowi koordynatorowi Pawłowi Grasiowi, który uznał, że sprawą powinna zająć się ABW. Po kilku dniach marszałek rozmawiał o sprawie z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem. Według Komorowskiego, płk Tobiasz po około dwóch tygodniach stawił się "do dyspozycji ABW, która zajęła się tą sprawą".
Jednak w zeznaniach uczestników tych spotkań istnieją różnice, zarówno chronologiczne, jak i merytoryczne. Według mediów, płk Tobiasz w swoich pierwszych zeznaniach nie mówił o spotkaniach z Komorowskim. Zrobił to dopiero podczas późniejszych przesłuchań. W dodatku miał zeznać – jak podawał "Nasz Dziennik" 13 października 2008 r. – że do spotkania z Komorowskim doszło w innym terminie – między 20 października a 2 listopada 2007 roku.
ABW jak CBA?
Tymczasem płk Tobiasz zgłosił się – według ujawnionych przez "Gazetę Polską" zeznań Bondaryka – do ABW już 23 listopada 2007 roku. Wcześniej spotkał się z Bondarykiem w biurze Komorowskiego. Z szefem ABW przyjechało też trzech oficerów, ale zostali na zewnątrz. Komorowski poinformował Bondaryka, że jest u niego oficer, który ma dowody na korupcję w Komisji. Bondaryk przewiózł płk. Tobiasza do siedziby ABW, gdzie złożył zeznania o korupcji i sprzedaży aneksu. Następnie 27 listopada 2007 r. szef ABW zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W piśmie napisał: "Uprzejmie informuję Pana Prokuratora, iż w dniu 23 listopada 2007 do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zgłosił się ob. RP Leszek Tobiasz (…). Leszek Tobiasz stwierdził m.in., iż w styczniu 2007 otrzymał od płk rez. Aleksandra L. propozycję umożliwienia przejścia procesu weryfikacji oraz pomocy w zatrudnieniu w nowopowstałej Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. W zamian za kwotę – początkowo za kwotę 100 tys. PLN, a następnie 200 tys. PLN. Z wypowiedzi Leszka Tobiasza wynikało, iż Aleksander L. sugerował, iż przedmiotowa kwota pieniędzy miała zostać przeznaczona na opłacenie przychylności niektórych członków Komisji Weryfikacyjnej powołanej w związku z likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych, a w szczególności Leszka Pietrzaka. W opisanym procederze mieli także uczestniczyć inni członkowie Komisji tj. Piotr Bączek, Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski".
Jednocześnie w tym piśmie Bondaryk wnioskował o przekazanie sprawy rzekomej korupcji w Komisji do prowadzenia Departamentowi Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa ABW. W tym miejscu należy jednak zadać pytanie, czy ABW rozpoczęła śledztwo, posiadając ustawową delegację do prowadzenia takich spraw. W tamtym czasie kompetencje do śledztw w sprawach korupcyjnych posiadało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Uprawnienia ABW do ścigania korupcji zostało wprowadzone dopiero ustawą z dnia 20 grudnia 2007 r., zaś zmiana weszła w życie 7 lutego 2008 roku.
Szef ABW nie znał składu Komisji?
Powyższe pismo szefa ABW jest kolejnym dowodem na to, że służba prowadziła śledztwo przez szereg miesięcy w sposób wybiórczy, pomijając wiele faktów i zbierając dowody tak, aby obciążały członków Komisji. Dlaczego? Według zeznań płk. Tobiasza, w sprawę korupcji w Komisji zaangażowani byli następujący członkowie Komisji: Piotr Bączek, Sławomir Cenckiewicz, Piotr Woyciechowski, Leszek Pietrzak. Jednak zespół roboczy w tym składzie nigdy nie mógł istnieć – Sławomir Cenckiewicz nigdy nie był członkiem Komisji Weryfikacyjnej. Piotr Woyciechowski został zaś powołany do Komisji dopiero 8 listopada 2007 r., ale ze względu na zmianę siedziby Komisji oraz zablokowanie przez SKW kancelarii tajnej, aż do maja 2008 r. nie zasiadał w żadnym zespole przeprowadzającym wysłuchania. Dlatego płk Tobiasz nie mógł być weryfikowany przez powyższy zespół, zresztą nigdy nie został on wysłuchany przez Komisję.
Jednak pytania o taki właśnie zespół weryfikujący zadawano mi w prokuraturze jeszcze w maju 2008 r., tak jakby prokuratorzy nie znali publicznie dostępnego składu Komisji. Oznacza to, że ABW aż do maja 2008 r. nie sprawdziła zeznań płk. Tobiasza. Niewątpliwie było to rażące niedopełnienie obowiązków przez ABW, zwłaszcza że w marcu 2008 r. Centrum Informacyjne Rządu upubliczniło listę członków Komisji. Nie można wykluczyć, że błędy śledczych mogły być celowe. Mogło to być działanie tendencyjne, ukierunkowane na skompromitowanie Komisji i procesu weryfikacji WSI.
Prezydent wprowadzony w błąd?
W tym kontekście warto pamiętać, że ABW informowała o śledztwie innych ministrów oraz prezydenta RP. W pierwszym roku rządów Tuska było to najważniejsze śledztwo, którym wszyscy się interesowali, miało udowodnić "przestępcze oblicze" poprzedniej ekipy.
Należy zadać kolejne pytanie: Jakie informacje ABW przekazała śp. prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu? O wynikach śledztwa w sprawie "możliwości popełnienia przestępstwa w związku z pracami Komisji Weryfikacyjnej" Agencja informowała głowę państwa – 29 lutego, 7 marca, 20 marca oraz 22 sierpnia 2008 roku. Można domniemywać, że ABW przesłała prezydentowi Kaczyńskiemu informacje zbliżone do tych, które posiadała prokuratura, zajmująca się rzekomą sprzedażą aneksu i łapówką za weryfikację. Oznacza to, że doszło do ewidentnego wprowadzenia w błąd prezydenta RP. ABW prowadziła bowiem już od kilku miesięcy śledztwo w sprawie rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej i w dalszym ciągu opierała swoje działania głównie na relacjach płk. Tobiasza. Dlatego operując kłamliwymi i niesprawdzonymi pomówieniami na temat prac Komisji, dezinformowała inne instytucje państwowe – m.in. prokuraturę, ministrów oraz samego prezydenta RP.
Każda z tych bulwersujących spraw jest oddzielną aferą i w normalnym kraju doprowadziłaby do dymisji osoby na najwyższych stanowiskach. Pod rządami Tuska nic takiego nie miało miejsca. Nawet prokuratura apelacyjna w akcie oskarżenia stwierdziła, że nie jest wykluczone, iż celem była "chęć skompromitowania pracy Komisji Weryfikacyjnej". Jednak nie znalazło to żadnego oparcia w merytorycznych działaniach i decyzjach prokuratury apelacyjnej, która nie wszczęła żadnego śledztwa w tej sprawie.
naszdziennik.pl